Michael Delura, Niemiec polskiego pochodzenia, mieszka po karierze w Poznaniu i nie jest znany szerszej publiczności. Ma za sobą 76 meczów w Bundeslidze. Wychowywał się w Schalke wraz z Manuelem Neuerem, z którym chodził do klasy i Mesutem Oezilem, który był uznawany w klubie za perełkę. Debiutował w drużynie z Tomaszami Hajto i Wałdochem. Dzielił szatnię z Alvaro Recobą, Robertem Enke, Ailtonem i… Dariuszem Żurawiem, a trenowali go tacy fachowcy jak Jupp Heynckes czy Ralf Rangnick. Swego czasu uważano go za jednego z najzdolniejszych piłkarzy swojego pokolenia, grał w młodzieżowych reprezentacjach, pojechał na mistrzostwa świata U-20, na których na szersze wody wypłynął Leo Messi. Skończył karierę w wieku 28 lat. Przerwały mu ją kontuzje.
Na czym polega tajemnica Schalke, które w ostatnich latach wychowało Neuera, Oezila czy Sane? Dlaczego w Gelsenkirchen zwracano uwagę na to, by piłkarz nie kupował wypasionego auta za pierwszy kontrakt? Jak szkolono indywidualistów?
Co myśli Niemiec, którym zaczyna się interesować reprezentacja Polski? Dlaczego powinniśmy odrzeć się ze złudzeń, że o wyborze reprezentacji decyduje serce, a nie pieniądze?
Jak przetrwać koniec kariery w wieku 28 lat?
Dlaczego naśmiewano się z Neuera i jak obrażał się posadzony na ławce Ailton?
***
Manuel Neuer od zawsze był taki bezczelny?
Przeciwnie, trochę się z niego nabijaliśmy! Do 17 roku życia był najmniejszy, najchudszy, zawsze wyglądał bardzo młodo. Normalne, klasowe wygłupy. Był łatwym celem, ale z drugiej strony naprawdę dużo pracował i miał niewiarygodny głód sukcesu. Wcale nie był wtedy najlepszy, nie był powoływany na kadry młodzieżowe. Coś w sobie miał, bardzo długie ręce i instynkt, wiedział, gdzie poleci piłka. Zawsze na gierkach wyciągał bardzo dużo karnych.
Już wtedy wychodził tak wysoko?
Nie, ale był bardzo dobry piłkarsko. W dziadku był jednym z najlepszych. Nawet, jeśli w wieku juniorskim nie jesteś najlepszy, kluczowe jest, by ktoś dobrze ocenił twój talent i poziom, jaki możesz osiągnąć za kilka lat. Tak było w jego przypadku. Frank Rost był nie do ruszenia, a jednak Neuer dostał w pewnym momencie szansę, wykazał się. Był dobrze przygotowany do zawodowej piłki, ale dopiero jak piłkarz zacznie grać, sam buduje ostateczne umiejętności. Miał talent, ale talent tylko otwiera ci drzwi, to ciężka praca może sprawić, że przez nie przejdziesz.
Oezil z kolei od początku był wielką perełką.
Typowy introwertyk, niewiele się odzywał, ale interesowało go tylko to, jak gra. Oezil jest jak Iniesta. Nie jest szybkim graczem, nie przebiegnie dryblingiem dwóch piłkarzy, ale ma zawsze głowę w górze i czyta grę. Ronaldo powiedział kiedyś, że nie rozumie, dlaczego z Real pożegnał się Oezilem. Dawał Ronaldo 50% piłek. Wiele było perełek, ten sam proces szkolenia przeszedł też Leroy Sane.
W Schalke trenowałem dziewięć razy w tygodniu. Dzień wyglądał następująco: szkoła, trening, szkoła, trening. Wychodziłem z domu o 7 rano i wracałem o 9 wieczorem, bo po treningach dodatkowo graliśmy jeszcze z chłopakami w siatkonogę. Widzę, że piłkarze w Niemczech mają trochę inny charakter. Nigdy nie czuli, że są z siebie zadowoleni, bo biegają w koszulce Schalke 04 i zdobywają mistrzostwo kraju w juniorach. Wręcz przeciwnie. Mówiliśmy sobie, że skoro gramy w Schalke, musimy zrobić jeszcze więcej niż ci ze słabszej drużyny. W juniorskiej piłce wszystko wyglądało już tak, jak w profesjonalnej. Żyłem dla piłki. W Polsce, mam wrażenie, czasami się to zatraca.
