Możesz nie lubić Premier League. Możesz uważać, że brakuje jej polotu rodem z ligi hiszpańskiej, możesz uważać, że brakuje jej folkloru w jaki obfituje podkarpacka okręgówka. Możesz uważać, że najfajniejsza jest nasza Ekstraklasa, pełna bramek Eredivisie, zacięta 3. Bundesliga, pełna Polaków Serie A.
Twoje prawo.
Twoja opinia.
Ale nie udawajmy, że jesteśmy zaskoczeni: to zbyt potężne rozgrywki, by nie przyszedł taki sezon, w którym rozbili Europę w pył.
Sytuacji, którą właśnie obserwujemy, nie było nigdy. Wewnątrzkrajowe finały europejskich pucharów:
Real – Atletico (Liga Mistrzów): 15/16
Real – Atletico (Liga Mistrzów): 13/14
Bayern – Borussia (Liga Mistrzów): 12/13
Atletico – Bilbao (Liga Europy): 11/12
Porto – Braga (Liga Europy): 10/11
Manchester United – Chelsea (Liga Mistrzów): 07/08
Sevilla – Espanyol (Puchar UEFA): 06/07
Milan – Juventus (Liga Mistrzów): 02/03
Real – Valencia (Liga Mistrzów): 99/00
Inter – Lazio (Puchar UEFA): 97/98
Parma – Juventus (Puchar UEFA): 94/95
Inter – Roma (Puchar UEFA): 90/91
Juventus – Fiorentina (Puchar UEFA): 89/90
Eintracht – Borussia Moenchengladbach (Puchar UEFA): 79/80
Tottenham – Wolverhampton (Puchar UEFA) 71/72
Takie historie zdarzały się, jak widać, nie raz i nie dwa, ale NIGDY jeden kraj nie zdominował dwóch finałów w tym samym sezonie. Jasne, przez jakiś czas to było niemożliwe ze względów regulaminowych, ale odkąd możliwe jest, bywały okresy panowania Italii czy Hiszpanii, a jednak do takiego ewenementu nie doszło.
Nie twierdzimy, że teraz zacznie się angielska era w Europie. Futbol na Starym Kontynencie jest nieprzewidywalny – samym prawem fazy pucharowej, gdzie może przesądzić jeden moment – a poziom na szczytach się wyrównał, kilka ekip zeszło na ziemię, zestarzało się, przechodzi właśnie lub przechodzić będzie wymianę pokoleniową. Natomiast pewne jest, że od lat Anglicy nie wyciskali maksimum swojego potencjału w rozgrywkach pucharowych. Cztery finały Ligi Mistrzów, dwa jeszcze ekipy Alexa Fergusona, poza tym dość sensacyjny triumf Chelsea i zeszłoroczny Liverpool.
A przecież mówimy o lidze, która jest najchętniej oglądana na świecie. Jasne, może największą bazę fanów ma Barcelona i Real Madryt, ale również ich problemem jest to, że dla wielu inne mecze La Liga nie istnieją. Premier League to natomiast produkt, w który wchodzi się z butami, w którym jest szereg bardzo mocnych ekip, co powoduje, że hity zdarzają się praktycznie co tydzień.
Kasa z tytułu praw telewizyjnych, tego złotego złoża dzisiejszego futbolu, to totalna dominacja Anglików. To dane za zeszły sezon: WOLVERHAMPTON ZAROBIŁ WIĘCEJ NIŻ REAL MADRYT. Królewscy na pewno nadrobili gdzie indziej, ale i tak jest to szokujące. A wzięło się – niech Ekstraklasa notuje – z równomiernego podlewania wszystkich ligowych grządek, co nakręciło rywalizację, wzmocniło szereg klubów zamiast wybranymi, a to uczyniło cały produkt interesujący, nie tylko poszczególne marki.
W wyniku takiej polityki angielska liga to kraina mlekiem i miodem płynąca. Oczywiście Paris Saint-Germain może sobie wydawać na transfery ile chce, ale bierze się to stąd, że stoi za nimi departament promocji pewnego mającego zupełnie niezłe PKB kraju. Anglicy mogą szastać forsą również bez ingerencji tzw “sugar daddy”.
