Wiemy coraz więcej o korupcyjnym skandalu w hiszpańskim futbolu i trzeba przyznać, że kolejne doniesienia mediów z Półwyspu Iberyjskiego są po prostu cholernie smutne. Wychodzi na to, że od dłuższego czas grasowała tam szajka oszustów, kręcąc wałki również na poziomie Primera Division. Pojawiło się ostatnio na ten temat sporo informacji, również na naszych łamach (TUTAJ i TUTAJ), mieliśmy też swojego człowieka w Madrycie, podczas pierwszego spotkania dziennikarzy z szefem LaLiga Javierem Tebasem w Cines Callao. Czas zatem zebrać je wszystkie do kupy w jednym tekście.
Zacznijmy od najgorętszego wątku, czyli meczu 38. kolejki hiszpańskiej ekstraklasy. Dziennik „El Mundo” dotarł do nagrań i akt sprawy – z podsłuchów wynika, że spotkanie Realu Valladolid z Valencią zostało po prostu ordynarnie ustawione. Wynik meczu decydował o tym, czy Valencia zapewni sobie ostatecznie udział w kolejnym sezonie Ligi Mistrzów, a zatem stawką spotkania były naprawdę spore pieniądze dla klubu. Z kolei Real Valladolid miał już zagwarantowane utrzymanie w elicie i nie grał o nic. Jednak z informacji, jakie podają hiszpańskie dzienniki wynika, że kluby z całą sprawą nie mają nic wspólnego. Procederem zajmowała się grupa przestępcza złożona przede wszystkim z obecnych i byłych piłkarzy.
Za wydrukowanie meczu Realu Valladolid z Valencią mieli odpowiadać przede wszystkim Carlos Aranda i Raul Bravo.
Ten pierwszy to 38-letni weteran hiszpańskich boisk, emerytowany piłkarz – prawdziwy journeyman. Profesjonalną karierę zaczynał w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, wyszkolony w słynnej La Fabrice, czyli szkółce Realu Madryt. Zagrał sporo meczów w rezerwach, notował też mini-epizody w Champions League, stąd można go właściwie przedstawiać jako dwukrotnego zdobywcę Pucharu Mistrzów (2000, 2002). Jednak ani razu nie zagrał dla Realu w spotkaniu ligowym i generalnie dość szybko się okazało, że Aranda w galaktycznej układance Florentino Pereza miejsca dla siebie nie zagrzeje. Wylądował w Numancii, do której w sumie w trakcie kariery trafiał aż czterokrotnie. Łącznie zaliczył występy w przeszło dziesięciu klubach, balansując między ekstraklasą a jej zapleczem.
W 2013 roku określono go nawet „piłkarskim kameleonem”. Okazało się, że 32-letni wówczas napastnik pobił krajowy rekord, jeżeli chodzi o zmiany barw klubowych. Ostatnim sezonem Arandy były rozgrywki 2014/15, gdy odwiesił buty na kołku jako zawodnik – a jakże! – Numancii.
W akademii Realu Madryt Aranda poznał Raula Bravo. Lewy (a potem także środkowy) obrońca zrobił na Estadio Santiago Bernabeu większą karierę od swojego kumpla z linii ataku. Do szkółki Królewskich trafił w 1997 roku, jako szesnastolatek. Szybko zaczął się wyróżniać, otrzymywał też sporo szans na grę w reprezentacjach młodzieżowych. Ostatecznie – w sezonie 2001/2002 przebił się do wyjściowego składu Los Blancos, debiutując w La Liga. Dość udanie wpisywał się w strategię transferową Zidanes y Pavones. Jego talent dostrzegł też wkrótce selekcjoner reprezentacji kraju, zabierając Raula Bravo na Euro 2004.
Na nieszczęście defensora – hegemonem na lewej stronie defensywy Realu był Roberto Carlos. Dlatego Bravo rozegrał tak naprawdę tylko jeden pełen sezon w barwach Królewskich (2003/2004), a w 2007 roku w ogóle opuścił Madryt i Hiszpanię, zostając zawodnikiem Olympiakosu Pireus. 26-letni wówczas zawodnik dostał w Grecji całkiem tłusty kontrakt, ale grywał niewiele z uwagi na trapiące go kontuzje. Potem jego kariera się posypała – wrócił w rodzinne strony, potem odwiedził Belgię, otarł się nawet o transfer do Polski.
Ostatecznie skończył z futbolem po sezonie 2014/15, który rozegrał znów w Grecji. Jego licznik występów w reprezentacji zatrzymał się w 2004 roku na czternastu meczach.
