Czym zajmuje się w Lechu? Woli boisko od gabinetów? Jak przebiega proces transferowy? Dlaczego Lech ma być teraz lepszy niż jesienią? Czy transfer Letniowskiego oznacza ponowny zwrot ku zawodnikom z I ligi? Jakie są szanse na zatrzymanie Żamaletdinowa? I przede wszystkim – czy nadal uważa, że Lecha stać na mistrzostwo? Na te wszystkie pytania odpowiedział nam Tomasz Rząsa, dyrektor sportowy Lecha Poznań
***
Docierały do pana te głosy po nominacji na dyrektora sportowego – że „marionetka Rutkowskiego”, że „będzie paprotką w gabinecie prezesów” i że „prezesi robią sobie z Rząsy tarczę na krytykę”?
– A gdzie to się ukazywało?
Twitter, Facebook…
– Nie mam kont w mediach społecznościowych, więc nie czytałem.
Czyli krytyka tej decyzji nie dotarła do pana?
– Powstało nowe stanowisko w klubie, które przez kilka lat w Lechu nie funkcjonowało. Dla kibiców to coś nowego, więc to zdziwienie było naturalne. W każdym klubie specyfika pracy dyrektora sportowego jest inna, kibice muszą się przyzwyczaić do tego, że w Lechu też taka funkcja została stworzona.
Sami się tego domagali. Natomiast tę nieufność wzbudziło pewnie to, że spodziewali się kogoś spoza klubu. Tymczasem pan został przesunięty na to stanowisko z roli dyrektora akademii. Oczekiwania były inne – wjedzie ktoś z zewnątrz, ustawi na nowo pion sportowy, dojdzie do rewolucji.
– Być może takie były oczekiwania. Natomiast co ja mogę na to powiedzieć? Najlepiej chyba, gdybym określił obowiązki, do których jestem zobligowany…
Tak będzie najlepiej. Bo Lech nie zakomunikował tego przy ogłoszeniu pana dyrektorem sportowym.
– Jednym z głównych moich zadań jest współpraca ze sztabem szkoleniowym pierwszego zespołu. Ale też weryfikacja działań sztabu szkoleniowego. Przyglądam się temu jak pracują, czy ich praca jest zgodna z tym, jaka jest wypracowana przez lata doświadczeń filozofia klubu.
Podpatruje pan treningi?
– Nie podpatruję, ale oglądam. Jestem na treningach, w szatni, przed i w trakcie meczu. Z jednej strony jestem członkiem sztabu, a z drugiej osobą, która z ramienia władz klubu obserwuje to, jak realizowane są procesy przez lata wypracowane przez klub. Lech nie był, nie jest i nie będzie zależny wyłącznie od osoby trenera, bo sam sztab też musi się dostosować do zasad panujących w klubie. Stąd także taka moja rola.
Czyli jest pan takim organem kontrolnym?
– Nie, absolutnie nie. To nie jest tak, że depczę po piętach trenerowi Nawałce i patrzę mu na ręce zza ramienia. Nie, nie o to w tym chodzi. Bardziej weryfikuję założenia, które jako klub stawiamy przed sztabem. Służę swoją wiedzą i doświadczeniem, szczególnie tym piłkarskim, staram się konsultować, dyskutować, podpowiadać być może inne rozwiązania.
A nie chciał pan zająć się trenerką? Ma pan licencję UEFA A, pracował jako asystent u Macieja Skorży, był pan w sztabie tymczasowym w ostatnim sezonie Lecha.
– Myślałem, ale życie napisało inny scenariusz. Podejmowałem się kolejnych wyzwań, coraz bardziej wchodziłem w tę rolę dyrektorską. Natomiast to nie jest tak, że porzucam dres, wskakuję w garnitur, a cały bagaż doświadczeń piłkarsko-trenerskich chowam w szafie. Nie, nie, nie. Zresztą bywam na treningach, czasami w te buty piłkarskie wskakuję. Praca dyrektora nie polega też na siedzeniu w biurze – to mnóstwo działań w terenie, oprócz codziennych treningów i meczów, to obserwacje zawodników i szeroko pojęte spotkania z ludźmi ze świata piłki
Generalnie dyrektor sportowy to nie jest funkcja, która ma jakieś wielkie poważanie w klubach Ekstraklasy. Dyrektorów z prawdziwego zdarzenia jest niewielu, część z nich szybko traci pracę, nie zapewnia im się takiej ciągłości, jak np. w Niemczech.
