Reklama

Czwartoligowy cud na Podkarpaciu. A co stoi za cudem?

redakcja

Autor:redakcja

20 maja 2019, 17:03 • 11 min czytania 0 komentarzy

Gdy Grzegorz Opaliński zimą obejmował Koronę Rzeszów, ta miała sześć punktów. Była na ostatnim miejscu w tabeli, beniaminkowi nie dawał szans nikt. Dzisiaj? Po serii dziesięciu kolejnych zwycięstw znajduje się w środku stawki, ze sporą przewagą nad strefą spadkową. W praktyce utrzymano się na kilka kolejek przed końcem.

Czwartoligowy cud na Podkarpaciu. A co stoi za cudem?

Co stało za tak drastyczną metamorfozą? Wiara Grzegorza Opalińskiego, byłego trenera Leszka Ojrzyńskiego, że niezależnie od poziomu piłkarza należy traktować z taką samą powagą i wiarą. Stąd analizy video wszystkich meczów, stąd nauka taktyki na Red Bullu Lipsk i Piaście Gliwice, stąd sprawdzone w Bandzie Świrów metody na budowanie atmosfery, stąd wspólne szukanie recepty Liverpoolu na pokonanie Barcelony.

KURSY NA IV LIGĘ W ETOTO. WIERZYSZ W KOLEJNĄ WYGRANĄ KORONY? SPRAWDŹ

***

Dlaczego zimą podjął się pan pracy w Koronie Rzeszów? To, delikatnie mówiąc, nie była oczywista decyzja.

Reklama

Zacząłem pracować w Koronie z dwóch przyczyn. Po pierwsze, namówił mnie Marcin Puszkarewicz – mój dobry kolega, jeszcze z podstawówki i wspólnej przygody boiskowej w Resovii, który teraz jest wiceprezesem w Koronie. Po drugie, nie boję się wyzwań, choć nie ukrywam, pierwotnie chciałem zostać w Polonii Przemyśl.

Do Polonii trafiłem latem, pomogłem zbudować skład, mieliśmy po rundzie pierwsze miejsce ex aequo z Wisłoką Dębica. Chciałem bić się o III ligę, ale niestety, rozmowy z zarządem z każdym dniem były trudniejsze, a gdy pozbył się czterech zawodników, postanowiłem być z nimi solidarny i odejść. Ja ich ściągnąłem do Przemyśla, nie mogłem dokonać innego wyboru.

Co pan zastał w Koronie Rzeszów?

Drużynę mającą czternaście punktów straty do bezpiecznego miejsca, bo zakładaliśmy – co się finalnie stało – że z II ligi spadnie Siarka, co oznacza jeden więcej spadek z III ligi, a jak z trzeciej, to i z czwartej.

Jak wyglądały pana negocjacje z Koroną?

Przedstawiłem konkretne oczekiwania organizacyjne: po pierwsze, boisko do treningu zimą, co na Podkarpaciu nie jest takie łatwe. Z perspektywy Ekstraklasy to sytuacje nie do pomyślenia, ale w niższych ligach proza życia. Po drugie, sprowadzenie nowych zawodników, w tym czterech, którym podziękowano w Przemyślu. Tak trafili do nas Walat, Skiba, Bieniasz, Padiasek. Udało się też sprowadzić młodzieżowca Dawida Szalgałę, który miał przeszłość w Puszczy Niepołomice, a którego chciałem już do Przemyśla. Łącznie zrobiliśmy osiem transferów. Wiedziałem, że działacze stoją za mną murem, że miasto też dało im szansę wydatnie wspierając klub, tak samo jak sponsor główny klubu, Watkem Rzeszów, sieć stacji paliw. Ci wszyscy ludzie naprawdę chcieli utrzymać Koronę.

Reklama

Jest w Rzeszowie zapotrzebowanie na trzeci klub?

Na naszych meczach było po kilkaset osób, czyli prawie pełny stadion. W spotkaniu z Izolatorem Boguchwała jeszcze więcej. Biorąc to pod uwagę widać, że jak najbardziej, jest miejsce dla swoistej trzeciej siły.

Z jakimi spotkał się pan opiniami po objęciu Korony?

Mówiono, że jestem niepoważny, skoro podejmuję się czegoś takiego, inni mówili po prostu, że mi się nie uda. W internecie pisano, że to niemożliwe, nierealne, a niektórzy koledzy trenerzy, że to scenariusz z science-fiction. Ale ja lubię wyzwania. Tego nauczył mnie Leszek Ojrzyński, który nigdy się nie poddawał. Nie brałem pod uwagę nieprzychylnych komentarzy, koncentrowałem się na pracy. I pierwsze co zauważyłem, to że nasze boisko ma wymiary 98 na 66 metrów, czyli jest troszkę małe. Uznałem, że to może być atut. Poprosiłem działaczy, żeby boisko treningowe także zawęzić do takich wymiarów, abyśmy całą zimę się do nich przyzwyczajali. Wśród zawodników budowałem wiarę, że w domu zbudujemy twierdzę.

