Regulamin rozgrywek ekstraklasy jest do bani. Już to wiemy, a teraz się dopiero okaże, czy wskutek niedopatrzenia będziemy świadkami meczów dwuznacznych, bądź nawet skandalicznych.
Już tłumaczymy, w czym rzecz, a za chwilę przejdziemy do tego, jakie mogą być konsekwencje.
Wydawałoby się, że sprawa jest jasna – kto był wyżej w tabeli po sezonie zasadniczym, ten w przypadku równej liczby punktów po 37. kolejce klasyfikowany jest wyżej. Czyli jeśli dzisiaj Lechia jest pierwsza, to będzie pierwsza także po 37. kolejce, w przypadku takiego samego dorobku jak Legia. W ten sposób istniałaby realna premia za sezon zasadniczy oraz uniknęlibyśmy potencjalnych kłopotów.
Ale zajrzyjmy do regulaminu. O kolejności w tabeli decyduje:
a) liczba zdobytych punktów w rundzie zasadniczej (taka sama dla Lechii i Legii)
b) liczba zdobytych punktów w meczach między tymi Klubami, rozegranych w rundzie zasadniczej (taka sama)
c) przy równej liczbie punktów korzystniejsza różnica między zdobytymi i utraconymi bramkami w meczach między tymi Klubami w rundzie zasadniczej (taka sama)
d) przy dalszej równości, według obowiązującej reguły UEFA, że bramki strzelone na wyjeździe liczone są „podwójnie,” korzystniejsza różnica między zdobytymi i utraconymi bramkami w meczach między tymi Klubami w rundzie zasadniczej (taka sama)
e) przy dalszej równości, korzystniejsza różnica bramek we wszystkich meczach z całego cyklu Rozgrywek Ekstraklasy
f) przy dalszej równości, większa liczba bramek zdobytych we wszystkich meczach z całego cyklu Rozgrywek Ekstraklasy
g) przy dalszej równości, większa liczba zwycięstw we wszystkich meczach z całego cyklu Rozgrywek Ekstraklasy
h) przy dalszej równości, większa liczba zwycięstw na wyjeździe w rundzie zasadniczej.
Dalej nie ma sensu wymieniać.
W każdym razie mamy sprawę o tyle jasną, że już wiemy, iż przy równej liczbie punktów wyścig Lechii z Legią zostanie rozstrzygnięty na bramki, czyli mamy wprost nawiązanie do roku 1993 i wyścigu Legii (6:0) z ŁKS-em (7:1) w ostatniej kolejce. Aktualnie lepsze bramki mają gdańszczanie, ale doprawdy minimalnie (+20 vs +17).
Oznacza to potencjalne gigantyczne problemy dla wizerunku ekstraklasy.
Pamiętamy, co działo się w poprzednich latach. Dopiero co kibice Lecha nie dopuścili do dokończenia meczu Lech – Legia, aby nie zobaczyć świętowania warszawskiej drużyny. Zdarzało się, że piłkarze Górnika byli zastraszani i kazano im podłożyć się „Kolejorzowi”, który walczył z Legią o mistrzostwo. Nie brakowało też dyskusji, czy Lech powinien walczyć na całego w Białymstoku, gdyby miało oznaczać to mistrzostwo dla stołecznego klubu (ale wtedy na szczęście poznaniacy zaplątali się w walkę o europejskie puchary i ostatecznie odpuścić nie mogli).
W przedostatniej kolejce mamy mecze:
Jagiellonia – Legia
Lech – Lechia
W ostatniej kolejce:
Lechia – Jagiellonia
Legia – Zagłębie
Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że na dwie kolejki przed końcem Lech nie będzie o nic walczył i kibice wprost będą domagali się porażki z Lechią? Tak, jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. I co ważniejsze: być może będą domagali się porażki dość wysokiej, skoro to bramki mogą rozstrzygnąć cały wyścig. Jeśli zażądają władowania sobie pięciu goli, bo taka będzie realna potrzeba, to co zrobi ESA?
A czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że w ostatniej kolejce Jagiellonia nie będzie o nic walczyła i kibice wprost będą domagali się porażki z Lechią? Biorąc pod uwagę różne „flagowe” historie na linii Jagiellonia – Legia to tak, też jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. Regulamin może więc sprawić, że dojdzie do dość żałosnej strzelaniny, a co gorsza tak naprawdę za spust będą pociągać kibole.
W tym sezonie nic z tym już się zrobić nie da, ale nauka na przyszłość jest oczywista: regulamin rozgrywek trzeba zmienić na taki, który minimalizuje zagrożenia, a nie je potęguje. W przeciwnym razie hasło „Cała Polska widziała” może zyskać na aktualności.