– No tak. Właściciele czy prezesi klubów niechętnie dzielą się władzą. Szczególnie w aspekcie sportowym. Natomiast ja przez czternaście lat pracy za granicą zawsze miałem obok drużyny dyrektora sportowego i taki model nie jest dla mnie niczym obcym. Na całym świecie duże kluby tak funkcjonują. Wiadomo, ze te modele się różnią – gdzieś dyrektor sportowy zajmuje się wyłącznie transferami, gdzieś indziej ma szerszy zakres obowiązków, jeszcze w innym klubie zajmuje się wyłącznie dbaniem o pierwszą drużynę. Ja nie jestem dyrektorem, który zajmuje się marketingiem czy działem sprzedaży. Nie wjadę tu na białym koniu i nie będę mówił ludziom jak sprzedawać karnety. Natomiast klub dostrzegł rezerwy w funkcjonowaniu działu sportowego i dlatego tutaj jestem.
Okej, czyli na co dzień współpracuje pan ze sztabem. Co dalej?
– Druga bardzo ważna kwestia, to współpraca z zawodnikami. Rozmowy kontraktowe, opcje przedłużenia, rozwiązywanie kontraktów, a przede wszystkim tworzenie modelu drużyny we współpracy z trenerem i zgodnie z filozofią klubu.
Pan też odpowiada za zatrudnianie i zwalnianie trenerów?
– Tak. Mieliśmy do tej pory jedną taką sytuację, gdy pożegnaliśmy się z Ivanem Djurdjeviciem. We współpracy z zarządem zadecydowałem, że z Ivanem dalej już nie pójdziemy. Mi też przypadło w udziale to, by wybierać nowego trenera. W kwestiach sportowych miałem najważniejszy głos, więc nie uciekam od odpowiedzialności za ten wybór. Dlatego hasła o, jak wspomniałeś, „paprotce w gabinecie prezesów” mijają się z prawdą.
Możemy powiedzieć, że „Adam Nawałka trenerem Lecha” to projekt autorstwa Tomasza Rząsy?
– Można tak to określić. Natomiast wybieraliśmy trenera Nawałkę z listy trenerów, która istnieje w klubie i jest stale modyfikowana. Dzisiaj też nad tym pracujemy, by taka lista potencjalnych trenerów była gotowa. I Adam Nawałka zdaje sobie z tego sprawę – nie kopiemy mu dołków pod nogami, ale przygotowujemy się na różne scenariusze. Musimy mieć rozeznanie na rynku, musimy wiedzieć który z trenerów nadaje się do Lecha, byśmy nie zostali na lodzie. Po zwolnieniu Ivana mieliśmy kilka nazwisk, ale głównym kandydatem od początku był Adam Nawałka.
Długo to jednak trwało – trenerem tymczasowym był Dariusz Żuraw, na przyjście Nawałki trzeba było czekać.
– Tak, ale to były normalne negocjacje, które muszą trochę potrwać. Musieliśmy omówić wszystkie kwestie związane z funkcjonowaniem sztabu, różne warunki organizacyjne, kwestie sportowe. Trener Nawałka ogromną wagę przykłada do tego, by zespół miał jak najlepsze warunki do pracy. Pod tym względem nie chodzi na ustępstwa, bardzo dba o swoją drużynę i swój sztab. Jest w stanie poświęcić wiele, byle tylko drużyna nie mogła narzekać na to, w jakich warunkach się przygotowuje. Zresztą mieliśmy o tym sygnały już z poprzednich klubów trenera Nawałki czy z reprezentacji. Musieliśmy tę filozofię trenera zderzyć z tym na co nas stać i na które rzeczy potrzeba czasu. W pół roku rewolucji nie dokonamy.
Były warunki stawiane przez trenera, które was zaskoczyły?
– Nie, absolutnie. Jako były piłkarz rozumiem założenia trenera Nawałki. Zazwyczaj to były bardzo dobre pomysły, które realizujemy. Sprzęt, organizacja treningów, logistyka – dopięliśmy tutaj pewne szczegóły, na które zależało Adamowi Nawałce. Natomiast sam trener przyznał, że poziom organizacji w klubie jest wysoki i nie mamy się czego wstydzić.
W porządku. Zatem weryfikuje pan pracę trenera, współpracuje z pierwszym zespołem, rozmawia z zawodnikami. A co z transferami?
