– Fani Piasta jeździli z nami po całej Europie. Ta przyjaźń jest silniejsza niż wynik jednego meczu.
Kibice BATE, szczególnie ci – ujmę to w ten sposób – bardziej oddani klubowi niż „pikniki” czy „turyści”, jak sami ich nazywają, nieszczególnie chętnie rozmawiają z dziennikarzami. W zasadzie nie rozmawiają wcale, bo moi przedmeczowi rozmówcy stwierdzili, że to ich pierwsze takie spotkanie. „Żadnych imion”, „żadnych zdjęć” – takie było pierwsze i drugie zastrzeżenie.
Próbowałem na dzień dobry wypytać o ich stosunek do polityki, do białoruskiego reżimu, do policji, jednak tych tematów unikali jak ognia.
– Nie lubimy rozmawiać o policji, bo możemy mieć z tego tytułu duże problemy. Każdy konflikt z policją kończy się co najmniej pięcioma latami w więzieniu. Polska to pod tym względem kompletnie inna planeta. Nie rozmawiamy też o polityce, to nie leży w naszym interesie. To, czy Anatolij Kapski (były właściciel klubu, zmarły w ubiegłym roku – przyp.red.) wspierał Łukaszenkę czy nie, nie będziemy tego roztrząsać. Chcemy wspierać nasz lokalny klub, klub z Borysowa.
Oczywiście słowa swoje, a fakty swoje. W pucharowym spotkaniu z Sheriffem Tiraspol na stadionie zaroiło się od biało-czerwono-białych flag, pewnego rodzaju symboli niepodległościowych Białorusi, które prezydent Aleksandr Łukaszenka – nazywany ostatnim dyktatorem Europy – delikatnie mówiąc wyrzucił do kosza. Z kolei we wiosennym meczu BATE z Arsenalem na boisko wbiegł kibic klubu z Borysowa z biało-czerwono-białą flagą, za co podobno spędził dziesięć bardzo trudnych dni w areszcie, podczas których był wielokrotnie bity.
– Ja również mam na koncie wbiegnięcia na boisko w naszej lidze. Dla mnie to nie jest żadna manifestacja polityczna. Nie narzucamy nikomu żadnego poglądu politycznego. Każdy ma prawo do swojej opinii – kwituje jeden z moich rozmówców. I prosi, by zmienić temat, bo wiele więcej na ten nie powie.
Może za to powiedzieć wiele na temat przyjaźni z gliwickim Piastem. Włącznie z dokładną datą, kiedy ta została zawiązana i całym ciągiem przyczynowym.
– Oficjalna data zawarcia przyjaźni? Nasza przyjaźń zaczęła się 25 sierpnia 2011 roku. To był nasz mecz ze Sturmem Graz w eliminacjach Ligi Mistrzów rozgrywany w Austrii. Pierwszy raz spotkaliśmy się rok wcześniej. Kilku naszych kibiców wracało z Kopenhagi i trafiło na mecz Piasta z GKS-em Katowice. Zaczęliśmy wspierać ten zespół, poznaliśmy kilku kibiców Piasta. Rok później tę przyjaźń sformalizowaliśmy.
Wyjazd do Grazu mój rozmówca wspomina dobrze również z innych powodów.
– Naszym ulubionym europejskim wyjazdem jest właśnie ten do Grazu, bo tam zaczęła się nasza oficjalna współpraca z kibicami Piasta. Było tam dużo zabawy, weszliśmy do Ligi Mistrzów po tym spotkaniu. No i było tam kibicowsko bardzo ciekawie.
Co dokładnie ma na myśli? Jak można przeczytać w relacjach z tamtego starcia, „tamtej nocy niebo nad Grazem przypominało niebo nad Austerlitz”, pirotechnika, którą fani z Borysowa zaczęli odpalać już w trakcie dającego im awans do Champions League meczu, rozświetliła austriacką noc na długo.
Ekipa wyjazdowa BATE zdecydowanie nie należy do największych w Europie. Kibice BATE, z którymi miałem okazję porozmawiać, utrzymują, że jest stała, kilkudziesięcioosobowa ekipa, a reszta to tzw. „turyści”.
– Problemem są pieniądze, dla nas większość wyjazdów to bardzo kosztowna sprawa. Nie każdy może sobie na to pozwolić. Zwykle na wyjazdy jeździ niewielka grupa, około pięćdziesięciu osób to już jest nieźle. Zapotrzebowanie na bilet na mecz w Gliwicach zgłosiło 180 osób, ale wiele z nich to nie kibice, tylko pikniki. Dużo ludzi jak na nas było też w Londynie, ale to turyści, a nie fanatycy. Korzystają z tego, że ich klub gra w ładnym mieście i idą na mecz przy okazji.
Nieszczególnie imponująca liczebność bierze się też z tego, że większość hardcore’owych fanów BATE to jeszcze młodzi ludzie, którzy nie zarabiają wiele.
– U was kibicują starsi, młodzi, przekazuje się to z pokolenia na pokolenie. Na Białorusi fani to ludzie 20-30-letni, nie chodzą na wszystkie mecze. Kultura kibicowska w Europie rozwinęła się dużo dawniej, na Białorusi jest ona stosunkowo młoda. Mentalność ludzi jest inna niż w Polsce. Dlatego też kultura fanowska jest inna. Policja też jest inna – dodaje, ale zaraz gryzie się w język i powstrzymuje się przed dodaniem czegoś więcej, co mogłoby go wpędzić w kłopoty.
