Nie zauważamy go, załamując ręce nad kolejnymi eurowpierdolami polskich pucharowiczów. Nie zwracamy na niego uwagi, jak co roku licząc, że tym razem wszystko skończy się inaczej, z happy-endem. Nie myślimy o nim, od wielkiego dzwonu świętując zaskakujące zwycięstwa naszych reprezentantów w eliminacjach do Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. A jednak – on cały czas istnieje. Czai się w cieniu, złowrogi, gotowy odrzeć polską piłkę klubową z resztek godności, jakie jej jeszcze pozostały. A zostało ich przecież tak niewiele. Choć na co dzień przebywa w ukryciu, poza orbitą kibicowskich zainteresowań, na dobrą sprawę decyduje o wszystkim.
On, współczynnik.
Już niedługo europejskie rozgrywki klubowe przejdą poważne zmiany organizacyjne. Na sezon 2021/2022 zaplanowano start zupełnie nowych zawodów, które na razie nie doczekały się jeszcze żadnej oficjalnej nazwy, więc funkcjonują pod roboczym tytułem “Liga Europy 2”. Co to oznacza? Przypomnijmy – Liga Europy (te rozgrywki, które już teraz funkcjonują) zostanie okrojona z 48 do 32 zespołów uczestniczących w fazie grupowej. Co dość wydatnie przymknie dostęp do udziału w całej zabawie zespołom, które do grup Ligi Europy starają się obecnie awansować poprzez drabinkę eliminacyjną. Dość powiedzieć, że przy aktualnym układzie rankingu ligowego szansę na występ w LE – podobnie jak w Champions League – będzie miał tylko jeden przedstawiciel Ekstraklasy. Konkretnie – mistrz Polski. Pozostali polscy pucharowicze zaczną swoją europejską przygodę od II rundy eliminacyjnej do Ligi Europy 2.
To wszystko samo w sobie nie brzmi jeszcze aż tak groźnie. Kłopot tkwi w tym, że ścieżka eliminacyjna do fazy grupowej Ligi Europy 2 również nie będzie należała do łatwych. Polskie kluby same sobie tego piwa nawarzyły, notorycznie dając w ostatnich latach ciała w walce o udział w fazie grupowej LM bądź LE. W tej chwili Ekstraklasa zajmuje 25. miejsce w rankingu UEFA, wedle którego ustalane jest, jaką część pucharowego tortu otrzymują przedstawiciele danego kraju.
Zgodnie z powyższym rankingiem, obejmującym sezony od 2014/15 do 2018/19, zostaną rozdzielone miejsca w pucharach na sezon 2020/21. Obecny sezon (2019/20) będzie się już wliczał do współczynnika, gdy latem 2021 roku zadebiutuje Liga Europy 2.
Dwudzieste piąte miejsce. Niżej niż Kazachstan, o włos nad Azerbejdżanem. Dla klubów z tej półki w nowym rozdaniu przygotowanym przez UEFA nie zostały odłożone najpyszniejsze konfitury. Raczej pajda chleba z margaryną. I to oczywiście jest zła wiadomość. Nie piszemy tutaj jednak scenariusza do hollywoodzkiego filmu, po złej wiadomości nie opowiemy wam zaraz dla równowagi dobrej. Wręcz przeciwnie – przedstawimy jeszcze smutniejszą wizję przyszłości.
Jak widać na załączonej powyżej grafice, naszej Ekstraklasie cały czas do ogólnego współczynnika, który wynosi 19.250 punktu, wliczają się jeszcze osiągnięcia polskich klubów z sezonów 2014/15 (4.750) i 2015/16 (5.500). Z dzisiejszej perspektywy trzeba uznać tamte lata za całkiem udane. Może nie były tłuste, to za wiele powiedziane, niemniej – przyzwoite, momentami wręcz bardzo dobre. W tym drugim przypadku, który stanowi nasz zdecydowanie najlepszy wynik w ostatnim pięcioleciu, Lech Poznań przerżnął wprawdzie eliminacje do Ligi Mistrzów z FC Basel, ale zaliczył potem miękkie lądowanie w Lidze Europy, gdzie udało się awansować do fazy grupowej. Swoją robotę w eliminacjach do LE zrobiła też Legia Warszawa, z kolei pozostałe kluby (Śląsk Wrocław, Jagiellonia Białystok) poległy szybko, lecz coś tam jednak wcześniej zapunktowały.