A co powiedział Leszek Ojrzyński, gdy objął pan Koronę?

Cieszył się bardzo. To człowiek zaprawiony w podobnych bojach, co udowodnił teraz w Wiśle Płock. Był jedną z pierwszych osób, których się radziłem. Od razu spytał:

– A jak działacze? Pomogą? Masz z kim robić to utrzymanie?

– Tak, mam ludzi.

I to przeważyło szalę. W sprawach organizacyjnych dużo pracy wykonał prezes klubu, pan Tadeusz Świgoń.

Nie było chyba łatwo przekonać piłkarzy do wzmocnienia Korony Rzeszów.

Jestem ambitnym trenerem, który cały czas się rozwija, jestem na kursie UEFA Pro. Przekonywałem ich:

– Słuchajcie, gwarantuję wam, że jakość zajęć będzie na najwyższym poziomie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, by pomóc wam zrobić kolejny krok.

To jest dzisiaj dla piłkarzy niezmiernie ważne. Świadomość zawodników w Ekstraklasie się podniosła, ale w niższych ligach tak samo. Zawodnicy wierzą w siebie, chcą się rozwijać, chcą coś z tej piłki mieć, poprzez swoją pracę. To jedna z większych zmian w krajobrazie polskiego futbolu odkąd w nim jestem. Kiedyś musiałbym pilnować zawodników, dzisiaj sami pilnują tego jak się prowadzą, sami zgłaszają się na trening wyrównawczy, sami przygotowują się do treningu, sami troszczą się o dietę. Ja nie muszę nakłaniać, żeby ten czy ów zjadł banana po treningu albo wszedł do zimnej wody. Oni wiedzą, że jak o to wszystko zadbają, to jest szansa.

Gdybym ja wszedł do szatni drużyny, która ma ostatnie miejsce, sześć punktów w tabeli i mnóstwo oczek do nadrobienia, to najpierw zastanawiałbym się: jak zbudować morale?

Postawiliśmy na szczerość w relacjach. Jeśli mamy karę za spóźnienia, to w takim samym stopniu obowiązują 17-latka, 35-latka i mnie – zdarzyło mi się spóźnić na zbiórkę i tak samo zapłaciłem.

Wiedząc, że wiosną czeka nas wielka presja, a każdy mecz będzie o wszystko, już zimą ją wprowadzaliśmy. W każdym sparingu, w przypadku straty bramki, każdy, włącznie ze mną, musiał dorzucić się do wspólnej, symbolicznej, ale jednak karnej puli. To uczyło tej troski, uważności. Jeszcze podkładałem ogień pod ich rosnącą świadomość, dawałem wykłady o żywieniu i odnowie biologicznej. Szacunek wielki do moich chłopaków, bo czasem kończyliśmy analizę gry o 22:18. W tym roku odbyliśmy osiemdziesiąt cztery jednostki treningowe, choć wszyscy normalnie pracują, zazwyczaj wstając na szóstą, siódmą rano.

Wiele godzin spędziliśmy na analizach meczów. Od stycznia, od okresu przygotowawczego, omawialiśmy każde nasze spotkanie. Poza tym wzorowaliśmy się na Red Bull Lipsk i Lechii Gdańsk. W końcówce sezonu również inspiracją był Piast Gliwice, grałem tym samym systemem. To nieprawda, że w niższych ligach nie da się realizować założeń taktycznych, że się do tego nie garną. Bzdura, jak się ma zmotywowaną grupę, a dodatkowo znajdzie sposób, by jeszcze zainteresować taktyką, da się jej nauczyć i ją wyegzekwować. My długie godziny spędzaliśmy na szlify taktyczne, a na każdy mecz mieliśmy swój pomysł, cel, w oparciu o wcześniejsze analizy przeciwników. Wiadomo, że nie wszystko co chciałem wprowadzić, wprowadzałem. Trzeba wiedzieć, że to czwarta liga, rozumieć, kiedy iść piłkarzom na rękę, zachować w tym wszystkim ludzką twarz.

Chyba ciężko jest zdobyć taśmy rywali w czwartej lidze.

Nie ukrywam, to bywało męczące, szczególnie jak lata całe pracowało się na materiałach z Canal+…

Może trzeba zainteresować Canal+ podkarpacką czwartą ligą?

