5 kwietnia 2008 roku na Bahrain International Circuit Robert Kubica wykręcił najlepszy czas kwalifikacji i wywalczył pole position. Dla anglojęzycznych dziennikarzy była to idealna okazja do zastosowania oczywistej gry słów, bo „Pole” oznacza Polaka, więc „Pole position” to w dosłownym tłumaczeniu „pozycja Polaka”. Minęło długich 11 lat i dziś pozycja Polaka jest zupełnie inna – Kubica jeździ w najgorszym zespole i najgorszym bolidem. Jakie jeszcze zmiany zaszły od Bahrajnu 2008 do dzisiaj?
Pole position w Bahrajnie było jedynym w karierze Kubicy w Formule 1. Paradoksalnie – wtedy oznaczało dla polskiego kierowcy początek kłopotów, związanych z korporacyjnym podejściem szefów BMW Sauber do wyścigów. Dziś takie problemy polski rodzynek w F1 przyjąłby z pocałowaniem ręki. Teraz jego cele i oczekiwania są kompletnie inne. Nie da się ukryć, że ta dekada z małym haczykiem zmieniła kompletnie wszystko.
Robert 2008
W 2008 roku Robert Kubica rozpoczynał drugi pełny sezon w BMW Sauber. W poprzednim ugruntował swoją pozycję jako jeden z najlepszych kierowców młodego pokolenia, zajmując szóste miejsce w klasyfikacji generalnej. Teraz miał wykonać krok dalej.
W Polsce szalała „kubicomania”, oglądalność transmisji rosła z wyścigu na wyścig, a Hungaroring podczas Grand Prix Węgier przeżywał prawdziwą inwazję polskich fanów. Kubica na inaugurację sezonu 2008 wycofał się z wyścigu w Australii, ale już w kolejnych zawodach, w Malezji, zajął drugie miejsce, najlepsze w dotychczasowej karierze. Powszechnie, nie tylko w ojczyźnie, był uważany za gościa, którego czekają wielkie rzeczy. Nikt nie miał wątpliwości, że jest na krzywej mocno wznoszącej i nie brakowało głosów, że w biało-niebieskim bolidzie oglądamy przyszłego mistrza świata Formuły 1.
Robert 2019
Koszmarny wypadek podczas rajdu Ronde di Andora na początku 2011 roku w jednej chwili przerwał obiecującą karierę Kubicy w Formule 1. Do kosza na śmieci trafił już podpisany wstępny kontrakt z Ferrari, a wraz z nim całkiem realne marzenia o mistrzostwie świata. Brutalna prawda jest taka, że zamiast myśleć o ratowaniu kariery, trzeba było się martwić o ratowanie życia. Lekarze stawali na głowie, żeby przy okazji uratować także koszmarnie poranioną rękę kierowcy. – Przeszedłem więcej operacji niż jest wyścigów w sezonie – wspominał sam zainteresowany.
W pierwszych dniach po wypadku panowało przekonanie, że wystarczy operacja, rehabilitacja i Robert (wcześniej czy później) wróci. Renault zatrudniło tymczasowego zastępcę w postaci byłego kolegi z BMW – Nicka Heidfelda. Z biegiem tygodni i miesięcy jednak stawało się coraz bardziej jasne, że żadnego powrotu nie będzie. Ten jednak nastąpił, ale tak naprawdę wtedy, kiedy wierzyli w niego już tylko najbardziej fanatyczni kibice Kubicy. Fakty są takie, że kierowca nie jest w pełni sprawny, wiele codziennych czynności sprawia mu kłopoty. Ale z drugiej strony – jego prawa ręka funkcjonuje na tyle, że jest w stanie prowadzić bolid w wyścigowym tempie.
Nikt już nie traktuje go, jako przyszłego triumfatora Formuły 1, choć obserwatorzy z całego świata nie mają wątpliwości: sam jego powrót to absolutne mistrzostwo świata.
Zespół 2008
Team był niemiecki, ale z siedzibą w szwajcarskim Hinwil. I nie było w tym żadnego przypadku. W ekipie wszystko funkcjonowało jak w przysłowiowym szwajcarskim zegarku. Nie było miejsca na żadne spontaniczne akcje, wszystko musiało być zaplanowane, przygotowane i zrealizowane według wcześniejszych założeń.