Efekt – 5.500 punktu na liczniku. Dobry rezultat. Stracimy go przed sezonem 2022/23, a zatem drugim w nowej formule rozgrywek europejskich.
Ktoś mógłby jednak zapytać z irytacją: jak to “dobry”?! Przecież w kolejnym sezonie Legia dokonała znacznie większych wyczynów. Przebiła szklany sufit, awansowała do Ligi Mistrzów, a na dokładkę zajęła jeszcze trzecie miejsce w fazie grupowej LM, co pozwoliło jej zagrać wiosną w Lidze Europy, gdzie warszawska drużyna zmierzyła się z Ajaksem i wstydu przecież nie przyniosła. Jasna sprawa, wszystko to prawda. Jednak bezlitosny współczynnik wcale nie premiuje takich uroczych historii jak remis Legii 3:3 z Realem Madryt. Remis to jeden punkt. Tylko tyle, aż tyle. Wicher Kobyłka czy Real Madryt – w tym przypadku nie ma różnicy.
Dla dodatkowego rozjaśnienia – dwa słowa o punktacji. Każda drużyna biorąca udział w rozgrywkach UEFA otrzymuje w tej chwili dwa punkty za zwycięstwo w meczu, a jedno oczko za zremisowanie spotkania. Chyba że mówimy o eliminacjach – wtedy za zwycięstwo jest jeden punkcik, za remis ledwie pół. Są też dodatkowe nagrody punktowe – za awans do fazy grupowej Champions League kluby uzyskują aż cztery punkty, tyle samo mogą zarobić za wyjście z grupy w tych elitarnych rozgrywkach. Potężne turbodoładowanie, lecz to jeszcze nie wszystko. Za osiągnięcie 1/8 finału, ćwierćfinału, półfinału i finału Ligi Mistrzów przyznawany jest każdorazowo bonus w postaci jednego punktu. Podobnie w Lidze Europy, z wyłączeniem dwóch pierwszych rund fazy pucharowej. Punkt w tej chwili dostaje się za ćwierćfinał, półfinał i finał.
Na koniec uciułane przez przedstawicieli danej ligi punkciki dzielone są przez liczbę zespołów, które na ten dorobek pracowały, czyli – w przypadku Ekstraklasy – przez cztery. Z sumy punktów uzbieranych w pięciu ostatnich sezonach powstaje owiany mroczną sławą współczynnik. Do bieżącej kampanii polskie kluby przystąpiły ze współczynnikiem 20.125, naliczonym za lata 2013 – 2018. Przed kolejnym sezonem zacznie obowiązywać gorszy współczynnik 19.250, widoczny na załączonej wyżej grafice.
Ranking za sezony 2013/14 – 2017/18.
Spójrzmy zatem – dla przykładu – dlaczego sezon, w którym Legia dokazywała w Champions League jest summa summarum wart jedynie 3.875 punktu, a wcześniejsza kampania pucharowa aż 5.500.
Sezon 2015/16
Jagiellonia Białystok: 2,5 punktu (dwa zwycięstwa eliminacyjne z Kruoją Pokroje, remis z Omonią Nikozja).
Śląsk Wrocław: 2,5 punktu (dwa zwycięstwa z NK Celje, remis z IFK Goeteborg).
Legia Warszawa: 9 punktów (po dwa zwycięstwa z FC Botosani, FK Kukesi i Zorią Ługańsk, remis z Club Brugge, zwycięstwo z FC Midtjylland).
Lech Poznań: 8 punktów (dwa zwycięstwa z FK Sarajewo i Videotonem, zwycięstwo z Fiorentiną, dwa remisy z CF Os Belenenses).
Łącznie: 22/4 = współczynnik 5.500.
Sezon 2016/17
Cracovia: 0 punktów.
Zagłębie Lubin: 2,5 punktu (zwycięstwo ze Sławią Sofia, dwa remisy z Partizanem Belgrad, remis z SonderjyskE).
Piast Gliwice: 0,5 punktu (remis z IFK Goeteborg).
Legia Warszawa: 12,5 punktu (remis i zwycięstwo ze Zrnijskim Mostarem, remis i zwycięstwo z FK Trenczyn, remis i zwycięstwo z Dundalk FC, cztery punkty za awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, remis z Realem Madryt, zwycięstwo ze Sportingiem CP, remis z Ajaksem).
