Reklama

“Uczeń” nie tyle zdał egzamin, co udzielił lekcji. Wyższa szkoła przesuwania w Bolonii!

red6

Autor:red6

20 czerwca 2019, 00:29 • 4 min czytania 0 komentarzy

Gdyby Manuel Arboleda wspierał dziś polską młodzieżówkę, pewnie jutro przez cały dzień paradowałby w koszulce z napisem: dziękuję, Jezus, Michniewicz, Bielik, VAR. Ba! Zapewne znalazłoby się również wielu, dla których taki t-shirt mógłby uchodzić w garderobie za pozycję obowiązkową. Marzenia, o których tak dużo mówili przed wyjazdem do Włoch reprezentanci Polski, są dziś na wyciągnięcie ręki. Tu po prostu nie da się nie popadać w patetyczne tony. To drużyna, która składa nam propozycję nie do odrzucenia – musicie być z nas dumni. 

“Uczeń” nie tyle zdał egzamin, co udzielił lekcji. Wyższa szkoła przesuwania w Bolonii!

A my ją oczywiście bardzo ochoczo przyjmujemy. 

Niby to tylko trzy dni, ledwie siedemdziesiąt kilometrów różnicy, a turniej zupełnie inny. Mecz z Belgami na Stadio Citta del Tricolore przy tym, co działo się dziś w Bolonii, był jak ostatni sparing przed mistrzostwami. Przed piłkarskim świętem. Tam dwa i pół tysiąca ludzi i atmosfera, dzięki której słyszysz co Michniewicz krzyczy do Fili, a Grabara do Kownackiego, tu prawie dwadzieścia osiem tysięcy osób, które żywo reagują na każdą pierdołę, do której dochodzi na boisku. Tam ciepłe przyjęcie i serdeczność na każdym kroku, tu wrogie nastawienie i “przypadki” takie jak ten, gdy na polską szatnię nie starczyło klimatyzatorów, przez co nie dało się w niej wysiedzieć.

W końcu – tam piłkarze, których nazwiska, jako szeroka publiczność, dopiero pewnie za kilka lat poznamy, a tu gwiazdy, które nawet poza Italią już działają na wyobraźnię. Choć dopiero tutaj czujesz, że taki Federico Chiesa to postać, która Włochów fascynuje do tego stopnia, że pewnie ostatni raz za obiad w knajpie zapłacił tak dawno, że przestał ze sobą zabierać portfel. Ten sam “problem” mogą mieć Moise Kean, Lorenzo Pellegrini, Nicolo Barella, a to wcale nie jest koniec listy.

64771200_1618766348260141_447578335757729792_n

Reklama

64458188_2346152605667080_4621305911946772480_n

Nie ma w tym przesady – Włosi, co dokładnie można było zaobserwować właśnie dziś, strasznie się na ten turniej spięli. Skoro z dostępnych zawodników nie powołali tylko Gianluigiego Donnarummy, można się było tego domyślić już wcześniej, ale dopiero ta cała otoczka, mnóstwo ludzi na ulicach, całe strony zapisane w prasie, powoduje, że widzisz, jak bardzo im na tym zwycięstwie zależy. Nic dziwnego, dla nich to bardzo wyjątkowa chwila. Zabrakło ich na ostatnich mistrzostwach świata, więc w tej generacji piłkarzy pokładają szczególne nadzieje na lepsze jutro. Gdy po raz ostatni zostali młodzieżowymi mistrzami Europy w 2004 roku, dwa lata później wznieśli w górę Puchar Świata. Oczyma wyobraźni zapewne widzieli tych chłopaków w podobnej roli na przyszłorocznym Euro i za trzy lata w Katarze.

To oczywiście nic straconego, prawdopodobnie zrobią wielkie kariery. Ale my dziś ten balon przebiliśmy, pękł z hukiem. Zepsuliśmy im święto. Nie struchleliśmy. Pokazaliśmy, że potrafimy pływać w bardzo głębokiej wodzie po – w przypadku kilku piłkarzy – zaledwie paru lekcjach. Jak powiedział po meczu Zbigniew Boniek – pokonaliśmy Włochów u nich, na dodatek ich własną bronią. Za pomocą catenaccio.

No i nawet dwa klimatyzatory w jeden dzień sobie załatwiliśmy!

Ten sukces ma wiele twarzy. Trener Michniewicz po meczu powiedział, że to prawdopodobnie najlepszy mecz w życiu tych piłkarzy. Każdego z nich, ale szczególnie wyróżniał drobnego Sebastiana Szymańskiego, który ruszył do twardej, męskiej gry z włoskimi stoperami. Grabara – oficjalnie wybrany piłkarzem meczu. Bielik – odwala kawał roboty w tyłach, a i jeszcze w tej drużynie strzelił trzy gole w czterech meczach. Mateusz Wieteska, który był dziś ostatnią instancją i kasował wszystko. Dawid Kownacki – lepszy cwaniak i to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego stwierdzenia, idący z Włochami w zwarcie w każdym momencie, świetnie grający w ich grę.

64746737_1255454591296558_3144288099329114112_n

Reklama

Ale nie da się nie zaważyć, ile to zwycięstwo znaczyło właśnie dla selekcjonera. Trenera zafascynowanego włoską piłką, ponad wszystko ceniącego porządek na boisku, inspirującego się Marco Giampaolo czy Stefano Piolim. Pewnie nawet nie marzył o tym, że da Włochom lekcję futbolu.

Oddajmy mu głos.

– Powiedziałem chłopcom przed meczem, że żyję na tym świecie pięćdziesiąt lat, trzydzieści więcej od nich, więc wiem, że rzadko jesteś w takiej sytuacji, że wszystko zależy od ciebie. My dziś się w niej znaleźliśmy. Patrzymy tylko na siebie.

To dziś prawdopodobnie najszczęśliwszy człowiek na świecie.

Mateusz Rokuszewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...