Jak to się stało, że Aranda i Bravo – dwaj przyjaciele z boiska – zostali gangsterami? Sprawę szeroko opisuje Marca.
– Dziwi mnie tylko, że wcześniej nikt ich nie przyłapał – powiedział hiszpańskiemu dziennikowi znajomy Raula i Carlosa, który wolał wystąpić pod pseudonimem Jorge dla własnego bezpieczeństwa. – Aranda i ludzie z nim związani byli zaangażowani w wiele skandali, a jego samego często widywano jak wraca do domu z torbami pełnymi banknotów, co od razu rzucało na niego podejrzenie. (…) Jego matka była narkomanką. Umarła, gdy miał dziewięć lat. Dzięki dziadkom zdołał wyrosnąć we względnym dostatku i dostał szansę na lepsze życie. Ojca nie znał, nie ma z nim żadnych bliskich relacji.
Jak dowodzi tajemniczy Jorge, pierwszy kontakt Arandy z policją miał miejsce wtedy, gdy piętnastoletni wówczas Carlos chciał ukraść komuś motocykl, sprzedać maszynę i kupić prezent swojej dziewczynie. To zresztą żadna tajemnica: – Dowiedziałem się o tamtym incydencie, ale postanowiłem, że zatrzymam go w akademii – opowiadał w rozmowie z El Pais sam Vicente del Bosque w 2004 roku. – Gdybyśmy go wtedy wyrzucili, zostałby przestępcą.
Według informacji zdobytych przez Marcę, Aranda nie przestał się jednak pakować w kłopoty z prawem. Był nawet zamieszany w strzelaninę, a policja odkryła w jego domu nielegalną broń i narkotyki. Trafił też do aresztu za napaść na funkcjonariusza. Z kolei jego kumple kilka lat temu byli zmieszani w zabójstwo na jednej z plaż Malagi. Jednak zawodnik ponoć nie chciał nawet słyszeć głosów nawołujących, by zerwał znajomość z tak szemranym towarzystwem.
Jednym z jego bliższych przyjaciół miał być właśnie – od wielu, wielu lat – Raul Bravo. Aranga często odwiedzał starego druha na jego jachcie, którym Bravo cumował w marinie Pireusu. Zresztą obrońca Olympiakosu zdecydowanie za dużo uwagi poświęcał w tamtym czasie morskim przygodom, zamiast koncentrować się na futbolu. Doprowadzało to do szewskiej pasji Ernesto Valverde, trenera Olympiakosu w latach 2008-2009. Media często donosiły o kłótniach dwóch Hiszpanów. Niesforny Bravo nie chciał się podporządkować surowemu reżimowi treningowemu, jaki wprowadzał w drużynie Valverde.
Marca przypomina też „operację DJ” z 2003 roku.
Hiszpańska policja aresztowała wówczas trzy osoby, w tym właśnie słynnego DJ-a – Mario G. H., kumpla obu piłkarzy – oskarżając cały tercet o sprzedawanie kokainy i tabletek ecstasy w madryckich klubach. Do tego dochodziły jeszcze kwestie związane z nielegalnym posiadaniem broni, praniem brudnych pieniędzy, fałszowaniem dokumentów, paserstwem i tak dalej, i tak dalej. Śledczy bardzo szybko doszli do wniosku, że Bravo i Aranda są z trójką przestępców powiązani znacznie ściślej, niż tylko więzami przyjaźni i zamiłowaniem do nocnego życia. Wtedy jednak niczego nie udało się wychowankom Realu udowodnić. Zresztą – prawnicy Królewskich mocno interesowali się tematem i pilnowali, czy w przestrzeni medialnej nie pojawią się przypadkiem lada moment informacje rykoszetem uderzające w dobre imię klubu. Lecz wtedy obu ananasom się upiekło.
Teraz już nie zanosi się na to, by cała sprawa miała rozejść się po kościach. Ostatecznie Raul Bravo i Carlos Aranda są w samym centrum afery, którą można nazwać hiszpańską odpowiedzią na calciopoli. Wróćmy zatem do przekręconego starcia Realu Valladolid z Valencią.
Wszystko zaczęło się od prezydenta… SD Hueski, Agustina Lasaosy. Na kolejkę przed końcem sezonu 2017/18 ekipa zarządzana przez 60-latka była już pewna awansu do hiszpańskiej ekstraklasy i czekał ją mecz z Gimnastikiem Tarragona. Gospodarze niespodziewanie polegli. Uwagę ludzi tropiących piłkarskie szwindle przykuło rekordowe zainteresowanie spotkaniem – na sensacyjny triumf underdoga postawiono zdecydowanie więcej zakładów niż zwykle. W pewnym momencie firmy bukmacherskie zaczęły masowo zdejmować zdarzenie ze swojej oferty, by stało się jasne, że coś tu brzydko pachnie.
