Czy poziom polskich sędziów piłkarskich jest tak dobry, jak można by pomyśleć na podstawie lektury wpisów na Twitterze Zbigniewa Bońka? No nie żartujmy. Oczywiście, że nie jest. A czy jest tak zły, jak można by pomyśleć, przysłuchując się gorącym dyskusjom kibiców ekstraklasowych klubów, do których dochodzi średnio co drugi dzień? Już z mniejszą pewnością, ale również śmiemy twierdzić, że nie. Pewne jest jedno – o gościach biegających po murawach z gwizdkiem mówi się ostatnio sporo. Więcej niż powinno.
Dlatego postanowiliśmy zastanowić się nad tym, którzy sędziowie są dziś gwarancją pewnego poziomu i można spokojnie powierzać im najważniejsze mecze, a których powinno się trzymać od nich jak najdalej. Tym samym przygotowaliśmy duży ranking, w którym uwzględniliśmy prawie wszystkich arbitrów gwiżdżących mecze w tym sezonie – pominęliśmy jedynie Artura Aluszyka, bo nie ma sensu wyciągać wniosków na podstawie jednego spotkania, które poprowadził.
Staraliśmy się, jak tylko mogliśmy, ale to oczywiście zestawienie bardzo subiektywne. Bardziej zaproszenie do dyskusji niż klasyfikacja, której zamierzamy bronić do ostatniej kropli krwi. Co mecz wystawiamy sędziom noty, ale ich średnia była bardziej podpowiedzią niż kluczową sprawą. Podobnie zresztą jak wszystkie wypaczenia, które weryfikujemy w ramach Niewydrukowanej Tabeli. Ważne były konsultacje, bo o poszczególnych sędziów tu i ówdzie popytaliśmy. Nie ma co kryć – trochę w ocenie arbitrów się niedawno pozmieniało, a dokładniej rzecz ujmując – trochę pozmieniał VAR, który często ratuje słabszych arbitrów przed kompromitacjami. Choć są też oczywiście tacy, którzy nawet z korzystaniem z technologii mają ogromne problemy…
Okej, wyjdzie w praniu. Lecimy i gorąco zapraszamy do dzielenia się swoimi uwagami w komentarzach.
Zbigniew Boniek próbował bronić arbitra z Łodzi, ale kompromitacja sędziowska z minionej kolejki jest ewidentna. Jednak tu już nawet nie chodzi o to, co odwalił ostatnio w Szczecinie, gdy Pogoń grała z Lechią. Przykładaliśmy ucho w kilku miejscach i w większości usłyszeliśmy, że Dobrynin jest pierwszy do odstrzału, bo na poziomie ekstraklasy po prostu odstaje. Nawet jeśli chodzi o VAR – podobno nie jest najbardziej pomocnym człowiekiem na świecie, gdy usadza swoje cztery litery w wozie.
Wymowne jest to, że próbuje zaistnieć od dłuższego czasu, w ekstraklasie debiutował w sezonie 2015/16, a ciągle ledwie puka do bram. W tym sezonie był rozjemcą ledwie ośmiu spotkań (po czterech mieliśmy do niego spore “ale”) i raczej zakończy go z gorszym wynikiem na liczniku niż poprzedni. Najwidoczniej w Kolegium Sędziów również widzą, że facet ma problem z doskoczeniem do pewnego poziomu. I niestety chodzi nam tu tylko o poziom przyzwoity.
Kto? No macie prawo nie kojarzyć tej twarzy, bo pan Dominik w ekstraklasie gwizdał w tym sezonie tylko pięć razy. Po raz ostatni w 18. kolejce, w grudniowym meczu Korony Kielce z Wisłą Płock. I to spotkanie kompletnie schrzanił, zapominając o tym, że ma w kieszeni czerwoną kartkę i powinien jej używać, gdy zawodnicy na to zapracują. Nie tęsknimy, ponieważ nie widzimy tu potencjału na to, żeby ten 41-letni arbiter mógł podnieść poziom gwizdania w lidze.
Ciekawa postać, na pewno wyrazista. To były instruktor kulturystyki (widać!), o którym gdzieniegdzie mówi się nawet per “celebryta”. W teorii najzdolniejszy polski sędzia młodego pokolenia, Zbigniew Przesmycki chwalił się tym, że wypatrzył go jeszcze na poziomie trzeciej ligi. I uwierzył w niego tak bardzo, że dał mu poprowadzić półfinał Pucharu Polski (rewanżowe spotkanie między Arką a Wigrami), jeszcze zanim Myć zadebiutował na poziomie pierwszej ligi, a jego doświadczenie na trzecim poziomie rozgrywkowym ograniczało się do kilku meczów!
Okoliczności były o tyle sprzyjające, że po pierwszym meczu wydawało się, iż jest pozamiatane – Arka wygrała trzy do jaja w Suwałkach. Można się na to zżymać, ale szanse na to, że ewentualny błąd świeżaka wypaczy rezultat, były niewielkie. Cóż, Kolegium Sędziów nie doceniło pierwszoligowca, który w rewanżu pokazał kawał serducha. A Wojciech Myć podjął dwie bardzo kontrowersyjne decyzje na korzyść Arki. Dominik Nowak mówił po tym spotkaniu wprost: To, co się stało w Gdyni, było po prostu żenujące. Puchar Polski został skompromitowany.
Miał sporo racji.
O dziwo nie spowodowało to, że Myć został, choćby na jakiś czas, schowany do szafy. Wręcz przeciwnie! Miesiąc później sędzia z Lublina zadebiutował na zapleczu ekstraklasy, a po upływie kolejnych czterech tygodni w samej elicie. Błyskawiczna kariera. Ten sezon jest pierwszym, w którym Myć gwiżdże w ekstraklasie regularnie. I nasze zdanie jest takie – pchany jest w niej trochę na siłę. O ile zaczął nieźle, wypaczył może jeden wynik, o tyle wiosnę ma już bardzo słabą. Przygotowanie fizyczne, za które tak chwalony jest przez przełożonych, to nie wszystko.
Skaczemy – od najmłodszego sędziego przechodzimy do najstarszego. Mycia i Złotka dzieli blisko 19 lat. I jeśli mówimy o tym bardzo doświadczonym arbitrze, to niestety widać już po nim upływający czas. Respektem cieszy się bardziej ze względu na rok urodzenia niż na formę. Fizycznie może i wciąż jeszcze nadąża, choć patrząc na niektóre decyzje, mamy poważne wątpliwości. W tym sezonie zaliczył przynajmniej pięć spotkań, po których powinien sobie pluć w brodę. Ujmijmy to tak – w dalszym ciągu korzystalibyśmy z jego doświadczenia, ale już chyba poza płytą boiska.
Najgłośniej zrobiło się o nim wtedy, gdy Zbigniew Przesmycki doglądał jego pracy z bardzo, bardzo bliska. Precyzyjniej – szef Kolegium Sędziów stał zaraz przy linii bocznej, miotając się między chłopcami do podawania piłek. Na dodatek obecność przełożonego raczej nie wypłynęła na koncentrację arbitra pozytywnie, bo skrzywdził w tym spotkaniu Cracovię. Jednak fakt, że poza tym mówiło się o nim raczej niewiele, wcale nie musi oznaczać, że facet się nie nadaje. Wręcz przeciwnie – w przypadku sędziów to nawet może uchodzić za komplement.
No i wydaje nam się, że Szczech, którego ekstraklasowy licznik ciągle nie pokazuje nawet 20 spotkań, mógłby udźwignąć większą szansę. Prosta sprawa – u tego niespełna 35-letniego arbitra zauważamy progres, nabiera pewności, a nie o wszystkich jego kolegach w podobnym położeniu możemy powiedzieć to samo.
Wysoki facet i wysoki poziom? No, chciałoby się. Zaczyna się w naszym rankingu ekstraklasowa klasa średnia. Na pewno cholernie potrzebna przy takim zatrzęsieniu meczów do poprowadzenia na murawie i do przesiedzenia na VAR-ze. Jednak jednocześnie mamy wątpliwości, czy jej przedstawicieli stać na przeskoczenie pewnego poziomu. A pisząc “pewny” tym razem mamy na myśli taki, na którym chcielibyśmy widzieć wszystkich ekstraklasowych arbitrów. Doceniamy postęp, bo na przykład w sezonie 2016/17 należał do najgorszych arbitrów w lidze, ale już w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami widzimy u Jakubika lekki zjazd. Zero wielkich wpadek, ale około 5-6 meczów, w których musi gwizdać lepiej, spokojnie znajdziemy.
Cztery lata temu pisaliśmy o nim tak: “Styl pracy Przybyła, który polega na tym, by nie rzucać się w oczy, nam się podoba, ale jeśli mamy być szczerzy – nie protestowalibyśmy, gdyby pojawił się młody arbiter, który mógłby go zluzować. Z braku laku, może być”.
Coś się od tego czasu zmieniło? W zasadzie tak, bo widząc poziom młodszych kolegów, jakoś przeszły nam chęci na wymienianie solidnego Przybyła. Wskoczył pół półki wyżej i trzyma ten poziom. Bardzo mocno, czego potwierdzeniem może być średnia not, którą u nas zdobywa.
Sezon 16/17: 4,69.
Sezon 17/18: 4,72.
Sezon 18/19: 4,75.
Skalę mamy sześciostopniową, więc chciałoby się, żeby przynajmniej miał tu więcej niż pięć, ale jak się nie ma, co się lubi… Przy czym choćby o kompromitacji z początku sezonu, gdy mimo VAR-u skrzywdził Arkę w meczu z Górnikiem, cały czas pamiętamy.
Kto by pomyślał, prawda? Był przecież długi okres, gdy Paweł Gil wygrywał wszystkie nasze rankingi na najgorszych sędziów i wręcz domagaliśmy się od piłkarskiej centrali, by wysłała tego faceta na urlop, najlepiej wieczny, bo regularnie wypaczał wyniki i niweczył starania sportowców. Ale takiego Gila nie widzieliśmy już dawno… No, napisaliśmy te słowa przed meczem Pogoni z Lechem, w którym dał Gumnemu kartkę za symulkę, a powinien gwizdnąć karnego, ale niech to będzie wypadek przy pracy (pokażą najbliższe kolejki). Nie wiemy, czy to kwestia coraz mniejszej liczby spotkań do poprowadzenia jako główny, czy podbudowanie autorytetu związane z tym, że zrobiono z niego dużego speca od VAR-u, czy może jeszcze coś innego, ale zmiana na plus widoczna jest gołym okiem.
Oczywiście mówimy o tym, jak wypada na tle kolegów, a o tym, jakie jest to tło, już sporo napisaliśmy.
Był już w czołówce polskich sędziów, można powiedzieć, że ze swoim usposobieniem miał wręcz wszystko, by być gwiazdą sędziowania w Polsce, ale w pewnym momencie przestało się zgadzać to, co jednak zawsze będzie najważniejsze – boiskowa postawa. Tytuł najsympatyczniejszego arbitra pozostał, bo w ankiecie “Weszło z butami” jakieś 90% ligowców mówi, że to właśnie z nim poszliby pogadać przy piwku, ale głęboko wierzymy, że Musiał ma większe ambicje niż zwycięstwo w takim rankingu. Przyznał nam się kiedyś w wywiadzie, że ma problem z oceną poważnych fauli, góra z takiej szczerości nie była zadowolona i trochę się za nim ta łatka, którą sam sobie przypiął, ciągnie. Miał w tym sezonie, na przełomie października i listopada bardzo słaby okres, który zaczął się od trudnego meczu Pucharu Polski, w którym Piast grał z Legią, później się ogarnął, a ostatnio widzimy go tylko w wozie VAR.
Z Piotrem Lasykiem mamy w tym sezonie tylko jeden, choć jednak dość istotny problem – jego początek powinien spędzić w “zamrażarce” albo – jak kto woli – na przymusowym urlopie. Oczywiście za to, co zrobił Wiśle Płock w końcówce poprzednich rozgrywek w meczu w Białymstoku, bo to płocczanie powinni skończyć sezon w pucharach, a nie Górnik Zabrze. W teorie spiskowe dotyczące tego, że to stary kumpel Marcina Brosza rzecz jasna nie wierzymy, ale jednak bardzo słabe było to, iż w przerwie między rozgrywkami sprawę po prostu zamieciono pod dywan. Rozumiemy to jedynie o tyle, że na Lasyka zaczęto stawiać – dostał w trybie awaryjnym finał Puchar Polski i wybrnął z tego obronną ręką – ale duży niesmak pozostał.
A jemu zostało tylko pokazywać się z dobrej strony na boisku, by w końcu zniknął. I choć w Płocku kelnerzy zapewne dalej będą pluli mu do zupy, a piłkarze Wisły rozpamiętywali zabraną szansę, to trzeba przyznać, że Lasyk ma dobry sezon. A może nawet bardzo dobry. Niewiele kontrowersji, a werdyktów, które byśmy zmienili, jeszcze mniej.
– To zdecydowanie najtrudniejszy moment w karierze. Dla mnie finał Pucharu Polski to coś więcej niż kolejny mecz, bo niesie za sobą duży bagaż emocjonalny. Sędziowie raczej nie mają okazji wysłuchać na murawie swojego hymnu, tym bardziej na Stadionie Narodowym i przy pełnych trybunach, a bardzo chciałbym coś takiego przeżyć. Do tego dochodzi wymiar bardziej osobisty, bo w ramach podziękowania za wszystko kupiłem bilety na mecz dla moich rodziców, dla mojej żony i dzieci. Nie było łatwo później wytłumaczyć synowi, który już bardzo zaczął ten wyjazd przeżywać, dlaczego na to spotkanie nie pojedziemy. Muszę jednak bardzo wyraźnie zaznaczyć, że nie mam do nikogo pretensji. Gdybym lepiej sędziował w Poznaniu, to na Stadion Narodowy bym wybiegł.
Jeśli nie kojarzycie sytuacji, o której mowa (cały nasz wywiad z arbitrem TUTAJ), przypominamy – Bartosz Frankowski został w poprzednim sezonie nieco upokorzony przez swoich przełożonych. Tak jak sędziowie publicznie zawsze są bronieni do ostatniej kropli krwi, nierzadko w sposób mijający się ze zdrowym rozsądkiem, tak arbitrowi z Torunia w ostatniej chwili odebrano prestiżowy mecz, finał Pucharu Polski. Wszystko przez błąd w spotkaniu ligowym w Poznaniu, gdy po interwencji VAR-u nie wyrzucił z boiska Emira Dilavera. To z pewnością trudny moment i mógł być początkiem większego zjazdu Frankowskiego, ale wydaje nam się, że nie tylko nic takiego nie miało miejsca, a wręcz przeciwnie – wrócił silniejszy. Do pewnego momentu największą kontrowersją związaną z jego sędziowaniem była spina z Cezarym Stefańczykiem, która skończyła się absurdalnie długim zawieszeniem obrońcy, ale trzeba zaznaczyć, że ten trudny mecz Wisły Płock z Cracovią Frankowski sędziował bardzo dobrze. Jak większość spotkań w tym sezonie. Do pewnego momentu, bo niedawno to właśnie on zagwizdał tę nieszczęsną rękę Rapy na Legii.
Przy czym ogólnego obrazu to nie zmienia – Frankowski zaliczył duży progres. Dlatego nie dziwi to, że za chwilę na Narodowy wróci.
Zacznijmy od klasycznego pytania: czy ten sędzia jest z Warszawy?
W teorii nie, bo w każdej obsadzie ma wpisaną przy nazwisku Bydgoszcz, ale różnie ludzie mówią. A jeśli to prawda, to apelujemy – najwyższa pora skończyć z fikcją, która dotyczy tego przypadku. I poważnie się zastanowić, czy skoro tolerujemy ten układ, to dlaczego nie wyznaczamy na przykład Tomasza Musiała do meczów Wisły Kraków i Cracovii.
Ale to temat na inną, dłuższą rozmowę. Tym bardziej, że wczoraj Stefański stał się najgorętszym nazwiskiem z tych, które widzicie na liście. Nie ukrywamy, że na czwartym, wysokim miejscu umieściliśmy go długo przed meczem. W obliczu wiadomej kontrowersji, o której wypowiedzieli się już chyba wszyscy, a mimo to ciągle nie ustaliliśmy tej jednej “słusznej” wersji, zadecydowaliśmy, że nic nie zmienimy. Po pierwsze właśnie przez to, że sytuacja jest niejednoznaczna, a po drugie – Stefański na swoją pozycję pracował cały sezon i trzeba powiedzieć, że robił to rzetelnie i solidnie. Nie ma przypadku w tym, że to właśnie on dostał do poprowadzenia mecz na szczycie.
– Cooo?! Ten z naszych sędziów, który jest zaliczany do grona kilku(nastu) najlepszych na kontynencie dopiero trzeci? Czy komuś na łeb spadł sufit?
Ano nie spadł. Absolutnie nie podważamy tego, że Szymon Marciniak przez lata wykonał kapitalną robotę, by dziś znajdować się w miejscu, w którym jest – wśród najbardziej cenionych fachowców. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym sezonie zaliczył obniżkę formy i trzymanie go na pierwszym miejscu “za zasługi” byłoby nie w porządku wobec pozostałych arbitrów. Nie zamierzamy wchodzić w te wszystkie dyskusje dotyczące tego, czy nie zaczął gwiazdorzyć, czy ma za duże ego, by właściwie współpracować z VAR-em i tak dalej. To sztucznie podpompowane tematy. Patrzymy na liczbę błędów, przypominamy sobie fatalny początek sezonu, gdy sami apelowaliśmy o urlop dla arbitra z Płocka i wychodzi nam, że aktualnie są lepsi. Po prostu.
Choć nie zmienia to faktu, że ciągle lepszy Marciniak po czterech nieprzespanych nocach i przebiegnięciu maratonu niż na przykład Dobrynin.
Gdy podobny ranking zrobiliśmy cztery lata temu, też widzieliśmy go na drugim miejscu, ale z widokiem na awans jeszcze wyżej. Uznawaliśmy wtedy, że jest trochę niedoceniany. Czyli możemy teraz trochę zamotać się pomiędzy szacunkiem za to, że utrzymał tak wysoką pozycję, a zastanawianiem się, czemu przez ten czas jeszcze się nie poprawił i nie postawił ostatniego kroku. Przy czym bardziej zwracalibyśmy uwagę na ten pierwszy aspekt. Miał słabszy moment w końcówce rozgrywek 2016/17, miał słabszy moment również w poprzednim sezonie, gdy stał się nawet wrogiem publicznym numer jeden w Zabrzu i były ku temu pewne podstawy, bo Górnika skrzywdził, ale życzymy każdemu sędziemu, by na przestrzeni dłuższego czasu miał tylko takie słabsze momenty.
Teraz jego nazwisko bardzo rzadko pojawia się w kontekście kontrowersji, a o to w tej zabawie chodzi.
Brawo Mordo!
Pijemy rzecz jasna do tego, w jaki sposób zwraca się do piłkarzy, co pokazał materiał przygotowany przez Canal+. Duży luz na boisku i naturalny autorytet wynikający i z charyzmy, i z tego, że po prostu zna się na tej robocie. Nie jest to arbiter, którego kompletnie nie dotyczą kontrowersje, ale po pierwsze – takich nie ma, to postacie fikcyjne, występujące tylko z bajkach (najczęściej tych autorstwa Kolegium Sędziów), a po drugie – tak naprawdę jedyna mocniejsza rzecz, którą na Kwiatkowskiego mamy, to niezagwizdanie faulu przy pierwszej bramce Wisły w derbach Krakowa. Wiadomo – szybki gol trochę ten mecz ustawił, ale nie pompujmy tej pomyłki to miana skandalu i wygrania meczu drużynie Stolarczyka. Zdarzyło się i trudno. Ale generalnie tak trzymać! I nie puszczać.
Fot. FotoPyK