Wiemy, że Transfermarkt bywa zawodny, czasem bywa zawodny mocno. Ale weźmy go jako probierz: angielskie kluby w minionym sezonie wydały 1.651.600.000 euro na wzmocnienia. Przychody z transferów nie pokrywają nawet jednej trzeciej tej kwoty. Wyniku nie zawyżają najwięksi, bo przecież dzisiejszy finalista, Tottenham, nie wydał na rynku ani złotówki (przynajmniej jeśli chodzi o kwotę odstępnego). Byle Burnley wyszło poza średnią i wydało 33 miliony, Everton wydał blisko setkę, a Leicester 114 milionów. Bournemouth, ile znaczy na kontynencie, jak wielu kibiców ich ledwo kojarzy? Dziewięćdziesiąt baniek, siedemdziesiąt na minusie z czysto transferowego bilansu.
Dla porównania. Bundesliga wydała łącznie 559.100.000, zostając na plusie, bo sprzedali za 580.335.000 euro. Bayern był do przodu o 74 miliony, wydając samemu raptem dychę. Najwięcej wydała Borussia, ale i tak wydając mniej niż Leicester, poza tym byli do przodu – głównie dzięki 60 milionom za Pulisicia, sprzedanemu, a jakże, do Premier League. Dziś Bundesligę uważa się wręcz za supermarket dla angielskich klubów. Wchodzą i wyciągają praktycznie kogo chcą, nie tylko najbogatsi.
No dobrze, a jak tam dominatorzy ostatnich lat, którzy niemal seryjnie wygrywali Champions League i Ligę Europę? Łączna wartość rynkowa zawodników o blisko trzy miliardy mniejsza. Wydany miliard z dziesięciomilionową górką, uzyskane 862 miliony. Duży obrót transferowy miały Barcelona, Real, Atletico, Sevilla – poziom Premier League. Ale są też drużyny, których wydatki są bliższe wydatkom Lecha Poznań.
Oczywiście można się wsłuchać w głosy działaczy Bayernu, którzy kategorycznie zapierają się przed szalonymi kwotami wydawanymi dziś w futbolu, zupełnie jakby uważali, że to niemal bańka spekulacyjna i za chwilę – za przeproszeniem – wszystko pieprznie. Tak być w istocie może. Ale jeśli nawet, to Anglicy poprzez popularność w Azji czy Ameryce Północnej, gdzie są ligą europejską numer jeden, wciąż stoją na najmocniejszym fundamencie. A przecież i w Europie to dziś bodaj najpopularniejsze rozgrywki.
Pieniądze w futbolu załatwią wiele, ale nie załatwią wszystkiego. Ostatnio Anglikom doszedł jeszcze jeden istotny aspekt – stali się miejscem, do którego pielgrzymują najlepsi trenerzy świata. Dzięki temu, że to tak wyrównane rozgrywki, Premier League stanowi wręcz osobiste wyzwanie. Pep mógł sobie wybrać dowolny klub na świecie, tak samo dowolną reprezentację. Chciał iść do Anglii, bo ta liga go najbardziej grzała. Ile klubów z pocałowaniem ręki wzięłoby Jurgena Kloppa, gdy odchodził z BVB? Zgarnęli go Anglicy. Unai Emery po dwóch latach w PSG – kierunek Anglia. Maurizio Sarri po rewelacyjnej pracy w Napoli – kierunek Anglia. Antonio Conte po Juve i Squadra Azzurra – kierunek Anglia.
Premier League od lat jest potęgą. Trzeba się było wysilić, żeby tego nie dostrzec. Dzisiaj nie dostrzec się tego już nie da. Bieżący sezon w swoisty sposób wyrównuje to wszystko, co działo się z Anglikami w ostatnich latach, zarazem otwierając przed nimi drogę do panowania. Barca? Groźna, ale Messi młodszy nie będzie, a bez niego Blaugranę czeka wiele trudnych pytań. Tak trudnych, jak te, na które próbuje odpowiedzieć właśnie Real Madryt. Bayernowi zgadzają się Excele, ale swój status europejskiego hegemona traci na naszych oczach. Juventusowi szkodzi to, że… tak łatwo wygrywa Serie A, bez rywalizacji godnej Premier League nie ma szans sprzedać tych praw za większe pieniądze, a więc i dać sobie kolejnego finansowego kopa. PSG jakie jest, wszyscy wiemy – być może i dla nich przyjdzie w końcu wyrównanie, ale nie wierzymy, by mogła z tego powstać królewska dynastia.
Anglicy mają w tym momencie wszelkie argumenty za tym, by to był ich czas, ich era. Najgroźniejsi rywale mają problemy, a oni idą szeregiem zdrowych, silnych, mocnych ekip na wszystkich frontach.