BMW Sauber wyznaczyło jasne cele na kampanię 2008: walka o pierwsze zwycięstwo zespołu i pierwsze pole position. Kiedy Robert Kubica wygrał kwalifikacje w Bahrajnie, a dwa miesiące później wyścig w Kanadzie, zespół uznał, że założenia zostały zrealizowane i można skupić się na sezonie 2009 i planie walki o mistrzostwo świata. W praktyce w połowie roku, w momencie, gdy Kubica po zwycięstwie w Montrealu objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej, zespół kompletnie odpuścił pracę nad bolidem 2008. Dodajmy: bolidem bardzo dobrym, dającym naprawdę realne szanse na rywalizację o najwyższe cele. Kubica apelował o walkę do końca, ale jego prośby nie pasowały do niemiecko-szwajcarskiej korporacji i zostały zignorowane. Efekt był taki, że tytułu nie udało się zdobyć ani wtedy, ani rok później i BMW niedługo potem wycofało się z F1, nigdy nie zrealizowawszy założeń, sformułowanych przez korporacyjnych dyrektorów.
Zespół 2019
Williams to drugi najbardziej utytułowany team w Formule 1, tylko Ferrari ma więcej tytułów mistrzowskich, a trzeba przecież pamiętać, że włoska stajnia ściga się 20 lat dłużej. Tradycja zespołu założonego przez sir Franka Williamsa jest piękna, ale nie da się ukryć, że dzisiejszy Williams z tym Williamsem, który w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych zdobywał swoje ostatnie, dziewiąte mistrzostwo świata wspólną ma tylko nazwę.
Od kilku lat na czele teamu stoi Claire Williams, córka założyciela. Funkcję objęła w dziwnych okolicznościach, tłumaczyła się zresztą potem mniej więcej tak, jak Lech Wałęsa o startowaniu na prezydenta, czyli „nie chcę, ale muszę”. Naturalnym kandydatem do szefowania zespołowi był jej starszy brat Jonathan, żyjący wyścigami i prowadzący mniejszą stajnię. Zarząd jednak powierzył władzę Claire i od kilku lat zbiera tego owoce.
Claire do ekipy ściągnęła Paddy’ego Lowe z Mercedesa, który objął funkcję dyrektora technicznego. To on zaprojektował ubiegłoroczny bolid, który trudno określić innym słowem niż „gniot”. W tym roku miało być lepiej, ale skończyło się na dobrych (?) chęciach. Nie dość, że bolid Williamsa to ponownie szrot, to jeszcze jego tworzeniu towarzyszyły opóźnienia, jakich w Formule 1 dawno nie widziano. W praktyce ekipa straciła połowę testów, a na pierwszy wyścig do Australii poleciała bez niektórych części zamiennych. Zasłużony zespół dziś zamyka stawkę i nawet najbardziej niepoprawni optymiści nie widzą wielkich nadziei na poprawę. Tuż przed rozpoczęciem sezonu, rzekomo z powodów osobistych, z ekipą pożegnał się Lowe.
Partner 2008
Robert Kubica do F1 wszedł, jako kierowca testowy i rezerwowy BMW. W ekipie jeździli wtedy Nick Heidfeld oraz Jacques Villeneuve. Kanadyjczykowi podziękowano po 2/3 nieudanego sezonu i zastąpiono go Polakiem, który następne trzy i pół roku jeździł u boku niemieckiego kolegi. Sytuacja nie była zbyt komfortowa, co jest raczej oczywiste. Debiutant z kraju bez wyścigowych tradycji o pozycję w zespole musiał rywalizować z partnerem, który nie tylko o głowę bił go pod względem doświadczenia, ale także legitymował się niemieckim paszportem, co dla szefów ekipy oczywiście nie było bez znaczenia.