W jaki sposób Schalke budowało mentalność piłkarzy?
Każdy ma to już ją zakodowaną. Niemiecka mentalność polega na doprowadzaniu wszystkiego do perfekcji. Każdy miał poczucie, że jeśli wykona odpowiednią pracę, będzie grał z najlepszymi. Nasza akademia mieściła się tuż obok Arena auf Schalke. Olbrzymi stadion, co mecz było na nim 60 tysięcy widzów. Codziennie trenujesz, patrzysz na ten stadion i masz motywację: ja też chcę tam grać. Budzisz się z nią. „OK, nowy dzień, muszę zrobić dziś więcej niż wczoraj”. W domu dostawałem dużo wsparcia. Pracowałem, bo wiedziałem, ile chcę osiągnąć. To ciężkie do wytłumaczenia, bo jak patrzysz się na niemiecką gospodarkę i warunki do życia, to nikt nie musi głodować, każdy bez problemu znajdzie dobrą pracę. Ale jednak chłopaki mają ambicję na wysokim poziomie i wielu wie, że musi robić jeszcze więcej.
W juniorach zawsze mi powtarzali, by po pierwszym kontrakcie nie kupować drogiego samochodu. Powinno się pokazywać, że jest jeszcze młodym chłopakiem i wprawdzie zrobiło się już pierwszy krok, ale jeszcze niczego nie się osiągnęło. Widziałem tam większą pokorę do piłki. Każdy wiedział, że 10 meczów w pierwszym sezonie to jeszcze nie wszystko. Konkurencja w Bundeslidze jest brutalnie duża. Jeśli ty nie dasz rady, przyjdzie ktoś inny. Piłkarz musi się dokształcać cały czas. Nauka nie kończy się na pięciu meczach w Bundeslidze, to proces. Każdy zastanawia się, co jeszcze może poprawić. Gdy słabo grałem głową, cały czas trenowałem strzały z różnych pozycji. Po mistrzostwach świata Niemcy postawili pod znakiem zapytania cały system szkolenia. Zaczęły się dyskusje: czy wszystko robimy dobrze? Co możemy zmienić? Dlaczego tak było? Czy system działa? A przecież można powiedzieć, że działa, bo od lat reprezentacja jest bardzo mocna. Wciąż dąży się jednak do perfekcji.
W jaki sposób trenerzy dyscyplinowali młodych chłopaków?
Wiadomo, że to taki wiek, że pojawiają się różne inne rzeczy, które mogą rozpraszać. Ale uważam, że ważniejsze od dyscypliny jest wypracowanie kreatywności.
To ciekawe, bo u nas często mówi się o tym, że dla polskich trenerów ważniejsze niż polot jest posłuszeństwo.
Słyszałem, że Raheem Sterling był pod względem dyscypliny najgorszy w juniorach. Ale miał takie umiejętności, że nie mogli go odpuścić. Budowali go, próbowali znaleźć w jego charakterze dobre strony. Oglądałem mistrzostwa świata U-20 i miałem wrażenie, że polskim piłkarzom najbardziej brakuje dryblingu, przeniesienia ciężaru gry na połowę przeciwnika. Skrzydłowych, którzy potrafią wygrać pojedynek. Takich jak Grosicki. Zawsze gdy na niego patrzę wiem, że coś się zadzieje. Ma zadaniowe podejście do piłki. Polskiej piłce potrzeba więcej indywidualistów. Taktycznie można przeszkolić każdego chłopaka, ale indywidualne cechy muszą być wypracowane wcześniej.
Z czego to wynika?
