Świat jest tak skonstruowany, że jeśli ktoś nie zajmuje się robotą, za którą mu płacą, jest z tej roboty wyrzucany na kopach. Jak lekarz nie próbuje leczyć, to przestaje być lekarzem. Jak fryzjer nie strzyże, tylko udrażnia rury, to zostaje hydraulikiem, ale we fryzjerstwie jest skończony. I tak dalej, no. Płacą ci za A, to robisz A, nie od B do Z. Proste. Niestety nie w polskiej piłce, gdyż tam jak zwykle musi być wszystko postawione na głowie. Najlepszy przykład? Ależ oczywiście, że Ricardo Sa Pinto.
Portugalczyk albo nie zajmuje się trenerką – a za to mu płacą – albo robi to w małym stopniu. Traktuje jak hobby, uzupełnienie swojego codziennego życia. Czyli w poniedziałek, owszem, spojrzy na Legię, ale we wtorek i w środę już nie. To, muszę przyznać, niecodzienna praktyka, ale jednak Sa Pinto przychodzi z łatwością. Usłyszałem już przecież miliard razy o murawie, o sędziach, o pechu. Słyszałem miliardy wytłumaczeń i żali. Niestety, na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy słyszałem o pomyśle Sa Pinto na Legię. A – co gorsza – ten pomysł na boisku widziałem w jeszcze mniejszej liczbie. Świetnie byłoby, gdyby Pinto mało mówił, a dużo robił, lecz on niestety i mało mówi na temat, i mało robi.
Zobaczcie na mecz z Rakowem. Jak, do cholery jasnej, Legia na mecz ćwierćfinałowy w Pucharze Polski może wyjść bez napastnika? No jak?! Sorry, ale tym męczybułą Hamalainenem to sobie można pykać w pierwszej rundzie na wypizdowiu, a nie u lidera pierwszej ligi dwa kroki przed Narodowym. Oczywiście portugalski wizjoner zorientował się, że nie przyjechał do ogórków dopiero w przerwie, kiedy wpuścił Carlitosa. Wypada tylko pogratulować refleksu.
Jeśli więc Mioduski płaci mu za marudzenie i szukanie wymówek, to świetnie, trudno o lepszego fachowca. Jeśli natomiast Mioduski chciał szkoleniowca traktującego poważnie swój zawód, to niestety, ale nie tyle, że nie trafił w środek tarczy, tylko walnął w płot. Poważny szkoleniowiec poważnie podchodzi do takiego meczu jak z Rakowem. Raz, że analizuje przeciwnika, szuka jego słabych stron, ale dwa, przygotowuje też swój zespół najlepiej jak może. To zrobił Papszun. Hlousek jest beznadziejny? To na samym początku zostało to wykorzystane, drugi gol zresztą też padł z jego sektora (po asyście rezerwowego!). Ponadto Raków cały czas grał swoje i nie przestawił w żadnym momencie wajchy. Ani na bezmyślne pałowanie, ani na rozpaczliwą obronę bramki.
Powiedzcie mi, w jaki sposób Pinto przygotował Legię do tego meczu? Może ktoś wie, ale ja nie. To było cały czas to bezmyślne, momentami ordynarne granie. Prostackie. Czasem na ligowych rywali to wystarcza, czasem nie. No i tutaj nie wystarczyło, tyle że tutaj koszta są podwójne, ponieważ rewanżu nie będzie. Swoją drogą do świadomości tego faktu u Pinto nie jestem przekonany. Tak samo, jak do świadomości siły Rakowa.
A, pierwsza liga. A, co tam, mam mistrza Polski. Mam Agrę.
Dostał rzadką możliwość Pinto – nauczyć się na błędach innych, konkretnie Lecha. I tę możliwość też zaprzepaścił. Legia nie grała dużo lepiej niż Lech. Strzeliła bramkę, ponieważ zawalił Kasperkiewicz. Miała inną setkę, bo prawie zabił się znów Kasperkiwicz, który dość paralitycznie nabił Szumskiego w głowę. Do tego strzał Medeirosa i koniec. Taką potęgę zaserwował zespół Pinto, jadąc – mimo wszystko! – do pierwszoligowca.
Potem Sa Pinto mówi, że Legia wcale nie zasługiwała na porażkę. Że rywal miał w składzie ekstraklasowiczów. I stek innych zdań, bez żadnego sensu w danej sytuacji. To, że Pinto nie ma wstydu, jest jasne. Powie wszystko, byleby tylko odsunąć od siebie cień podejrzeń, choć w efekcie ten cień przestaje nim być, staje się kilogramami kłopotów, które zwalają mu się na głowę. Natomiast – czy całemu klubowi nie jest wstyd? Kibicom? Reprezentacja w postaci kogoś takiego jest upokarzająca.
A upokorzeń Legia ma dość. Od kiedy one zaczęły wzmagać na sile, łatwo sprawdzić. Ktoś odszedł, ktoś został.