Suma: 15.5/4 = współczynnik 3.875.
Wnioski z tego przykładu? Cóż – w budowie współczynnikowej pozycji ligi liczą się przede wszystkim dwa aspekty – skuteczność i liczebność. Ten drugi widać tutaj jak na dłoni. Chociaż Legia Warszawa i Lech Poznań za wiele w fazie grupowej Ligi Europy w sezonie 2015/16 nie ugrały, to jednak tam były. Wspólnie. Co samo w sobie pozwoliło nabić sporo punktów w eliminacjach, a potem udało się jeszcze tu i tam urwać jakieś zwycięstwo czy remis. Co z tego, że w drugiej połowie rozgrywek, gdy szanse na awans były już niewielkie? Ranking takich niuansów nie uwzględnia. Liczy się po prostu suchy wynik. Dokładnie z tego względu sezon 2011/12 był zdecydowanie najlepszy dla polskiego futbolu od niepamiętnych czasów. Legia i Wisła w duecie wyszły z grupy w LE i solidarnie nabijały licznik punktowy aż do wiosny. Wyszedł z tego w sumie dla Polski współczynnik 6.625.
Notowanie takich wyników regularnie byłoby oczywiście marzeniem, choć – jak wskazuje przykład choćby Greków – wystarczy ustabilizować pucharową formę na poziomie przekraczającym rok w rok pięć punktów rankingowych, żeby ze spokojem trzymać się w czołowej piętnastce zestawienia europejskich lig, albo w jej okolicach. Nie wspominając już o Czechach, którym lada moment odpadnie przeciętny sezon 2014/15 (3.875) i jest całkiem możliwe, że nasi południowi sąsiedzi do nowego rozdania w europejskim futbolu przystąpią jako jedna z dwunastu najlepszych lig Starego Kontynentu.
Co oznacza nie tylko prestiż, ale i odkręcony kurek z gotówką.
Ranking za sezony 2014/15 – 2018/19.
Z drugiej strony – 1.125 punktu to przecież wcale nie aż tak imponująca przewaga sezonu 2011/12 nad 2015/16. Mogłoby się wydawać, że różnica powinna być pokaźniejsza, biorąc pod uwagę, że osiem lat temu mieliśmy dwa polskie zespoły pozostające w pucharach aż do wiosny, a w późniejszym przypadku ani jednego. I tutaj dochodzimy do kolejnego ze wspomnianych aspektów, czyli skuteczności. Trzeba – jakkolwiek buńczucznie to zabrzmi z perspektywy dwudziestej piątej ligi w rankingu – być bezlitosnym w goleniu kelnerów. Awans po dwóch remisach też smakuje dobrze, zrehabilitowanie się za kompromitację w pierwszym meczu poprzez wysokie zwycięstwo w rewanżu jest jak najbardziej godne pochwały. Ale na każdym takim potknięciu uciekają punkciki.
W sezonie 2011/12 Jagiellonia odpalona w przedbiegach przez Irtysz Pawłodar na dwa mecze eliminacyjne wygrała jeden, Śląsk Wrocław na sześć spotkań wygrał… też jedno. Legia od swojego pierwszego meczu w eliminacjach do rewanżowego starcia ze Sportingiem w fazie pucharowej odniosła tylko pięć zwycięstw na dwanaście możliwych. Skuteczniej spisała się Wisła, kosząc osiem zwycięstw w czternastu meczach. Jeśli zebrać to wszystko do kupy i przeanalizować na spokojnie, nie będąc w ferworze pucharowej gorączki, wychodzi mnóstwo pogubionych okazji na punkty.
Co nie zmienia faktu, że to właśnie tamten sezon – lepszy niż w wykonaniu na przykład klubów tureckich czy szwajcarskich – pozwalał naszej federacji trzymać się przez pewien czas w pierwszej dwudziestce rankingu. W tej chwili utrzymują nas przy życiu sezony 2014/15 i 2015/16. Jeżeli zatem Ekstraklasa w bieżącym sezonie wyraźnie straci względem tego pierwszego (4.750 punktu), będzie już bardzo krucho.
A zaczęło się dość kiepsko, oczywiście w wymiarze cyferek. Piast przywiózł z Białorusi bramkowy remis i zaprezentował się z dobrej strony na tle faworyzowanych przeciwników z BATE, Cracovia też ugrała obiecujący rezultat na Słowacji i wciąż ma duże szanse na sukces w rywalizacji z Dunajską Stredą. Na całej linii skompromitowała się natomiast Legia, no ale trudno sobie przecież wyobrazić, by warszawska drużyna miała jutro nie pokonać przeciwników z Gibraltaru. Krótko mówiąc – wszystkie polskie kluby mają duże szanse na awans do kolejnej rundy eliminacyjnej. To oczywisty pozytyw, powodów do paniki niby jeszcze nie ma.
Niemniej – półtora punktu do współczynnika poszło już w cholerę, a eliminacje dopiero co się rozpoczęły. Łatwiej nie będzie. Prowadzenie w swoim meczu stracił Piast, straciła Cracovia, Legia nie pokonała pół-amatorów. Możemy tego w przyszłości żałować. Starcia z ekipami pokroju Europa FC trzeba za wszelką cenę wygrywać. Choćby w obrzydliwym stylu, po golu strzelonym dupą ze spalonego, który specjalnie nie odmieni ogólnego odbioru spotkania.
Ciułanie punkcików jest naprawdę istotne.
Załóżmy dla ustalenia uwagi pesymistyczny wariant pucharowej przygody polskich klubów w sezonie 2019/20. Powiedzmy, że nasi przedstawiciele zgromadzą w sumie tyle samo punktów co w poprzednich rozgrywkach, czyli 2.250. Oznacza to, iż nasz współczynnik spadnie z 19.250 do poziomu 16.750. Gdybyśmy z takim rezultatem przystąpili do bieżącej edycji europejskich pucharów, nasza liga byłaby notowana na 30. miejscu w rankingu.
A konkurencja nie śpi – za plecami Ekstraklasy budzą się kolejne ligi, które tylko czyhają, żeby zepchnąć polską piłkę jeszcze bliżej współczynnikowego dna. Wystarczy spojrzeć, gdzie dekadę temu były Kazachstan i Azerbejdżan.
Rzućmy jednak okiem na to, kto w obecnym rankingu znajduje się przed nami. Tak rysuje się sytuacja na kolejną edycję europejskich pucharów. Ostatnią w obecnej formule, złożonej z dwóch europejskich pucharów.
Ranking za sezony 2014/15 – 2018/19.
Co tu dużo mówić – o powrocie do drugiej dziesiątki rankingu możemy w najbliższej przyszłości pomarzyć. Cypryjczykom i Serbom odpada wkrótce dość kiepski w ich wykonaniu sezon 2014/15, więc bardzo możliwe, że obie te ligi jeszcze poprawią swój dorobek, a wyżej nawet nie ma już co zerkać. Za wysokie progi. Na fali wznoszącej jest też liga szkocka, biorąc pod uwagę, iż do europejskiej gry powrócili Glasgow Rangers. Wyczynów z poprzedniego sezonu pewnie nie uda się powtórzyć, ale zapunktowanie na porównywalnym poziomie co w sezonie 2014/15 powinno być w ich zasięgu. Na razie Szkoci wygrali wszystkie swoje cztery eliminacyjne starcia i wiele wskazuje na to, że w komplecie awansują do kolejnej fazy rozgrywek.
Warto to podkreślić oddzielnym zdaniem. Cztery mecze, te najprostsze. Rywale z Gibraltaru, Finlandii, Walii i Bośni. I już jest nabity jeden punkt do współczynnika, a jak nikt nie przyśnie w rewanżu, to będą i dwa punkty. Tak to powinno wyglądać.
Ciekawie natomiast wygląda pozycja klubów białoruskich, tym bardziej biorąc pod uwagę rywalizację Piasta z BATE i ewentualne starcie Legii z FK Witebsk. Ta druga ekipa nie popisała się w pierwszym meczu eliminacyjnym i najprawdopodobniej prędko pożegna się z europejskimi pucharami. Z kolei Szachcior Soligorsk nie zachwycił w starciu z maltańskim Hibernians, a w kolejnym etapie eliminacji już czeka duński Esbjerg. Punkty na starcie roztrwoniło też Dynamo Mińsk, remisując na Łotwie. Jeżeli tylko ekipa z Borysowa zanotuje trochę gorszy rok w pucharach, do czego może walnie przyczynić się dzisiaj Piast, to Białorusinów może spotkać naprawdę potężny spadek w zestawieniu.