Myślę, że to kwestia trenerów, dla których ważniejsze jest wygranie meczu niż indywidualny postęp zawodnika. Nie ma nic złego w tym, że skrzydłowy pójdzie jeden na jeden i przegra walkę. Granie zespołowe nie zawsze jest najlepszym wyjściem. Nie wspiera się indywidualistów. Dobry kierunek obrał Lech Poznań, który wprowadził szkolenie napastników z Andrzejem Juskowiakiem. My mieliśmy wielu specjalistów od wąskich dziedzin, nawet trenera od lekkiej atletyki, który uczył nas, jak odpowiednio biegać. Każdy taki trening, uważam, powinien być wykonywany pod presją. Piłka staje się coraz szybsza i atletyczna, dlatego kluczowym czynnikiem jest szybkie podejmowanie decyzji. Gdy postawimy pachołki, ja też zrobię tysiąc zwodów i dam fajną wrzutę. Ale co z tego? Rozwinę się? Czasami trzeba dokręcić parę śrubek.
Do Schalke wprowadzał cię sam Jupp Heynckes, legenda niemieckiej piłki. Na co najbardziej zwracał uwagę?
Chciał, by piłkarze byli kompletni. Pracowali nad swoimi słabościami, osiągali obunożność. Zwracał uwagę na przyjęcie kierunkowe. Lubił młodych, ambitnych piłkarzy. Doceniał, że zostało się po treningu potrenować, poszło się na siłownię. No i przede wszystkim często stawiał na młodych. Starsi nie byli zadowoleni, bo nazwiska nie miały dla niego żadnego znaczenia. Czy to na końcu odniosło to sukces? Patrząc po naszych wynikach – średnio, ale z drugiej strony nie wiem, czy jakiś trener szybko powtórzy z Bayernem to, co on. W takich klubach jak Bayern nie musisz jednak uczyć, jak przyjąć piłkę, a zarządzać mentalnością. Stworzyć grupę, która nie zastanawia się „dlaczego on gra a ja nie?”, nie buntuje się. Zobacz Kloppa – on ma to dopracowane do perfekcji. Wygrać 4:0 po meczu, w którym dostajesz 0:3 – jak na dłoni widać, jak duży wpływ na piłkę ma psychologia. Klopp też nie był początkowo doskonały, słyszałem o nim różne historie. Wylewał frustrację, gdy ktoś źle funkcjonował albo miał kontuzję, wpadał w kłótnie z fizjoterapeutami.
Heynckes lubił odstawić liderów zespołu, którzy mu nie pasowali. W Schalke trafiło między innymi na Tomasza Hajtę.
Każdy trener ma swoją filozofię. Heynckes uważał, że musi coś zmienić. W Schalke nie było widać entuzjazmu, że tak bardzo stawia na młodych. Rudi Assauer, menedżer klubu, też nie było gotowy na taki przewrót w kadrze. Heynckes uważał inaczej, ale sukcesu nie było. Moim zdaniem kluczowe jest to, by balans pomiędzy młodymi i starszymi był zachowany.
Jak dogadywali się Hajto i Wałdoch, dwa kompletnie odmienne charaktery?
Mieli szacunek do siebie. Nie trzeba się ze sobą kumplować, by tworzyć zgrany zespół na boisku. Tomek Wałdoch był bardziej wyciszony, profesjonalny w tym, co robił i mówił. Hajto? Grał bardzo fizycznie, zgarniał górne piłki. Wiadomo, ekstrawertyk, gdy miał swoje zdanie mówił więcej niż powinien. Ale moim zdaniem to nic złego, w dzisiejszej piłce brakuje takich charakterów jak Stefan Effenberg, Mark van Bommel czy Oliver Kahn. Brakuje liderów. Heynckesowi się to jednak nie podobało, bo to on chciał być autorytetem i trzymać dyscyplinę całej grupy. Gdy ktoś się za bardzo wychylił, miał ciężko. Dziś chyba wciąż mówi, to co myśli, ale dziś może, bo nie ma nad sobą trenera.
Schalke to klub górniczy, bardzo mocno związany z miastem. Jak to odczuwało się z perspektywy piłkarza?
Obecnie Gelsenkirchen to jedno z najbiedniejszych niemieckich miast. Schalke 04 od zawsze był klubem pracowniczym, mającym swoje korzenie w górnictwie. Podobnie do piłki podchodzą w Dortmundzie. W klubie panuje mentalność pracowitości, a nie wywyższania się. Ludzie wydają sporą część domowego budżetu, by chodzić na mecze. Z jednej strony doceniają, że grają młodzi piłkarze z regionu, z drugiej oczekują sukcesów. Każdy młody musiał zapracować na sukces. Trochę przypomina mi pod tym kątem Lecha – jest cienka granica pomiędzy euforią a wielkim niezadowoleniem. Kibice są bardzo blisko, na pierwszy trening w sezonie przychodziło pięć tysięcy osób. Na niektórych meczach w Ekstraklasie tylu nie ma.
Ile prawdy jest w tym, że postrzegano cię jako jednego z najzdolniejszych juniorów?
Głośniej zaczęło się robić, gdy w wieku 18 lat wygraliśmy młodzieżową ligę w Niemczech, coś jak Centralną Ligę Juniorów. Strzelałem, sporo też asystowałem. Grałem jako kreatywny rozgrywający. Po mistrzostwie Rudi Assauer powiedział, że chciałby podpisać ze mną zawodową umowę. Przypominałem mu Rene Eijkelkampa – zawsze byłem wysoki i nieskoordynowany w bieganiu, ale dobry technicznie i skuteczny w dryblingu. Przebiłem się później w kadrze U-18, U-19 i U-20. Posypało się, gdy wpadłem w jedną czy drugą kontuzję. Pamiętam, że grałem wtedy z Błaszczykowskim, Piszczkiem i Peszką, a poźniej na mistrzostwach świata U-20 przeciwko Leo Messiemu. Był wtedy dwa lata młodszy niż reszta, a i tak został najlepszym piłkarzem i królem strzelców.
Patrząc na waszą kadrę, mało kto zrobił większą karierę. Tylko Jansen i Adler, ale to też nie była kariera międzynarodowa.
Reszta chłopaków pokręciła się trochę w drugiej lidze. Mi przeszkodziły kontuzje. Zawsze jak czułem, że idę do przodu, coś mi się przytrafiało. Nie oszukujmy się, dla zawodnika często kluczowa jest runda rewanżowa. To wtedy budzi się zainteresowanie innych klubów. Ja miałem pecha, bo zawsze dobrze zaczynałem, a później zdarzały mi się urazy. Dużo aspektów decyduje o tym, czy się przebijesz, czy nie. Do Ligi Mistrzów nigdy nie doszedłem, ale dużo widziałem, doświadczenia mam sporo, mógłbym je przekazać.
Z Schalke odszedłeś na wypożyczenie do Hannoveru 96, w którym spotkałeś dwie postaci, o które chcę spytać. Pierwsza – Robert Enke. Widziałeś jakiekolwiek symptomy by podejrzewać, że ta historia może się tak skończyć?
Nie, ale grałem z nim trzy lata przed jego śmiercią. Nie widziałem żadnej niestabilności czy gorszego samopoczucia. Miał grać na mistrzostwach świata jako pierwszy bramkarz. Lider drużyny, kapitan, wyważony, spokojny w krytyce. Medialnie stonowany, twardo stąpający po ziemi. Z tego, co słyszałem, w klubie tylko prezydent wiedział, że ma problemy. Niestety zdarzyło się to, co się zdarzyło. Bardzo szkoda tego człowieka.
Widziałeś w Dariuszu Żurawie materiał na dobrego trenera? Nie zabraknie mu charyzmy?
Zawsze był bardzo spokojny, introwertyczny, ale można było na niego liczyć, bo na środku obrony dobrze wykonywał swoją robotę. Nie był jednym z tych piłkarzy, który żyje w innym świecie tylko dlatego, że kopie w piłkę. Był bardzo normalny, pokorny. Hannover nie był potężnym klubem z dobrą infrastrukturą, ale na pewno nabrał doświadczenia i niemieckiej mentalności. Jest spokojny z natury i już tego nie zmieni. Czy to na końcu wypali? To się okaże. Życzę mu dużo sukcesów.
Utarło się, że trener w Polsce musi mieć bardzo mocną osobowość. Z drugiej strony w Niemczech coraz częściej ceni się fachowość i profesjonalizm, widzimy to na przykładzie Tedesco czy Nagelsmanna. Załapałeś się na erę trenerów z laptopami?