– Mam głos w komitecie transferowym. Ale ważniejszy jest mój udział we współpracy z działem skautingu. Razem z trenerem precyzujemy potrzeby drużyny, na jakie pozycje potrzebujemy zawodników, następnie przekazujemy te wytyczne do działu skautingu, który pracuje nad wytypowaniem nazwisk na poszczególne pozycje. Skauci wracają z propozycjami, które trafiają do mnie i weryfikuję je razem z szefem skautingu. Listę zaakceptowanych zawodników, o których możemy powiedzieć „tak, chcemy ich w Lechu” przekazujemy trenerowi, który daje zielone lub czerwone światło. Taki proces sprawia, że na komitecie transferowym nie ma niespodzianek. Nie chcemy takich transferów, przy których – przykładowo – ja i szef skautingu będziemy za, a trener i prezesi będą przeciwko. Komitet transferowy jest zwieńczeniem wcześniejszych wspólnych prac i dyskusji.
Trener ma prawo weta?
– Tak.
A pozostali członkowie komitetu?
– Nie. Głosujemy większością głosów. Może być 3:2 w głosach i transfer dojdzie do skutku. A może być 4:1, ale jedyną osobą przeciwko będzie trener. Wówczas odpuszczamy taki ruch transferowy. Ja sobie nie wyobrażam, że jako dyrektor sportowy ściągam trenerowi zawodnika, którego on nie chce. Znam z autopsji przypadki, gdzie trener później swoimi działaniami usilnie chciał pokazać, że on naprawdę tego zawodnika nie chciał. Nawet dobremu piłkarzowi można „udowodnić”, że on się do tego zespołu nie nadaje. Więc – tak jak mówię – to bez sensu.
Timur Żamaletdinow i Juliusz Letniowski przeszli przez cały proces skautingowy?
– Tak, zdecydowanie tak.
Transfer Letniowskiego oznacza ponowny zwrot Lecha ku I lidze? Ostatnim piłkarzem, którego Kolejorz sprowadził z I ligi, był Dariusz Formella. Później nawet Piotr Rutkowski przyznawał, że jest większe prawdopodobieństwo, że gracz nadający się do gry w Lechu zostanie sprowadzony z Grecji czy Węgier niż z polskiej I ligi.
– Tak naprawdę ściągaliśmy piłkarzy z I ligi, ale w nieco inny sposób. Filozofia klubu jest taka, że ci młodzi piłkarze do pierwszego zespołu trafiają z akademii. Tylko nasz model zakłada w pewnym momencie wypożyczenie takiego zawodnika do I ligi. Taką drogę przeszli Robert Gumny, Kamil Jóźwiak, Jan Bednarek grał w Ekstraklasie, dalej Paweł Tomczyk, obecnie Tymoteusz Puchacz, Michał Skóraś czy Kuba Moder. Zatem my ściągaliśmy piłkarzy z I ligi, ale to byli nasi piłkarze. Natomiast zaplecze Ekstraklasy było obserwowane przez naszych skautów, ale z różnych względów nie ściągaliśmy piłkarzy stamtąd. Jeśli ktoś się wyróżniał, to albo mieliśmy na tę pozycję wychowanka z Ekstraklasy, albo był wówczas ktoś lepszy z zagranicy. Ale I liga była obserwowana. Transfer Julka to potwierdza. Widzimy, że tkwi w nim potencjał, ale i dużo pracy przed nim.
Przede wszystkim tej pracy nad motoryką i siłą?
– Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało w stosunku do Letniowskiego, bo to materiał na dobrego piłkarza, świadomy i inteligentny chłopak, który może dać nam dużo radości. Natomiast podczas obozu przygotowawczego mogliśmy porównać naszych wychowanków z Julkiem, który wychowywał się poza strukturami akademii Lecha. I nasi wychowankowie mają pełen pakiet zawodniczy – są świetnie wyedukowani taktycznie, są świadomi etyki pracy (wypoczynek, odżywianie, regeneracja), są doskonale wyszkoleni technicznie, do tego mają przygotowanie fizyczne na bardzo dobrym poziomie. Po Julku widać, że w niektórych tych obszarach ma pewne zaległości – szczególnie w tym fizycznym. Oczywiście on to wie, my to wiemy i Julek będzie nad tym pracował. To talent, ale jeszcze nieoszlifowany. Natomiast widzieliśmy, że ma duży potencjał i zdecydowaliśmy się na ten transfer.
Bardziej zaskakujący był transfer Timura Żamaletdinowa. Jeśli w ostatnich latach Lech miał coś wspólnego z Rosją, to raczej tam oddawał piłkarzy.
– Tak, ale zawodnik wydał nam się bardzo ciekawy pod względem sportowym. Byliśmy też mile zaskoczeni, że tak sprawnie doszliśmy do porozumienia i CSKA przystało na nasze warunki. Wiadomo, że częściej wyjeżdża się w drugą stronę, ale CSKA nie było zdziwione tym, że chcemy pozyskać młodzieżowego reprezentanta Rosji. Cieszymy się, że trafił do nas – dobrze wyszkolony technicznie, ma nosa do goli, potrafi przyspieszyć na kilku metrach. Lubi podania za plecy obrońców, jest ciekawą alternatywą dla Christiana Gytkjaera, który jest niekwestionowanym numerem jeden w ataku. Jeśli Żamaletdinow pokaże się przez te pół roku, to będziemy mogli go pozyskać. Mamy swoich młodych zawodników w akademii – Tomczyk, Sobol, Kurminowski, Szymczak. Natomiast jeśli mieliśmy okazję zagwarantować sobie opcję wykupu Timura z CSKA, to postanowiliśmy z tego skorzystać.
Rosyjscy dziennikarze dziwią się, że CSKA przystało na kwotę wykupu w wysokości 600 tysięcy euro. Mówią „za takie pieniądze wziąłby go każdy klub w Rosji”. CSKA nie ma żadnego asa w rękawie?
– Nie mogę zdradzać szczegółów transferowych. Powiem tak – jeśli Timur spełni oczekiwania i jeśli my będziemy zadowoleni, to go pozyskamy.
Wszystkie karty macie w ręku?
– Tak. Tu nie ma żadnych kruczków. Na przyszłość kontrakt indywidualny też mamy dogadany.
Nie za spokojne było to okno transferowe w wykonaniu Lecha? Postawiliście na uzupełnienia, nie wzmocniliście kilku pozycji, na których były braki w rundzie jesiennej.
– Gdyby nie te zawirowania w trakcie rundy związane ze zmianą trenera, to pewnie podjęlibyśmy więcej kluczowych decyzji. Trener przyszedł jednak w listopadzie i coś odziedziczył po poprzedniku. Adam Nawałka chciał przepracować z tym zespołem okres przygotowawczy, chciał ich sprawdzić sportowo, zobaczyć na co ich stać. Trener teraz wiosną ma czas na to, by z tą drużyną popracować. Mamy szeroką i wyrównaną kadrę na dobrym poziomie. Każdy z zawodników ma szansę na to, by walczyć o to, by zostać w klubie. Już teraz pracujemy nad pozycjami, na których potrzebujemy wzmocnień. Ale to w kontekście letniego okna transferowego, bo niektórym piłkarzom kończą się kontrakty, a i latem pewnie przyjdą dobre oferty dla naszych piłkarzy. Szczególnie, że nasza młodzież pojedzie na Mistrzostwa Europy U21 i Mistrzostwa Świata U20.
Mówi pan o budowie, o planach na lato, o daniu szansy, natomiast kibice chcą sukcesu już teraz.
– My też. Proszę mi wierzyć – my też.
Dostało się panu za ten wywiad dla „Przeglądu Sportowego”, gdy stwierdził pan, że Lech ma kadrę na mistrzostwo.
– I podtrzymuję to. Może mogłem wtedy dodać, że to jest kadra na mistrzostwo, o ile ci zawodnicy są w pełni formy. Bo jesienią różnie z tym bywało – cześć piłkarzy miało większe czy mniejsze urazy, nie prezentowali poziomu na który ich stać i którego od nich oczekujemy. Ale wierzymy w ten zespół. Nie ma dzisiaj takiej sytuacji, że wyciągasz jednego piłkarza i Lech się sypie. To wyrównana kadra, którą stać na mistrzostwo kraju. Natomiast kluczem jest to, byśmy mieli wielu piłkarzy w formie. Jesienią był to problem. Kwestią należącą do sztabu jest wyciągnięcie z nich tego, co najlepsze – treningami, taktyką, przygotowaniem fizycznym.
Rozumiem ten przekaz tak – w grudniu, gdy pan udzielał wywiadu, mieliście kadrę na mistrzostwo, a teraz macie też trenera na mistrzostwo.
– Nie chciałbym tak tego ujmować z szacunku do Ivana Djurdjevicia…
Ale myślę, że Ivan się nie obrazi, bo wie, że w tym momencie jest trenerem o mniejszych umiejętności i mniejszym doświadczeniu od Nawałki.
– To na pewno. Wielkie doświadczenie, wielki warsztat. I widzę, że jego też pasjonuje ta walka o mistrzostwo kraju. Trenera Nawałkę i cały sztab bardzo kręci to, że biją się o najwyższe cele. To tytani pracy, dbają o najmniejsze szczegóły. Cieszymy się, że tę swoją pasję mogą realizować właśnie u nas. Widzimy, że trener zaraża zawodników tą chorobą zwyciężania. I oby dała ona efekt na koniec sezonu.
DAMIAN SMYK