Oczywiście wyeliminowanie BATE niczego tutaj nie przesądza. Mistrzowie Białorusi mogą potem nastukać punkcików w Lidze Europy. Ale utrudnienie im zadania jest w interesie całej Ekstraklasy.
Świetnie wygląda z kolei pozycja Norwegii. W połowie pierwszej rundy eliminacyjnej Norwegowie mają już na koncie 0.875 punktu, trudno zatem uwierzyć, by mieli nie przebić nędznego 2.200 z sezonu 2014/15. Dużo trudniejsze zadanie stoi dziś przed klubami szwedzkimi, które w 2014 roku miały w pucharach aż pięciu przedstawicieli (klub IF Brommapojkarna otrzymał nagrodę Fair Play), a poza tym świetnie w eliminacjach do Champions League poradziła sobie ekipa z Malmoe, inkasując cztery punkty za awans do fazy grupowej rozgrywek, plus dwa za pokonanie w nich Olympiakosu Pireus.
Szwedzi mogą się zatem delikatnie osunąć w rankingu. A Kazachstan, będący obecnie bezpośrednio przed Polską i wyprzedzający nas wyłącznie z uwagi na lepszy współczynnik w ostatnim sezonie? Cóż, tamtejsze kluby również bronią przyzwoitego wyniku z 2014 roku. Idzie im to zresztą nieźle. Frajerski remis Tobołu Kustanaj z luksemburskim Jeunesse Esch zdecydowanie do zapomnienia, ale poza tym – solidne punktowanie.
Będzie ciężko się z Kazachami w najbliższym czasie ścigać. Jeżeli polskie kluby nie rozegrają sezonu na miarę tego sprzed czterech albo sprzed ośmiu lat, trudno będzie w ogóle przesunąć się w górę, choćby o dwie pozycje, co i tak w gruncie rzeczy niewiele zmienia. A konkurencja dyszy nam w kark.
Ranking za sezony 2014/15 – 2018/19.
Powiedzmy, że tego co za Słowenią nie musimy się (na razie!) obawiać – to ligi z niższej półki, które mają spore zaległości punktowe do nadgonienia. Sami Słoweńcy w obliczu nadchodzącej Ligi Europy 2 także nie stanowią w tej chwili zagrożenia – odpada im świetny sezon 2014/15, gdy Maribor grał w Lidze Mistrzów i ugrał aż trzy remisy w fazie grupowej. Nawet jeżeli uda się ten wyczyn teraz powtórzyć, trudno będzie wyśrubować punktowy dorobek na tyle, by współczynnik przekroczył szesnaście oczek. Sam Maribor tego nie uciągnie.
Aczkolwiek trzeba mieć na nich oko. Na razie muszą sobie radzić z garbem, jakim była katastrofa pucharowa w sezonie 2015/16. Kiedy zrzucą ten balast, mogą stać się niebezpieczni.
Z kolei reprezentanci Słowacji nieźle się rozbrykali w sezonie 2017/18, między innymi naszym kosztem. Oni mogą poprawić swój wynik sprzed pięciu lat. Choć chyba nie jakoś szczególnie okazale, o ile w ogóle – Cracovia ma w garści wszelkie argumenty, by odpalić z gry Dunajską Stredę, Spartak Trnawa zaczął eliminacje od porażki, podobnie Rużomberk. Swój mecz kwalifikacyjny do Champions League zaledwie zremisował Slovan Bratysława. W sumie, to bardziej pachnie tutaj rychłym spadkiem w punktacji, niż utrzymaniem się na fali wznoszącej. Choć dobrze by było, gdyby “Pasy” po prostu potwierdziły te przypuszczenia na boisku. Dobrze i dla naszego rankingu, i dla samopoczucia kibiców polskiej piłki. Ostatecznie do bieżącej edycji europejskich pucharów Słowacja przystąpiła z gorszym współczynnikiem niż Liechtenstein.
Dreszcz po plecach przebiega natomiast, gdy spojrzy się na miejsca 26-28. Kluby z Bułgarii, Izraela i Azerbejdżanu mogą niestety w bieżących rozgrywkach wydatnie poprawić swój współczynnik. Optymistyczne jest to, że przedstawiciele wszystkich tych krajów zaczęli pucharowe boje z kłopotami. Łudogorec Razgrad niespodziewanie potknął się w pierwszej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów, tu i tam okazję do zapunktowania straciły również zespoły z Izraela i Azerbejdżanu. Aczkolwiek tym pierwszym przed inauguracją Ligi Europy 2 odpadnie akurat zupełnie beznadziejny sezon 2014/15, gdy izraelskie kluby zdołały wygrać jeden dwumecz eliminacyjny spośród sześciu, z których wzięły udział. Teraz powinno być – mimo wszystko – lepiej.
Wychodzi zatem na to, że utrzymanie bieżącego stanu rzeczy – a zatem współczynnika ogólnego na poziomie 19.250 punktu – to musi być dla polskich klubów plan minimum (!), jeżeli chodzi o bieżącą i następną kampanię pucharową. A brzmi to niestety trochę jak stwierdzenie, że planem minimum Marcina Najmana na najbliższe lata kariery bokserskiej powinna być walka o mistrzostwo świata w federacji WBC. Powtórka z sezonu 2014/15 to nie jest w kij dmuchał – Legia Warszawa rozniosła wtedy swoją grupę w Lidze Europy, wygrywając w niej pięć z sześciu spotkań.
No właśnie – dlaczego to tak istotne, żeby Ekstraklasa nie spierniczyła się jeszcze niżej w tym piekielnym rankingu? Wróćmy na moment do pucharowej reformy zaproponowanej przez UEFA. W nowej rzeczywistości zdecydowanie ułatwioną ścieżkę do gry w pucharach jesienią będą mieli mistrzowie krajów. Czempioni lig notowanych między osiemnastym a pięćdziesiątym pierwszym miejscem w rankingu zaczną zmagania o udział w Lidze Mistrzów od I rundy eliminacyjnej. Przebrnięcie tej fazy rozgrywek niezwykle przybliża drużynę do udziału… w fazie grupowej Ligi Europy 2.
Kto odpadnie w II rundzie eliminacji LM – ten gra w III (przedostatniej) rundzie eliminacji do odmienionej, okrojonej Ligi Europy. Kto wyleci za burtę w III rundzie eliminacji LM – ten ma już w kieszeni pucharowe granie aż do zimy. Albo w IV (ostatniej) rundzie eliminacji do LE zapewni sobie fazę grupową tych rozgrywek, albo – po przegranym dwumeczu – jest przeniesiony do grupy w Lidze Europy 2.
Sporo kół ratunkowych, fakt, ale wciąż wszystko trzeba sobie wywalczyć na boisku, w kolejnych dwumeczach.
System kwalifikacji do Ligi Mistrzów przewidziany przez UEFA na lata 2021 – 2024. (90minut.pl)
Dużo gorzej wygląda z kolei sytuacja reszty klubów marzących o sukcesie na europejskiej arenie i zastrzyku gotówki za udział w fazie grupowej tych czy innych rozgrywek. Liga Europy po reformie zamieni się w grono prawie tak elitarne jak obecna Liga Mistrzów. Finansowe mini-eldorado zarezerwowane dla klubów, nazwijmy je, prawie topowych. Żeby dostać się tam tak zwaną ścieżką ligową, trzeba reprezentować federację z czołowej piętnastki rankingu UEFA. Nam to zdecydowanie w najbliższych latach nie grozi.
Krótka piłka. Zdobywca Pucharu Polski i drużyny z ligowego podium będą sobie mogły zreformowaną LE obejrzeć wyłącznie w telewizji.
System kwalifikacji do Ligi Europy przewidziany przez UEFA na lata 2021 – 2024. (90minut.pl)
No to może chociaż wrota do fazy grupowej europejskich rozgrywek trzeciej kategorii będą dla polskich klubów stały otworem? Niestety – niekoniecznie. I tutaj sprawa robi się już naprawdę mocno niepokojąca. Jeżeli ziści się czarny scenariusz i polskie kluby nie zdołają w najbliższych latach co najmniej utrzymać współczynnika z sezonów 2014/15 i 2015/16 (odpowiednio 4.750 i 5.500 punktu), to najprawdopodobniej naszą ligę czeka kolejny – co gorsza, pokaźny – spadek w rankingu. Licho nie śpi, za nami są zbyt mocne federacje, byśmy mogli sobie pozwolić na zjechanie do współczynnika na poziomie, dajmy na to, szesnastu punktów, nie ponosząc z tego tytułu żadnych przykrych konsekwencji.