Piłka staje się coraz bardziej profesjonalna. Trenerzy chcą mieć wszystko pod kontrolą przez wszystkie kamizelki, które wszystko monitorują. Z jednej strony w Niemczech krytykują tych trenerów, którzy zrodzili się z teorii. Taki Tedesco czy Nagelsmann prawie nigdzie nie grali. Rozmawiam czasami z Christopherem Cramerem, mistrzem świata, który poznał wielu wielkich piłkarzy. Każdy z nich twierdzi, że sukces trenera zależy od dwóch czynników: fachowości i osobowości. Jeśli połączy te dwie rzeczy, na dłuższą metę zawsze sobie poradzi. Często fachowiec jest trudnym człowiekiem. Zaufasz w jego kompetencję, ale atmosfera będzie negatywna i siłą rzeczy drużyna nie będzie dobrze funkcjonowała. Zarządzanie głowami piłkarzy jest dziś kluczowe w piłce. Zobacz na 2. Bundesligę – Padeborn ma budżet na poziomie 7,5 miliona euro, HSV – 40 milionów. Awansowało to pierwsze. Za moich czasów robiono testy mentalności, bo każdy piłkarz jest inny. Na mnie nigdy nie działał krzyk, trafiała do mnie raczej fachowość.
Kto sprawiał większe problemy dyscyplinarne, Recoba czy Ailton?
Ailton miał swoje zwyczaje. Robił to, co uważał za słuszne on. A czy mu się to opłacało? Zwykle nie działał ma swoją korzyść. Pamiętam, gdy trener posadził go na ławce, a on rozsiadł się na niej jak na leżaku i w takiej pozycji spędził 90 minut. Gdy każdy się podnosił rozgrzewać, on ostentacyjnie leżał, nie będąc zainteresowanym wejściem z ławki. Ale to jednak król strzelców Bundesligi, który miał niewiarygodną skuteczność. Z Recobą z kolei grałem pod koniec jego kariery. Duże wyróżnienie, bo przez chwilę był najlepiej zarabiającym piłkarzem na świecie. Grecja była dla niego końcowym przystankiem, ale umiejętności… Fenomenalne, po prostu. Piłkarsko inny świat. Bramki z 30 metrów, wkrętki z rogu. Pytał, gdzie ma uderzyć i tam strzelał. A charakter? Bywają piłkarze, którzy nie przepadają za bieganiem. Trener musi jednak wiedzieć, z kim ma do czynienia i że nie zmieni już mentalności takiego zawodnika, więc lepiej pogodzić się, że jest jaki jest, ale może samemu wygrać mecz.
Po treningu siesta?
Spokojne życie. Miał 35 lat, więc nie oszukujmy się, bardziej liczyła się pogoda, klimat niż sukcesy. Klub go ściągnął za nazwisko. Nowy inwestor rzucał duże pieniądze, chcieli zabłysnąć.
Czemu w ogóle się zdecydowałeś na tę Grecję? Byłeś na poziomie Bundesligi, a tu nagle wyjazd do dużo słabszej ligi.
Byłem po niezłym sezonie w Borussii Moenchengladbach. Grałem cały czas, ale niestety spadliśmy. Miałem jednak oferty z Bundesligi. Dokuczał mi uraz ścięgna, którego nie doleczyłem. Sprawa ciągnęła się przed długi czas. Początkowo chciałem grać w Niemczech, Heynckes doradzał, bym został w Gladbach, mimo że on sam już odszedł z klubu. Posłuchałem się jednak menedżerów, którzy zainicjowali transfer do Grecji i odrzucali inne niemieckie kluby. Oferta była dobra, nie ma co ukrywać. Prezydent klubu przyleciał do mnie i zabrał mnie swoim samolotem do Grecji, żeby mnie przekonać. Zaangażowanie było bardzo duże, a w piłce często o wyborze klubu decyduje to, jak ktoś jest zdeterminowany. W pierwszym roku w ogóle nie grałem, bo musiałem przejść operację. Po drugim roku wróciłem do Bielefeldu, gdzie spotkałem się z Wichniarkiem.