Zmieniamy więc znów temat, na futbol. I choć – jak zgodnie deklarują moi rozmówcy – nie on jest clue większości wyjazdów, słyszę z ich ust proroctwo, które około 80. minuty zaczyna się spełniać.
– Najsilniejsza strona BATE? Wiedza i doświadczenie. Wiele było dwumeczów, które wygrywaliśmy po remisie w pierwszym spotkaniu. Zawodnicy są w stanie zrobić absolutnie wszystko, by wygrywać, by w efekcie awansować do Ligi Mistrzów. Takie jest nastawienie od pierwszego roku, kiedy klubem rządził Anatolij Kapski i nie zmieniło się to, odkąd władzę po jego śmierci przejął jego syn.
Tych dwumeczów było dokładnie sześć, licząc z dzisiejszym – siedem.
BATE awansowało za każdym razem.
Gdyby jednak nawet Piastowi się dziś udało, przyjaźni pomiędzy kibicami w żaden sposób by to nie naruszyło.
– Kiedy wylosowaliśmy Piasta uczucia były mieszane. Z jednej strony się cieszyliśmy, bo to wyjazd do Gliwic, do naszych kumpli. No a z drugiej wiedzieliśmy, że to oznacza, że ktoś z nas wyeliminuje tego drugiego, że jeden z nas wyleci do Ligi Europy. Ale w naszej przyjaźni nic to nie zmieni. Już się zadeklarowaliśmy, że niezależnie, czy awansuje BATE, czy Piast, wspólnie polecimy do Norwegii. Wspierać ten zespół, któremu uda się przejść.
Wydawało się więc, że sielankowa atmosfera na trybunach będzie trwać i trwać. Aż fani Piasta zaprezentowali nowiutką fanę BATE, którą postanowili posłać przez cały stadion aż do sektora gości.
Intencje były dobre. Szczere.
Niestety, od pewnego momentu akcja się rozjechała. Flaga zaczęła się przekrzywiać i miejscami zwijać.
Mniej więcej wtedy nawaliła też komunikacja młyna z resztą kibiców. Wierząc w to, że bardziej nietypowe stadionowe komendy od „wszyscy wstają i śpiewają” czy „kto nie skacze, ten z policji”, ludzie z młyna postanowili na odległość nawigować „piknikami”, którym przecież tak elegancko wyszła w piętnastej minucie kartoniada.
Po „wyprostujcie, wyprostujcie!” flaga faktycznie została wyprostowana, ale została przekręcona o 90 stopni.
Po „poziomo, poziomo!” było jeszcze gorzej, bo kibice zaczęli obracać fanę do góry kołami.
Przyjaźń Piasta i BATE zawisnęła na włosku. Cieniutkim włosku.
Co gorsza, „pokażcie klasę, pikniki pokażcie klasę” także nie odmieniło już niemal dramatycznej sytuacji.
You had one job… 🙈🙈🙈 pic.twitter.com/9KW27BA8Rl
— Szymon Podstufka (@PodstufkaSzymon) 17 lipca 2019
Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić konsternacji, jaką można było mimo dużej odległości wyczytać z twarzy najzagorzalszych sympatyków Piasta. W przedszkolu nie ma takiej ciszy podczas leżakowania, jaka zapadła na ładnych kilkadziesiąt sekund wśród prawie dziesięciu tysięcy osób.
Ostatecznie flagę zwinięto pod schodami. Zamiast na rękach, została zaniesiona na nogach. Korytarzem pod trybuną.
Pasjonująca kibicowska historia, mimo plot twistu jak u Dana Browna, doczekała się happy endu, choć skandal był bliżej niż Patryk Dziczek czerwonej kartki w pierwszym meczu.
Tym bardziej przykre to, że dziś Piast był o krok od pobicia rekordu frekwencji. Że stadion miejscki ugościł drugą największą widownię w swojej historii. Że na spotkaniu pojawiło się aż 2953 „debiutantów”. 1/3 widowni to byli ludzie, których przyciągnęła magia Ligi Mistrzów. Pal sześć, że eliminacji do eliminacji do… no, sami wiecie, jak długa to obecnie ścieżka dla mistrza Polski.
Zdecydowana większość z nich po raz pierwszy w życiu usłyszała „kaszankę” nie w telewizji, a z głośników na swoim stadionie. Co prawda UEFA nie zezwala na odegranie hymnu już w eliminacjach i już w Borysowie odbyło się to nie do końca legalnie. Tym razem pieśń nie poniosła się z „oficjalnych” głośników stadionowych, a z nagłośnienia dostępnego dla młynowego.
Można zakladać, że wielu przyszłoby usłyszeć raz jeszcze hymn UEFA Champions League – nawet jeśli znów nieodegrany zgodnie z ceremoniałem – w kolejnej rundzie. Wierząc, że skoro udało się pokonać wielokrotnego uczestnika fazy grupowej, to żadna przeszkoda nie może być straszna.
Niestety, jak na ironię na boisku wydarzyło się niemal to samo, co stało się z inicjatywą z puszczeniem flagi BATE przez cały stadion. Wydawało się, że akcja „awans do drugiej rundy” idzie pięknie, płynnie i bez zakłóceń. Po czym faul Placha obrócił ją o 90 stopni, a zawalone krycie przy rzucie wolnym losy dwumeczu wywaliło do góry nogami.
SZYMON PODSTUFKA