Pisaliśmy o tym:
„Kursy na spotkanie wyraźnie wskazywały kto jest faworytem (5,0 do 1,5 przed meczem). Pomimo tego wielu graczy grubo stawiało na Gimnastic – tylko w państwach ze wschodu Europy zawartych zostało kilkaset zakładów. Gdy większość firm bukmacherskich wycofało zakład na zwycięstwo, obstawiający szturmem zagrali na bezbramkowy remis do przerwy, a także na bramkę drużyny z Tarragony w drugiej połowie. Efekt? Remis do przerwy i zwycięska bramka Ikechukwu Uche (Gimnastic Tarragona) w 72 minucie!
– Nie zamierzam mówić, że piłkarze popełnili przestępstwo, bo tego nie wiem. Proszę mi jednak wierzyć, że żeby ograć bukmacherów na duże kwoty, nie wystarczy ustawienie się dwóch albo trzech zawodników. Na ten mecz były najniższe kursy ze wszystkich rozegranych wtedy w Hiszpanii. Dziwnych anomalii w tym meczu było znacznie więcej – mówił wówczas sekretarz generalny firmy „Federbet”, która walczy z korupcją w branży bukmacherskiej, Francesco Baranca.”
Śledczy zainteresowali się tematem i, po nitce do kłębka, zaczęli odkrywać kolejne nieprawidłowości. Aż dotarli do starcia Valladolid z Valencią. Nie udało się nikomu nagrać rozmów telefonicznych Raula Bravo, który miał dowodzić całym procesem ustawiania meczu. To ponoć wyjątkowo szczwany list, zabezpieczający się na wszelkie możliwe sposoby jak rasowy, nieuchwytny gangster. Lecz jego najbliższy współpracownik Aranda nie był już taki ostrożny.
Przechwycono jego rozmowę, której fragmenty mówią wszystko:
– Słuchaj, bracie – powiedział według „El Mundo” Aranda do zawodnika Valladolid, Borjy Fernandeza. – Valencia musi wygrać pierwszą i drugą połowę, ok? Potem Carlos dodał jeszcze, że w cały proceder można zaangażować góra siedem osób, nie więcej. I nikt postronny nie może się o sprawie dowiedzieć. – Nikt to znaczy „nikt”! Żaden przyjaciel, ktokolwiek.
Tego samego dnia nagrano byłego piłkarza, jak osobiście obstawia 10 tysięcy euro na spotkanie Valencii i Realu. Polecał też swoim kumplom, by zmieścili ten mecz na swojej tasiemce. Natomiast Raul Bravo – właściciel dwóch punktów bukmacherskich – zaczął się jednak lekko przed meczem denerwować. Miał się dowiedzieć, jakoby obóz Getafe, kolejnego klubu zaangażowanego w walkę o awans do Ligi Mistrzów, zaoferował Valladolid aż dwa miliony euro za zwycięstwo nad Valencią. Takie informacje przekazał Esteban Urreizieta, reporter śledczy „El Mundo” na falach Radio MARCA. – Są poważne podejrzenia, że to Borja przekazał Raulowi tę informację na 48 godzin przed meczem. Raul denerwował się, bo cała akcja była już przygotowana. Ponoć panowie mieli też rozmawiać o ewentualnym dołączeniu Bravo do kadry trenerskiej w klubowej akademii Realu.
Borja Fernandez to kolejna gruba ryba w korupcyjnym stawie. 38-letni zawodnik też wychowywał się w akademii Realu, także na początku XXI wieku. Nietrudno się zatem domyślić, dlaczego akurat z nim kontaktowali się Bravo i Aranda. 38-letni zawodnik w ekipie Królewskich miejsca nie zagrzał – zabrakło talentu. Wyrósł jednak na przestrzeni lat na bardzo ważnego, niemal emblematycznego zawodnika dla Realu Valladolid. Do klubu trafił po raz pierwszy w 2006 roku i bardzo mocno się przyczynił do powrotu Blanquivioletas do hiszpańskiej ekstraklasy, zyskując wielką sympatię kibiców.
Potem notował różne epizody, między innymi w Indiach, lecz ostatecznie karierę postanowił zakończyć właśnie w Valladolid. W połowie maja ogłosił, że odwiesza buty na kołku. I pożegnał się właśnie takim, a nie innym akcentem.