Była to już jednak równia pochyła. Czemu skończyłeś karierę w wieku 28 lat?
Dwa zerwania więzadeł, osiem operacji na kolana. Pod koniec kariery, w VfL Bochum, miałem duże problemy z kolanem. Przed każdym meczem musiałem brać tabletki. Tydzień trenowałem, tydzień odpoczywałem. Mój zaufany lekarz powiedział mi, że jeśli nie chcę mieć w przyszłości sztucznego kolana, powinienem zakończyć karierę. Miałem jeszcze oferty, ale dopiero co urodził się syn i musiałem dokonać wyboru, co dla mnie ważniejsze. Uznałem, że zdrowie. Zwłaszcza, że mógłbym grać tylko na 80% możliwości, więc nie było sensu, nawet jeśli mógłbym jeszcze dobrze zarobić. Był po czasie pomysł gry w IV lidze niemieckiej, ale wciąż nie czuję się pewnie, więc zrezygnowałem.
Byłeś przygotowany na tak nagły koniec?
Mam klub fitness w Moenchengladbach, więc nie narzekam. Chciałbym wrócić do piłki, bo ją kocham. Trzymałem się trochę ukryty przed światem, ale ciągnie mnie do futbolu. Może w Polsce, może w Niemczech, gdzie mam dużo kontaktów. Studiuję też w międzyczasie zaocznie zarządzanie w sporcie i pracuję indywidualnie z młodymi piłkarzami w Poznaniu. Docelowo chce pracować w piłce jako trener, koordynator albo dyrektor sportowy. Wiedziałem, co mnie czeka. Grając w piłkę słyszy się, że po skończeniu kariery wchodzi się do innego świata, w którym już nigdy nie zarobi się tylu pieniędzy, co przekłada się na inne sfery życia. Widzę po znajomych, których kiedyś miałem, a dziś już nie. Piłkarze rzadko miewają bezinteresowną przyjaźń.
Co myśli sobie piłkarz, który pochodzi z polskiej rodziny, ale całe życie spędził w Niemczech, tam wychował się piłkarsko, ma niemieckich kolegów, słowem – jest Niemcem, który dowiaduje się, że interesuje się nim polska reprezentacja? Wielokrotnie Polska robiła zakusy na piłkarzy z polskimi korzeniami, co nie było przyjmowane zbyt entuzjastycznie. Jak to wygląda z drugiej strony?
Na początku wyjaśnijmy, że to nie było tak, jak opisywała to polska prasa, według której odmówiłem gry dla polskiej reprezentacji. Spotkałem się z Pawłem Janasem w Hannoverze w 2005 roku przed mistrzostwami świata. Porozmawialiśmy krótko. Trener Janas dawał mi do zrozumienia, że decydując się na kadrę Polski nie daje mi żadnej gwarancji uczestnictwa w mistrzostwach świata. Zrozumiałem to. Powiedzieliśmy sobie, że musimy to przemyśleć i wrócimy do tej rozmowy. Potem wszystko ucichło i temat już nigdy się nie pojawił. Nie było żadnej odmowy, po prostu wypowiedziałem swoje stanowisko, a trener swoje.
Jakie było twoje?
Powiedziałem, że chciałbym zagrać na mistrzostwach świata. Zaangażowanie ze strony PZPN było jednak bardzo małe. Nie miałem poczucia, że mnie chcą, a decyzja jest trudna, trzeba brać pod uwagę wiele czynników. Urodziłem się w Niemczech, mam niemiecką mentalność, lepiej znam niemiecki, wychowałem się tam piłkarsko. Z jednej strony czujesz, że masz polskie korzenie, ale cała reszta jest w tobie niemiecka. Nie wiem, jaką decyzję bym podjął, ale nie czułem zaangażowania ze strony PZPN. Trochę mnie to rozczarowało, bo zwalano na mnie, że ja odmówiłem, a kontakt po prostu się urwał. Przecież nie zadzwonię do trenera: – Jak sytuacja, trener mnie powoła? Tak niestety pozostało.
