Tak fajnego wieczoru kibice Lechii Gdańsk w tym roku jeszcze nie mieli. Transferami siłą rzeczy jarać się nie mogli, bo klub ich nie robi. Po pierwszej wiosennej kolejce drużyna dopisała sobie do dorobku trzy punkty, ale to samo zrobili rywale z Warszawy i Białegostoku. Tydzień później było rozczarowanie związane z remisem z Koroną Kielce. A dziś? A dziś, po godzinie 18, wszystko ułożyło się wspaniale. Najpierw wicelider przegrał z Lechem Poznań, a później lider udowodnił swoją wyższość w meczu z Wisłą Kraków. Pozostaje spokojnie czekać na odpowiedź Jagi i dumnie zerkać w tabelę, w której przewaga nad drugą drużyną urosła do siedmiu punktów.
Ujmijmy to tak – to była typowa Lechia. Niby nic wielkiego nie zagrała, ale trzy punkty zgarnęła. Niby nie miała wielkiej przewagi, ale gdy się na tym głębiej zastanowimy, wyjdzie nam, że zdecydowana większość zawodników lidera wyglądała lepiej niż grający na tych samych pozycjach przeciwnicy.
Pierwsza połowa tego niesamowitego “widowiska” upływała nam pod hasłem “prawie”. Gdy Flavio wygrał w polu karnym walkę o pozycję, PRAWIE zagroził bramce Lisa, gdyż uderzył dokładnie tam, gdzie stał bramkarz. Pietrzak PRAWIE strzelił gola życia, ale jego próba minimalnie minęła okienko bramki. Z rzutu wolnego ten sam piłkarz też uderzył PRAWIE dobrze, ale jednak nad poprzeczką. Lechia PRAWIE wyglądała jak drużyna przekonanej o swej wyższości, Wisła PRAWIE wywierała na liderze presję.
I tak nam się ten mecz walki ciągnął aż do końcówki pierwszej połowy. W 41. minucie fatalną stratę zaliczył Plewka. Mamy problem z tym 19-letnim chłopakiem. Wiadomo, że gra, bo na dziś alternatywą jest słaby stoper Klemenz. Wiadomo, że ma potencjał, pokazał to ze Śląskiem, i generalnie – jakkolwiek to zabrzmi – gdy biega, wygląda jak piłkarz. Nie zmienia to jednak faktu, że jak na razie dość często płaci frycowe, a co za tym idzie – płaci je cała drużyna. Dziś doszło do tego, gdy po wspomnianej stracie w środku pola Sobiech dograł na lewe skrzydło do Mladenovicia. Obrońca po prostu pocelował w światło bramki, a tam drobny błąd popełnił Lis i mieliśmy prowadzenie Lechii.
Po przerwie było ciekawiej. Widzieliśmy choćby dwie nieuznane bramki, gdy po razie spalili Flavio i Drzazga. I choć gra była żywsza, nie uciekniemy od tego, że Biała Gwiazda skończyła to spotkanie bez celnego strzału. O ile możemy pochwalić Bashę za to, jak wyglądał w środku pola, o ile możemy ciepłe słowo skierować do aktywnego Pietrzaka, o tyle od kilku piłkarzy Wisły musimy wymagać więcej. Przede wszystkim rzecz jasna od Jakuba Błaszczykowskiego, który dziś był równie słaby co w spotkaniu z Górnikiem Zabrze – niestety brakuje mu zarówno przebojowości, jaki wynikającego z doświadczenia sprytu. Kolar? On wiosną wygląda wręcz dramatycznie – gdy zestawimy go z Ondraskiem, można odnieść wrażenie, że Wisła zrezygnowała z wystawiania napastnika. Wojtkowskiego moglibyśmy pochwalić za próby, ale bądźmy poważni – to nie przedszkole.
Powiecie, że jeśli z ławki wpuszczasz Klemenza, Słomkę i Grabowskiego, to 0-1 na boisku lidera nie jest złym rezultatem. Trudno się kłócić, ale jakoś nie przyzwyczailiśmy się jeszcze do tego, że poprzeczka dla Wisły zawieszona jest tak nisko.
[event_results 563640]
Fot. FotoPyK