Może, może! Dzwoni się po trenerach, z którymi ma się dobry kontakt, gdzieś coś czasem ktoś przemyci na Youtube. No i jeżdżę na mecze, z kartką, długopisem, a potem notuję. Stałe fragmenty rywali nagrywam w telefonie, by przeanalizować ustawienia i schematy. Czasem nagranie otrzymywało się w takim stanie, że trudno cokolwiek zobaczyć. Ja każdy nasz mecz, czy towarzyski, czy mistrzowski, rozbijałem na czynniki i przedstawiałem to chłopakom, także w ujęciu statystycznym: faule, dośrodkowania, wszystko co się dało wynotować. Niestety nieraz bywały takie historie, że kamerzysta przysnął i nie widać było danej akcji, zupełnie podstawowych kwestii: kto podał, kto dał asystę. Działam w takich realiach, rozumiem, że pewnych rzeczy się nie przeskoczy, mam nadzieję, że przyjdzie i czas pracować w lepszych.

Jestem ciekaw dlaczego wybrał pan akurat za wzór Red Bull Lipsk i Lechię?

RB grał 4-4-2, Lechia też grała 4-4-2 przez wiele meczów, obie bardzo dobrze zorganizowane w defensywie i opierające się na mocnych stałych fragmentach gry, a także dużej liczbie prostopadłych podań i akcjach oskrzydlających. To jest to, co chciałem grać w Koronie. Pokazywałem później w oparciu o materiały Canal+ chłopakom jak to wszystko wygląda z innej perspektywy kamery i to też było dla nich frajdą, niż kolejna analiza czwartoligowego meczu nagranego z krzaków. Pokazałem też chłopakom analizę z meczu Liverpool – Barcelona, gdzie LFC wyszedł z sytuacji beznadziejnej. Anglicy mieli tego dnia więcej fauli, więcej dośrodkowań, a mniejsze posiadanie piłki. Tego ich uczę: w piłce liczą się konkrety. No i ten wspaniały aspekt, że Salah już przed meczem miał koszulkę „Nigdy się nie poddawaj”. Trener Ojrzyński też mnie nauczył, że na takie szczegóły trzeba zwracać uwagę.

A co pan brał z Piasta?

Piast to świetna gra napastnika, do tego gra indywidualna Valencii i doskonała linia obrony. Przede wszystkim pokazywałem naszym napastnikom jak Parzyszek gra tyłem do bramki, jak przodem, ile tu uzyskuje. Do tego dośrodkowania. Był taki moment, gdzie Piast grał z Cracovią u siebie. Cracovia była lepsza, Piast dużo dośrodkowywał. W końcu Janusz Gol przy kolejnej wrzutce sfaulował, karny, bramka. Pomimo przewagi wzrostowej w polu karnym, udało się i cały czas mówiłem zawodnikom: kropla drąży skałę. Dajmy rywalowi szansę na błąd.

Pierwsze spotkanie było kluczowe: morale mogły się załamać.

Niezwykły przebieg, prowadziliśmy 1:0, rywal wyrównał, potem my strzeliliśmy na 2:1. Tuż przed przerwą młodzieżowiec nasz obejrzał drugą czerwoną kartkę. Mieliśmy ciężką drugą połowę, broniliśmy się głównie, ale w ostatnich sekundach dostaliśmy karnego. Nie był celny, ale sędzia po nim odgwizdał koniec. To był ważny test również dlatego, że przyszła duża grupa kibiców, zainteresowana zmianami, które dokonały się zimą w Koronie – niektórzy z tych piłkarzy nigdy nie grali przed kilkoma setkami ludzi.

Co pan powiedział temu młodzieżowcowi?

Że musi uważać w przyszłości, bo te dwa faule zrobił w strefach, w których nie było potrzeby przerywać akcji za wszelką cenę. Nie zganiłem go, bo te faule wynikały z jego determinacji, ambicji, nie ze spóźnienia lub nie dotrzymania obowiązków. Ma wspaniałe podejście do piłki, to mocny charakter, jedynie te strefy do poprawy.

A co pan powiedział drużynie przed meczem?

Żebyśmy pamiętali, że mamy swój plan, że naszą siłą jest przygotowanie, zarówno motoryczne, jak i taktyczne. Jesteśmy drużyną, nie dziesięcioma, ośmioma zawodnikami, tylko jesteśmy tu wszyscy, w dwudziestu trzech i trzymamy się razem. Nieważne kto gra, ważne to zrealizować cel. Ty dziś nie grasz, jutro możesz zostać bohaterem. I to się sprawdziło, byli tacy zawodnicy, którzy na początku nie grali, a później wchodzili i dawali bardzo wiele.

Czy porażka w drugiej kolejce zachwiała wiarą?

Nawet nie to, że przegraliśmy, a jaki styl pokazaliśmy. Zagraliśmy bardzo słabo, to było dla mnie dużym zaskoczeniem. Zanalizowałem ten mecz drobiazgowo, chcąc dociec, co się dokładnie stało. Myślę, że reszta sezonu pokazuje, że wyciągnąłem właściwe wnioski. Porażka, jak mądrze przeanalizowana, daje o wiele więcej niż wygrana 1:0 po przypadkowym golu.

A potem przyszło dziesięć kolejnych zwycięstw. Coś niesamowitego.

Piękna historia. To nie działo się samo, każdy mecz trzeba było wywalczyć, wyszarpać. Bywały mecze bardzo trudne. Mnie, nie ukrywam, najbardziej cieszą gole wypracowane po schematach, jakie ćwiczyliśmy na treningu, to zawsze satysfakcja trenera. To również wzięło się ze współpracy z Leszkiem Ojrzyńskim, który dużą wagę przywiązuje do stałych fragmentów gry. Największą frajdę dało zwycięstwo z Izolatorem Boguchwała, który był wiceliderem, a ja pracowałem w nim kilka lat, a także mecz z JKS-em, gdzie znowu graliśmy w dziesiątkę po czerwonej kartce młodzieżowca, a jednak znowu dowieźliśmy zwycięstwo.

Zrobiło się głośno o wynikach Korony w regionie?

Nie wiem. Bez przesady. Zdaję sobie sprawę w której jesteśmy lidze. Poza tym biorąc pod uwagę spadek Siarki, jeszcze nie mówmy o spełnionej misji, cały czas walczymy.

Ale matematyka zaczęła wam sprzyjać zamiast być waszym wrogiem.

To zdecydowanie.

Jak poznaliście się z trenerem Ojrzyńskim?

Studiowaliśmy razem na AWF-ie, ja byłem na pierwszym roku, on na piątym. Graliśmy w AZS-ie, znaliśmy się z akademiku, w którym grywaliśmy w dziadka też z Robertem Podolińskim. To rzeczy niezapomniane, znajomości i przyjaźnie, które zostają i procentują.

Jak wielki wpływ wywarła na pana warsztat obecność przy Bandzie Świrów?

Wielki. Ten zespół miał wspaniałą atmosferę, opartą na fundamentach, które położył trener. Organizował mnóstwo zajęć integracyjnych. Bardzo pouczające. Podstawowe zasady: szczerość, pracowitość, wiara, punktualność.

Dzwonił po objęciu Wisły Płock?

Tak, rozmawiamy często, przed meczem z Zagłębiem Sosnowiec też rozmawialiśmy. Ja jemu kibicuję, on mnie. Ze swojej strony staram się być coraz lepszym szkoleniowcem, nie ma znaczenia, że jestem w IV lidze, walczę tak samo. Nie ukrywam, że moim marzeniem jest wrócić do Ekstraklasy, nie wiem w jakim charakterze, ale wierzę, że tam będę, tęsknie bardzo za tą otoczką i tymi meczami.

Jako asystent trenera Ojrzyńskiego zmieniał pan miasta, od Bielska-Białej po Gdynię. Czy to trudne dla rodziny?

Na pewno dla nich tak, dla mnie też, ale wchodząc w ten zawód musisz mieć świadomość, że to ten rodzaj życia. Nawet na kursie UEFA Pro szef szkolenia, Dariusz Pasieka, mówi nam: „Widziały gały co brały”.

Czyli rozmawiacie o cieniach zawodu.

Normalna rzecz.

I co najczęściej się pojawia?

Trener musi być cały czas przygotowany, żeby drugiego dnia wyjechać na drugi koniec Polski. Musi być przygotowany, że jego zawodnik trafi w słupek w 90. minucie, a on przez to straci pracę. Rok temu w ostatnim meczu na Radomiaku graliśmy z Bełchatowem. Mieliśmy ogromną przewagę, mnóstwo sytuacji, ale Jakub Rolins trafił w w słupek, a nasz najlepszy piłkarz, Peter Mazan, zerwał więzadła. I koniec, 0:0. Może bym się wtedy cieszył z awansu, może byłbym dziś w I lidze, stało się inaczej, jestem w czwartej. Ale jestem przygotowany na to, że nie wiadomo co się wydarzy, w tym zawodzie trzeba mieć twardą psychikę.

Leszek Milewski

Grafika: 90minut.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...