Na pożegnalnej konferencji prasowej nie brakowało łez i wzruszeń. – Real Valladolid zaoferował mi kolejny kontrakt, ale doszedłem do wniosku, że już czas zakończyć przygodę z futbolem. Chcę zacząć cieszyć się nową rolą w klubie. Długo zastanawiałem się nad tą decyzją. Rozmawiałem z trenerem, z Ronaldo [właścicielem klubu]. W ostatnich miesiącach bardzo ciężko pracowałem, ale nie jest już łatwo utrzymać formę. Wiek robi swoje. Spędziłem w tym klubie wiele lat i jestem zachwycony, zostawiając go w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czasy są trudne, ale kibice nas nie opuszczali. Chciałem im na koniec podziękować za to wsparcie.
Tyle pięknych słów, a potem ci sami kibice oglądają takie coś:
Ostatecznie hiszpańska policja zatrzymała takie osoby jak: Raul Bravo (kiedyś m.in. Real Madryt), Borja Fernandez (Real Valladolid), Carlos Aranda (kiedyś Osasuna), Inigo Lopez (Deportivo, wcześniej Huesca), Samu Saiz (Getafe) czy Juan Galindo Lanuz (dyrektor do spraw medycznych w Huesce) i Augistin Lasaosa (prezydent Hueski). Wszyscy od prokuratora usłyszeli trzy zarzuty – przynależności do zorganizowanej grupy przestępczej, prania pieniędzy, a także korupcji.
Oczywiście wszyscy dowodzę też swojej niewinności i natychmiast wpłacili kaucję, która pozwoliła im wydostać się z aresztu.
Bravo, Fernandez i Aranda to już sprawa wyjaśniona. Przedstawiciele Hueski także – ciążą na nich zarzuty ustawiania meczów jeszcze na zapleczu Primera Division. A Samu Sainz, wypożyczony z Leeds United to Getafe? Według mediów związanych z angielskim klubem, wstępne doniesienia jakoby Sainza także aresztowano okazały się nieprawdziwe, a on sam złożył zeznania dobrowolnie. Choć Hiszpan – kolejny wychowanek Realu Madryt – także jest podejrzewany o nieuczciwe praktyki.
Co dalej?
Podczas spotkania z Javierem Tebasem, które w teorii miało dotyczyć przyszłości europejskiej piłki i zagrożeń, jakie niesie za sobą planowana od 2024 roku reforma rozgrywek kontynentalnych, nie zabrakło pytań o komentarz szefa LaLiga. On zaś był z wynikłej sytuacji… zadowolony.
– Każdego roku na trzech najwyższych poziomach gramy kilka tysięcy spotkań. Ustawianie meczów to proceder, który ma miejsce w całej Europie. Myślicie, że we Włoszech wpływowi ludzie piłki o wyniki dbają tylko modląc się o nie w kościołach? Nie tak dawno przecież wyszedł skandal z ustawianiem meczów we francuskiej lidze piłki ręcznej. Ale my chcemy mieć najczystszą piłkę w Europie, więc kiedy odkrywamy jakąś nieprawidłowość, natychmiast wnikliwie ją badamy. Mamy, czego trzeba, by wykrywać podejrzane spotkania. Wyrywamy chwasty. Pracujemy z byłymi policjantami, mamy wysoko rozwinięty system wykrywania, które mecze mogły być manipulowane – przekonywał podczas spotkania z dziennikarzami pod szyldem Tebas&Tapas szef LaLiga. I dodał: – Ludzie pytają mnie, czy dzień, w którym sprawa wyszła na jaw to czarny dzień hiszpańskiej piłki. Ja uważam, że wręcz przeciwnie. Bo to oznacza, że nasz system działa.
Zawodnikom, którym uda się udowodnić działania korupcyjne grozi wiele lat zakazu uprawiania profesjonalnego sportu, choć Bravo czy Aranda pewnie tym się akurat nieszczególnie interesują. Groźniejsze są dla nich potencjalne wyroki sądu cywilnego, a te mogą sięgać nawet do sześciu lat pozbawienia wolności. Jako się rzekło – klubom jako takim raczej nic nie grozi, nawet jeżeli o szwindlach wiedziało wielu zawodników pierwszej drużyny. Pytanie tylko, jak szybko uda się rozwikłać sprawę. Spektakularne zatrzymania to jedno, ale doprowadzenie procesu do końca – znając realia panujące w hiszpańskim wymiarze sprawiedliwości – to już zupełnie inna para kaloszy.
Jak informuje Jakub Kręcidło z Przeglądu Sportowego, pierwsze rozprawy w sprawie cuchnącego starcia Realu Saragossa i Levante odbędą się dopiero we wrześniu, tymczasem samo spotkanie rozegrano… w 2011 roku.
MK