Na szczęście – Kubicę broniły wyniki. W kwalifikacjach był lepszy od Heidfelda we wszystkich sezonach, poza 2007. We wspominanym właśnie 2008 roku pokonał go w czasówkach 13 razy (na 18). Przez nieco ponad trzy sezony w BMW, Heidfeld w wyścigach osiągał nieznacznie lepsze wyniki (2006: 3-3, 2007: 10-6, 2008: 7-11, 2009: 10-6)
Najważniejsze liczby przemawiały jednak na korzyść Polaka. To on wygrał wyścig, kwalifikacje i był liderem klasyfikacji generalnej, czego niemiecki rywal nigdy nie osiągnął.
Partner 2019
W nowym sezonie kolegą Kubicy w ekipie Williamsa jest George Russell. Debiutujący w Formule 1 kierowca to jedna z nadziei brytyjskich wyścigów. Jest młody, bardzo zdolny i naprawdę szybki. Teoretycznie Polak ma nad nim ogromną przewagę, jeśli chodzi o doświadczenie. W praktyce tak różowo to nie wygląda. Owszem, Kubica przejechał prawie 80 wyścigów F1, a Anglik w Australii zaliczył pierwszy. Ale z drugiej strony, za naszym kierowcą bezprecedensowa, ośmioletnia przerwa, zaś jego rywal w zasadzie nie wysiada zza kierownicy. Wygrał GP3, a rok później Formułę 2. Nikt nie może powiedzieć, że do najwyższej serii wyścigowej trafił za ładne oczy.
Oczywiście, Russell za kierownicą Williamsa zmaga się z tymi samymi problemami, co Kubica. To auto jest piekielnie trudne w prowadzeniu, kierowcy w dużej mierze walczą o to, żeby w ogóle utrzymać się na torze i broń Boże niczego nie uszkodzić, bo – jak już ustaliliśmy – z częściami zamiennymi jest mniej więcej tak, jak z klasowymi rezerwowymi w drużynach Ekstraklasy… Tak czy inaczej, młody Anglik na razie wygrał jedyną rywalizację, którą mógł: pokonał Kubicę najpierw w kwalifikacjach (zarówno w Australii, jak i Bahrajnie), a potem w wyścigu w Melbourne.
Bahrajn 2008
Pole position dla Kubicy nie było szokiem. Jasne, za faworytów czasówki uważano kierowców Ferrari i McLarena, ale Polak też był wymieniany w wąskim gronie kandydatów do zwycięstwa. Do Bahrajnu przyleciał po wywalczeniu drugiego miejsca w Malezji – nigdy wcześniej nie był tak blisko szczytu. Na Bliskim Wschodzie udowodnił, że jest jednym z największych specjalistów od sesji kwalifikacyjnych i wyszarpał pole position z rąk Felipe Massy, rozbudzając nadzieje polskich na historyczne zwycięstwo także w wyścigu.
Aż tak dobrze nie było, bo piekielnie silne były w tamten weekend bolidy Ferrari. W pierwszym zakręcie wyprzedził go Felipe Massa, niedługo później Kimi Raikkonen. Polak utrzymał trzecie miejsce do końca wyścigu, co też było bardzo ważne, bo pozwoliło zespołowi BMW Sauber objąć prowadzenie w klasyfikacji generalnej konstruktorów.
Bahrajn 2019
Pole position i prowadzenie w klasyfikacji konstruktorów dzisiaj? Szansa na choćby delikatne zbliżenie się ekipy Polaka do takich wyników dziś jest równie realna, jak – nie przymierzając – zwycięstwo Macclesfield Town FC w Pucharze Anglii (przedostatnia ekipa na czwartym poziomie rozgrywek, jedna z ulubionych drużyn redaktora Wojtka Pieli, autora audycji „Football Bloody Hell”). Słowem: po dokładnych obliczeniach wychodzi nam… okrągłe zero procent.
Zdecydowanie, od tak udanej wizyty polskiego kierowcy na Bahrain International Circuit w 2008 roku trochę się do dzisiaj zmieniło. Nie zmieniło się tylko jedno: Robert znów zrobi wszystko, co w jego mocy, by wyszarpać tyle tysięcznych sekundy, ile to możliwe, a na trybunach znów zasiądą kibice, którzy przelecą pół świata, by wywiesić na torze biało-czerwone flagi z hasłem „Forza Kubica”.
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl