Ten mecz był jak kauczukowa piłka wrzucona do pralki w trybie wirowania. Barcelona od prowadzenia 2:0 przeszła do przegrywania 2:4, by w ostatnich trzech minutach wyciągnąć z tego starcia z Villarreal remis. Ernesto Valverde zaszalał z zestawieniem wyjściowej jedenastki, na ławce zostawił Leo Messiego oraz Gerarda Pique. I o mało nie przypłacił tego porażką. Na jego szczęście – Argentyńczyk w wykonywaniu rzutów wolnych jest równie skuteczny, co prezesi polskich klubów w wyrzucaniu trenerów.
Dlaczego warto w ogóle podkreślić tło związane z Messim i Pique? Bo są to zawodnicy niezwykle wyeksploatowaniu w tym sezonie. Rzućmy liczbami – Messi od wyleczenia kontuzji z przełomu października i listopada rozegrał w lidze osiemnaście spotkań na osiemnaście możliwych, a siedemnaście z nich w pełnym wymiarze czasowym. Tylko starcie z Leganes zaczął na ławce rezerwowych, ale i tak wtedy pojawił się na boisku po przerwie i udekorował tamten występ golem oraz asystą.
Pique z kolei w La Liga do dziś rozegrał 2610 minut – nie opuścił żadnej z 29 kolejek ligowych. Mało tego – w całym sezonie nie zagrał jedynie w pięciu meczach. I były to oba dwumecze w pierwszym rundach w Pucharze Króla oraz spotkanie o frytki z Tottehamem w Lidze Mistrzów. Poza tym grał zawsze i to od pierwszej do ostatniej minuty. W jego kontekście chodziło nie tylko o oszczędzenie mu sił przed starciem z Atletico, ale i o nienarażenie go na pauzę w tym ważnym meczu, bowiem Hiszpan jest o jedną żółtą kartkę od pauzy.
I niewiele brakowało, a obaj panowie mogliby już po 20 minutach udać się do szatni, przebrać w cywilne ciuchy i pierwszym samolotem ruszyć do Barcelony. Bo Barcelona była o centymetry, by prowadzić już 3:0 i mieć mecz pod pełną kontrolą.
Strzelenie tych dwóch goli przyszło Katalończykom z dziecinną łatwością. Obrona Villarrealu wyglądała jak te żółte słupki, które na treningach ustawia się w ramach prowizorycznego muru. Goście wjeżdżali w ten blok jak w masło – niby na szerokim planie defensywa wyglądała rzetelnie, bo trójka stoperów wspierana była przez trójkę środkowych pomocników, na skrzydłach ustawili się wahadłowi, ale… No właśnie. W obronie trzeba się jeszcze z głową przesuwać, a gospodarze z głową stali. I to z głową w chmurach. Najpierw Malcom obsłużył Coutinho, później Malcoma obsłużył Vidal i było 2:0. I gdyby Brazylijczyk nie trafił w sytuacji sam na sam w słupek, to – tak jak wspomnieliśmy – byłoby już po zawodach. A tak po kwadransie było „tylko” 2:0. A chyba nie musimy mówić, jak bardzo niebezpiecznym wynikiem jest dwubramkowa przewaga…
I mamy taką tezę, że bardziej obronie brakowało dziś Pique, niż ofensywie doskwierał brak Messiego. Konsekwencje tego były takie, że jeszcze przed przerwą Samuel Chukwueze na raty, bo na raty, ale pokonał ter Stegena. Jeśli krytykowaliśmy reagowanie obronny gospodarzy na ataki Barcy, to na obronie gości nie powinniśmy zostawić suchej nitki. Kompletny brak koncentracji, złe ustawianie przy kontrach, błędy w kryciu. Umtiti i Lenglet wychodzili bardzo wysoko, a na takie ustawienie czaili się Ekambi i wspomniany Chukwueze. A skoro już przy Ekambim jesteśmy, to zobaczcie w jaki sposób strzelił wyrównującego gola (cudowna asysta Chukwueze):
Chwilę po tym trafieniu Ernesto Valverde wpuścił na boisko Messiego, ale zamiast odwrócenia się ról na boisku, czyli przywrócenia kontroli nad meczem Barcelonie, oglądaliśmy kontynuację szturmowych ataków kandydata do spadku. Na nic zdało się też wpuszczenie chwilę później Ivana Ratkicia, bo gdy Chorwat meldował się na murawie, to tablica wyników wskazywała już prowadzenie gospodarzy, gdyż Iborra wykorzystał gapiostwo Vidala (zgubił krycie) oraz Alby (złamał linię spalonego) i zdobył bramkę na 3:2. A gdy na dziesięć minut przed końcem tego starcia Cazorla posłał G-E-N-I-A-L-N-E podanie za między stoperów gości i gdy Carlos Bacca trafił do siatki, to wydawało się, że tu jest już wszystko pozamiatane.
Cóż, nie w tym meczu.
Zbawcą Barcelony okazał się – a jakże – duet Messi-Suarez. Trzy minuty przed końcem spotkania gospodarze prowadzili dwiema bramkami, a tu najpierw Argentyńczyk przyfanzolił z rzutu wolnego tak, że Asenjo musiałby zestawić mur z wszystkich dziewięciu piłkarzy z pola (czerwona kartka Alvaro), ze wszystkich rezerwowych i do tego z Marcosa Senny zasiadającego na trybunach. A w ostatniej sekundzie tego starcia Suarez przylutował na bramkę rywala takim wolejem, że pewnie 99,9% piłkarzy połamałoby sobie przy nim obie kostki, wyrwało kolec biodrowy, a i oczywiście przestrzeliłoby nad bramką. Ale Urugwajczyk jakimś cudem zmieścił piłkę przy słupku. Punkt uratowany.
Można się zastanawiać – co by było, gdyby Coutinho wykorzystał „setkę” na 3:0? Gdyby ter Stegen nie dał sobie wrzucić piłki przy bliższym słupku? Ale w ostatecznym rozrachunku trzeba oddać piłkarzom Villarrealu ich zasługi – Cazorla czy Chukwueze byli dziś na kosmicznym poziomie. Do tego dorzućmy fakt, że obaj bramkarze, choć puścili po cztery gole, to i tak obronili po pięć groźnych strzałów. Ter Stegen nie popisał się przy trafieniu Ekambiego, ale zaliczył też trzy spektakularne interwencje. To świadczy o tym, jak szalony mecz oglądaliśmy.
Może i Pique sobie odpoczął, może i Messi złapał trochę oddechu, może i Rakitić odsapnął, ale koniec końców Valverde jednak przeszarżował. Dzięki fantastycznemu finiszowi udało się zdobyć przynajmniej punkt, ale losy mistrzostwa Hiszpanii nie są jeszcze rozstrzygnięte. Być może rozstrzygną się w sobotę na Camp Nou.
Villarreal – Barcelona 4:4 (1:2)
Chukwueze (23.), Ekambi (50.), Iborra (62.), Bacca (80.) – Coutinho (12.), Malcom (15.), Messi (90.), Suarez (90+3.)