Jeżeli polska liga zleciałaby, nie daj Boże, na trzydziestą pozycję w rankingu, naszych pucharowiczów (wyłączając mistrza kraju) czeka pełen cykl meczów eliminacyjnych w Lidze Europy 2. Cztery dwumecze. Tymczasem miejsc w fazie grupowej rozgrywek dla zespołów szukających szczęścia w kwalifikacjach będzie zaledwie siedemnaście, a do walki o nie włączą się również przedstawiciele topowych lig Starego Kontynentu.
System kwalifikacji do Ligi Europy 2 przewidziany przez UEFA na lata 2021 – 2024. (90minut.pl)
Upadek tak dramatyczny, że aż zakończony z hukiem na trzydziestej lokacie w rankingu stanowi oczywiście scenariusz do przesady pesymistyczny. Co nie oznacza, że całkiem niemożliwy. Pouczający jest tutaj przykład Rumunów, którzy do następnej odsłony europejskich pucharów przystąpią z dwudziestego dziewiątego miejsca w stawce, a ich najlepszy sezon w ostatnim pięcioleciu już zarazem pierwszym z tych, które lata moment odejdą w zapomnienie. Możliwe zatem, że kraj, który w 1986 roku miał u siebie Puchar Europy wkrótce zleci punktowo poniżej trzydziestego miejsca w zestawieniu najlepszych lig Starego Kontynentu. Inny przykład to kompletna degrengolada ligi węgierskiej, choć tam akurat ostatnio widać pewne optymistyczne zwiastuny. Co skądinąd nie wróży najlepiej nam, bo wyrasta kolejny groźny gracz.
Węgierskie kluby odniosły dotychczas cztery zwycięstwa w eliminacjach. Punkt do rankingu już jest.
Tak czy owak – najprawdopodobniej polscy pucharowicze zaczną swoje europejskie boje wraz z innymi ekipami reprezentującymi federacje, które w zestawieniu współczynników zajmują miejsca od szesnastego do dwudziestego ósmego. Sęk w tym, że… nie samym współczynnikiem ligowym stoją europejskie puchary.
Osobną kwestią jest współczynnik klubowy, a pod tym kątem polskie zespoły wyglądają wręcz katastrofalnie. Jeśli szybko nie zapunktują, ewentualnie rozstawienie w eliminacjach do LE2 może się w przyszłości okazać wyłącznie marzeniem. Między innymi dlatego, że UEFA zmieniła tutaj zasady gry. W tej chwili sumę punktów danego klubu wylicza się na podstawie jego dokonań w pięciu poprzednich sezonach, albo ustanawia się ją na poziomie dwudziestu procent współczynnika krajowego – w zależności od tego, która liczba jest w konkretnym przypadku większa.
Punkty teraz zarobić można wyłącznie za odpadnięcie w jednej z rund eliminacyjnych do Ligi Europy, no i oczywiście za udział we właściwych rozgrywkach LM i LE.
System punktacji do rankingu klubowego UEFA.
W tej chwili najwyższy współczynnik spośród polskich klubów ma rzecz jasna warszawska Legia – 24.500. Dalej jest Lech Poznań – 8.000. W przypadku całej reszty polskich klubów, w grę wchodzi już wspomniane 20% krajowego rankingu, czyli na ten moment 3.850 punktu, wyliczone z 19.250 obecnego współczynnika naszej federacji. To wystarczająco pokaźna liczba, by zapewnić Cracovii rozstawienie w I rundzie eliminacji do Ligii Europy. Jednak na kolejnym etapie na podopiecznych Michała Probierza – podobnie zresztą jak na Lechię Gdańsk – czekają wyżej notowani przeciwnicy.
Legia również powinna mieć się na baczności. To już ostatni dzwonek, gdy do jej współczynnika wliczany jest sezon 2014/15, wyceniony w rankingu aż na dziesięć oczek. Potem zostanie jeszcze wprawdzie w zanadrzu sezon 2016/17, uświetniony występem w Champions League, lecz to już tylko osiem oczek.
Legia ma w garści wielki atut – rozstawienie aż do końca eliminacji Ligi Europy.