Oczekiwałeś, że zagrasz na mistrzostwach? Potrzebowałeś gwarancji?
Nie oczekiwałem. Powiedziałem oczywiście, że chciałbym zagrać, ale nie oczekiwałem, że trener powie „dobra, powołam cię”.
Pytam dlatego, że Marcel Zylla wypowiedział się ostatnio, że jeszcze nie wie, czy będzie grał dla Polski czy Niemiec. Nie zostało to w Polsce zbyt dobrze przyjęte. 20-letni chłopak nie jest pewien, czy bardziej czuje się Niemcem czy Polakiem. To po co przyjeżdżał na mistrzostwa? Żeby się wypromować? Wygląda to z boku na kupczenie paszportem.
Trzeba też zrozumieć zawodnika. Wychował się w Niemczech, słabo mówi po polsku, gra w juniorach Bayernu. Po prostu nie wie. A trzeba sobie szczerze powiedzieć, że prestiż grania w niemieckiej kadrze jest większy.
Pytanie, czy w ogóle takimi kategoriami powinno się kierować przy wyborze reprezentacji.
Trzeba to powiedzieć szczerze – oczywiście, że piłkarz myśli w ten sposób. Niemiecka kadra to inny prestiż, inne pieniądze, inna mentalność grania, inni zawodnicy, inny rozwój na najwyższym poziomie, zapewniona gra na największych imprezach. Jako reprezentant Niemiec masz inna pozycję na międzynarodowym rynku. Każdy by tak zdecydował. Wszyscy oczekują, że grasz dla swojego kraju i masz się decydować już teraz. Ale w nim biją dwa serca. David Selke z Herthy też ma matkę Czeszkę i ostatnio dopytuje o niego czeska federacja. Chłopak powiedział, że chce odczekać, zobaczyć jak się rozwinie i wtedy zdecyduje. Na pewno liczy na to, że będzie grał w niemieckiej kadrze. Taka jest piłka i taki jest świat.
Po co mu w takim razie oszukiwanie wszystkich dookoła i gra dla Polski? Nie lepiej od razu zadeklarować, że chce grać dla Niemiec?
Nie wiem, czy to w ogóle oszukiwanie. Oszukiwanie byłoby, gdyby cały czas mówił, że chce grać dla Polski, a później dostałby powołanie do innej reprezentacji i nagle zmienił zdanie.
Ale on wie, że nie chce tu zostać.
No właśnie nie wie.
Ale jeśli zgłoszą się Niemcy, pójdzie do Niemiec.
Każdy jest inny. Matip, z którym grałem w Schalke, zdecydował się grać dla Kamerunu, kraju swojego ojca. I należy to uszanować. Żaden Niemiec nie czyni zarzutu z tego, że wybrał inną reprezentację. Natomiast faktem jest, że główną rolę grają pieniądze. Piłka to biznes. Zawodnik zawsze pójdzie tam, gdzie są największe perspektywy. Słyszeliśmy już tysiąc razy od zawodników, że nigdy nie opuszczą swojego klubu za jakiekolwiek pieniądze, a potem dochodzi do transferu, gdy ktoś rzuci więcej. Niestety, każdy gra na swoją przyszłość. Nie trzeba się na to obrażać, ale mieć ludzkie podejście.
Czyli jeśli łudzimy się, że piłkarz będzie kierował się przy takim wyborze sercem, a nie korzyściami, to jesteśmy naiwni?
Trzeba zrozumieć chłopaka, który jest rzucony na głęboką wodę i kierują go menedżerowie. Na pewno podpowiadają mu, co zrobić. Sam miałem różne sytuacje, gdy wylądowałbym w innym klubie, ale dużo zrobił menedżer. W piłce jedna zła decyzja może kosztować cię karierę, pieniądze i prestiż. Tak już po prostu jest. Niemiec myśli inaczej: nie obraża się, ale zastanawia się, co musi zmienić, by zwiększyć atrakcyjność swojej reprezentacji. Nikt nie odstawia cię do kąta mówiąc, że jesteś taki i taki. Dlatego lepiej zróbmy coś, by chłopak powiedział, że chce grać dla Polski, bo tu widzi większą przyszłość.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK