Liczba Polaków w Serie A musi się zgadzać – Paweł Jaroszyński zostaje we włoskiej ekstraklasie. Zgodnie z tym co przekazał dziennikarz „Sky Sports Italia”, Gianluca Di Marzio, nasz rodak przeniósł się na zasadzie transferu definitywnego do Genoi. Były klub Krzysztofa Piątka zapłacił za Polaka około czterech milionów euro. Chievo potwierdziło już oficjalnie tę wiadomość.
Szczerze mówiąc trochę ten transfer nas dziwi, ponieważ Jaroszyński nie rozegrał na tyle spektakularnego sezonu, by płacić za niego kilka milionów euro. Ba, tak naprawdę trudno nawet powiedzieć, że Polak był podstawowym zawodnikiem Chievo w ostatnich rozgrywkach, gdyż rozegrał zaledwie 19 spotkań w Serie A. Łącznie 1349 minut. A mówimy przecież o najsłabszej drużynie poprzedniego sezonu, absolutnym autsajderze. Ekipie, która straciła zdecydowanie najwięcej bramek w lidze, bo aż 75.
Szok więc mały jest, ale ten transfer pokazuje również, że jak już wdrapiesz się na karuzelę, trudno z niej wypaść. Oczywiście Jaroszyński nie zrobił furory w ostatnich dwóch latach na boiskach Serie A (wciąż nie wygrał we Włoszech ligowego meczu!), ale kilka solidnych występów zaliczył, co jak widać wystarczyło, by trafił do notesów obserwatorów z innych klubów włoskiej ekstraklasy. Gdy grał, raczej nie był tym, który najmocniej w barwach ekipy z Werony zawodził, a często nawet wyróżniał się pozytywnie na tle marnych kolegów, podobnie zresztą jak Mariusz Stępiński.
Tak naprawdę Chievo, które dwa lata temu zdecydowało się na ogrywanie Jaroszyńskiego w Serie A, zarobiło na nim sporo pieniędzy. W końcu w 2017 roku na konto Cracovii włoski klub przelał 400 tysięcy euro, a teraz zgarnie około dziesięć razy więcej. Owszem, biorąc pod uwagę obecne realia w futbolu, nie są to astronomiczne sumy, ale sama przebitka musi robić wrażenie.
Inna sprawa, że klub z Werony liczy teraz każdy grosz, ponieważ potrzebuje 13 baniek liczonych w europejskiej walucie, by wystartować w przyszłym sezonie w Serie B. Bez tych pieniędzy nie otrzyma licencji, a tego działacze Chievo chcą uniknąć. Co oczywiście rodzi od razu pewne wątpliwości wokół tak pokaźnej kwoty zapłaconej akurat za polskiego obrońcę. Tak czy siak – łatwo policzyć, że sprzedaż Jaroszyńskiego nie wystarczy do załatania dziury, dlatego odejść mają jeszcze Mattia Bani do Bolonii oraz Fabio Depaolego do Sampdorii. Rzecz jasna nam od razu nasuwa się pytanie, co ze wspomnianym Stępińskim, który mimo wszystko także wypracował sobie w Serie A reputację piłkarza co najmniej przyzwoitego? Tutaj podobno jest grany temat Parmy i Fiorentiny, ale o szczegółach na razie nic nie wiadomo.
Paweł Jaroszyński trafia zatem do klubu, w którym spokojnie może powalczyć o pierwszy plac, jeśli Genoa nie zdecyduje się na kolejny transfer (o czym się, skądinąd, sporo spekuluje). Obecnie sytuacja wygląda tak, że w klubie są Giuseppe Pezzella oraz Domenico Criscito. Ten pierwszy kompletnie zawodził w poprzednim sezonie. Właśnie dlatego Criscito w niektórych spotkaniach był przesuwany na lewą flankę. Nie zdziwimy się jednak, że jeśli rozwiąże się problem z lewym wahadłem, to 32-latek na stałe wyląduje na środku obrony.
Rzecz jasna Genoa nie jest żadnym potworem, ponieważ bliżej jej do dołu tabeli niż góry, ale mimo wszystko lepiej, żeby Jaroszyński nadal grał w Serie A, niż kopał się na zapleczu włoskiej ekstraklasy. To także dobra informacja dla reprezentacji Polski, bo może Jerzy Brzęczek nie bardzo wierzy w Jaroszyńskiego, ale na lewej obronie mamy tak duże problemy, że głupotą byłoby definitywnie rezygnować z piłkarza, który gra w najwyższej klasie rozgrywkowej we Włoszech.
Fot. newspix.pl