Piastowi, który legitymuje się w eliminacjach do Ligi Mistrzów jedynie współczynnikiem krajowym, bardzo daleko było do rozstawienia. Jeżeli Ekstraklasa w najbliższych latach jeszcze bardziej podupadnie w rankingu, polskie kluby bez pucharowego dorobku będą mierzyły się z naprawdę wymagającymi przeciwnikami, wojując o udział w Lidze Europy 2.
Popisy “Wojskowych” w ostatnich latach niepokojąco przypominają numer, jaki nie tak dawno temu wywinął Lech Poznań, który beztrosko roztrwonił swój współczynnikowy kapitał, zbierając notoryczne cięgi w pucharach od znacznie niżej notowanych przeciwników. Zresztą – przed “Kolejorzem”, którego w tym roku w europejskich pucharach zabraknie, również miesiące prawdy. Jeżeli poznańska drużna ponownie nie zdoła zająć miejsca premiowanego grą w eliminacjach do Ligi Mistrzów czy też Ligi Europy, kompletnie zmarnuje cztery punkty zdobyte w sezonie 2015/16.
Potem Lechowi nie zostanie już właściwie nic – trzeba będzie swoją pozycję w rankingach budować z tego samego punktu, z którego startują Piast, Lechia czy Cracovia. Czyli po prostu od zera.
***
Nadeszły sądne lata. Na 20.125 punktu, z jakimi Polska przystąpiła do bieżących eliminacji pucharowych, aż 13.375 gwarantowały sezony, które albo już przepadły (2013/14 – 3.125), albo przepadną niebawem (2014/15 – 4.750; 2015/16 – 5.500). Gdyby do europejskich pucharów w sezonie 2021/22 – czyli pierwszym po reformie – przystąpić według obecnego rankingu, uwzględniającego pierwszą kolejkę starć eliminacyjnych, nasza pozycja startowa byłaby naprawdę marna.
Trzy niewinne spotkania, a już straciliśmy względem Norwegów, Szkotów, Szwedów, Białorusinów, Kazachów czy Bułgarów.
Ranking uwzględniający spotkania eliminacyjne w bieżącej edycji europejskich pucharów.
Czy to już ten moment, w którym należy bić na alarm? Wydaje się, że tak.
Po ogłoszeniu przez UEFA pucharowej reformy, wielu kibiców potraktowało Ligę Europy 2 niemalże jako dobrodziejstwo ze strony europejskiej federacji. Szansę dla klubów z lig takich jak PKO Bank Polski Ekstraklasa, żeby nie kończyć swojego udziału w pucharach latem, na etapie eliminacji, po kolejnej porażce z przysłowiowym już niemalże Szachtiorem Koniec Świata. Tymczasem może się okazać, że tendencja będzie odwrotna – nędzny współczynnik federacji i poszczególnych klubów sprawi, że nawet europejskie rozgrywki trzeciej kategorii pozostaną dla klubów znad Wisły zamknięte na cztery spusty.
Jeszcze jest czas, żeby uratować sytuację. Zegar tyka, eksplozja nadchodzi, ale wciąż pozostaje ułamek sekundy, by przeciąć odpowiedni kabelek, rozbroić bombę i zapobiec katastrofie. Ale do tego potrzebna jest Lechia, która zrobi niespodziankę w starciu z (najpewniej) Broendby. Do tego potrzebna jest Cracovia, która nie zakończy eliminacji porażką w pierwszej rundzie. Do tego potrzebna jest Legia, która przestanie potykać się o własne nogi i zacznie wykorzystywać przywilej rozstawienia.
Wreszcie – do tego potrzebny jest Piast Gliwice, który zakwalifikuje się co najmniej do fazy grupowej Ligi Europy. Piast, który rąbnie dzisiaj BATE i napisze w pucharach równie piękną historię, co w lidze.
A jeśli nie, jeśli ten i kolejny sezon w pucharach będą równie beznadziejne co dwa poprzednie i ugrzęźniemy na dobre we współczynnikowym bagnie? Zawsze pozostaje nadzieja, że za kilka(naście) lat UEFA wymyśli jeszcze jeden puchar. Z jeszcze mniejszą pulą nagród, o jeszcze mniejszym prestiżu, z jeszcze mniejszym zainteresowaniem. Choć pewnie wtedy będziemy już truchleć wobec dynamicznego rozwoju piłki mołdawskiej i albańskiej.
Michał Kołkowski
fot. NewsPix.pl