Reklama

Szary piątek pokolarowany

redakcja

Autor:redakcja

03 maja 2019, 23:05 • 3 min czytania 0 komentarzy

Raczej Netflix niż rower, zdecydowanie bardziej porządki w domu niż koszenie na działce. Trzeci dzień majówki na Śląsku nie obdarował warunkami sprzyjającymi do szeroko pojętego grillowania i zażywania słońca. Dlatego dobrze, że choć trzeciomajowy mecz w Zabrzu okazał się naprawdę wart wyściubienia nosa z domu. I bardzo dobrze, że zagrał w nim ktoś tak znakomicie dysponowany jak Marko Kolar.

Szary piątek pokolarowany

Okazuje się, że jest w Wiśle ktoś, kto spróbuje rzucić wyzwanie Zdenkowi Ondraskowi. Spróbuje pozbawić Czecha grającego już od ładnych paru miesięcy w MLS tytułu najlepszego strzelca Białej Gwiazdy w trwającym sezonie. Przyznajemy się bez bicia – za cholerę nie postawilibyśmy w momencie odejścia „Kobry” złamanego grosza na to, że to właśnie Chorwat będzie najbliżej przegonienia go w wewnątrzklubowym rankingu snajperów.

W ogóle trudno było powiedzieć, czy z Kolara coś będzie. Bardzo długo jego występy były bezbarwne, by nie powiedzieć: irytujące. Podwójny wystrzał z Jagiellonią traktowaliśmy raczej jako ziarenko, które trafiło się ślepej kurze. Dziś już wiadomo: ta kurka nie taka ślepa, a za moment może znieść parę złotych jajek. Czytaj: zostawić nieco euro w kasie Wisły, gdy ktoś się po Kolara zgłosi.

Dziś dał dwa gole, nie tylko zadając ostateczny cios, ale na oba bardzo mocno pracując. Pierwsze trafienie to karny, którego sam wywalczył wbiegając między Zapolnika a Chudego. Skrzydłowy zabrzan w swoim polu karnym był bardziej zagubiony niż wskazówka kompasu w Trójkącie Bermudzkim. Zagrał do bramkarza jakby pomijając fakt, że na takie zagranie czyha jego vis-a-vis w zespole Wisły. Chudy miał wybór: iść zdecydowanie i faulować lub odpuścić i dać Kolarowi zdobyć łatwego gola. Wybrał opcję numer jeden i trzeba powiedzieć, że był bliski obrony jedenastki.

Za drugiego z goli Kolarowi trzeba by zaś było zaliczyć i bramkę, i kluczowe podanie. Zagranie do Savicevicia – drugiego najlepszego w zespole Wisły – wyjście na pozycję, ogranie Suareza i wykończenie z chłodną głową. Wszystko to było na takim poziomie, że gdyby ktoś wrzucił tę akcję do urywków ze środowego starcia Barcelony z Liverpoolem, mało kto by się połapał, że coś nie gra.

Reklama

Chorwat dokonał więc czegoś, co przy Roosevelta udawało się w tym sezonie niewielu snajperom. Przyćmił Igora Angulo, który dziś kompletnie nie potrafił się wstrzelić. Miał ku temu dwie doskonałe okazje, raz wyświadczył przyjacielską, raz niedźwiedzią przysługę Jesusowi Jimenezowi. W tej pierwszej strzelił sam na sam z Lisem tak, że ten zdołał interweniować nogami, ale do dobitki dopadł lewoskrzydłowy Górnika. W drugiej dogranie Jimeneza górą będąc metr przed bramką przeniósł nad poprzeczką. 

W całym meczu padły więc trzy gole, ale tak naprawdę mogło ich być więcej, zdecydowanie więcej. Bo tak jak można się było spodziewać, oba zespoły zagrały naprawdę atrakcyjnie i wykreowały sobie jeszcze po kilka dogodnych sytuacji. Podobnie jak Angulo Jimeneza, Kolara z asysty okradł Krzysztof Drzazga, gdy z jedenastego metra strzelił prosto w Chudego. Przy najlepszej z okazji Górnika, która nie należała do Angulo, w ostatniej chwili zamykającemu wrzutkę z rożnego Sekuliciowi piłkę zdjął z nogi… Marko Kolar. Dopełniając niemal perfekcyjny występ absolutnie kluczową interwencją w defensywie.

W zapowiedzi spotkania pisaliśmy, że Wisła gra o promocję swoich graczy, o podbicie ich wartości dobrym występem, Górnik zaś – o wyższą pozycję w lidze, co przełoży się na większą premię na koniec sezonu. 

Bardzo łatwo dziś ocenić, kto swoje założenia spełnił lepiej. 

[event_results 580646]

fot. NewsPix.pl

Reklama

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...