Reklama

Czy Manchester United przegra jeszcze kiedyś mecz?

redakcja

Autor:redakcja

25 stycznia 2019, 23:58 • 6 min czytania 0 komentarzy

Może to nie było spotkanie na miarę kultowych batalii z lat dziewięćdziesiątych. Może utarczki między zawodnikami nie były aż tak zajadłe i pełne agresji jak bezpardonowa rywalizacja Roya Keane’a z Patrickiem Vieirą. Ale i tak starcie Arsenalu z Manchesterem United swoim tempem, zaciętością i ogólnym poziomem emocji nawiązało do  najpiękniejszych tradycji, jeżeli chodzi o potyczki tych dwóch mega-utytułowanych klubów, które w ostatnich sezonach przeżywają skromniejszy okres swej historii. Tak czy owak – już wiemy, że Kanonierzy gabloty o kolejny Puchar  Anglii na pewno nie uzupełnią. Natomiast Czerwone Diabły pozostają na zwycięskiej ścieżce.

Czy Manchester United przegra jeszcze kiedyś mecz?

Można się już chyba zastanawiać, czy United pod wodzą Ole Gunnara Solskjaera jeszcze kiedykolwiek przegrają jakikolwiek mecz. Na razie się na to nie zanosi. Norweg wygrywa ósme spotkanie z rzędu w roli szkoleniowca swojego ukochanego klubu. Nowa miotła wciąż zamiata.

Phil Neville po spotkaniu powiedział tak: – To był cudowny występ United. Myślę, że to co zobaczyliśmy w wykonaniu Ole to jednak coś więcej niż tylko otaczanie zawodników miłością. To również taktyczna wiedza. Dwie zmiany w końcówce załatwiły mecz, to było naprawdę genialne posunięcie. Na początku ludzie oskarżali Ole, że wygrywa tylko łatwe spotkania. Wygrał z Tottenhamem, wygrał dzisiaj. Piłkarze nie grali dobrze pod wodzą Jose Mourinho – teraz grają tak, jak od zawsze wiedzieliśmy, że potrafią.

Może i trochę się podpalił, ale w sumie – nie za bardzo. Bo goście rzeczywiście zagrali świetnie. A przede wszystkim – mądrze i skutecznie. Cztery strzały celne, trzy gole. W tym jeden po dobitce. To mówi samo za siebie.

Reklama

Zacznijmy jednak od Arsenalu, który – jako się rzekło – wytrzymywał tempo, a wręcz je narzucał. Starał się w miarę możliwości dokręcać śrubę, dominować, kontrolować futbolówkę i szukać podbramkowych okazji, ale jednak kończy mecz z niczym. A nawet na minusie i to dość potężnym. Wygląda na to, że Unai Emery stracił w jednym spotkaniu dwóch środkowych obrońców – boisko przy asyście służb medycznych musieli opuścić Sokratis i Koscielny. Trudno w tej chwili stwierdzić, jak poważnie ucierpieli obaj obrońcy, wyliczać długość pauz, ale sytuacja w szatni gospodarzy na pewno nie była po meczu wesoła. Dostać w cymbał to jedno, zdarza się. Ale jeżeli do porażki dochodzą takie osłabienia, można się naprawdę lekko podłamać.

Szczególnie dramatycznie wyglądała sytuacja z Koscielnym, który z wielkim trudem wygramolił się z płyty boiska.

Co się mogło podobać w grze gospodarzy? Na pewno ta chęć dominacji. United w sposób ostentacyjny wyszli nastawieni na grę z kontry, a gospodarze z godnością przyjęli te warunki i przejęli inicjatywę. Widać, że czują się mocni. Co jest do poprawy? Cóż, to co najważniejsze –  umiejętność przełożenia tej dominacji na klarowne sytuacje podbramkowe. Brakowało gościa, który w środkowej strefie mógłby wziąć akcję na siebie i w błyskawicznym tempie, przy pomocy jednego, dwóch zagrań zdobyć trochę przestrzeni. Wszystko działo się sprawnie, lecz tylko do momentu, gdy Kanonierzy zbliżali się do szesnastki przeciwnika. Można tu docenić wyłącznie Ramseya, ale i jemu czegoś brakowało. W tym względzie goście zdecydowanie przerastali rywali – czasami trudno im było akcję zacząć, ale jak już ruszyli z kopyta, to obrona Arsenalu sypała się niczym domek z kart. Zwłaszcza w drugiej połowie, gdy Arsenal generalnie zaczął stopniowo gasnąć i gasnąć.

Gdy arbiter doliczył dziesięć minut do podstawowego czasu(kontuzje, przepychanki), a zatem czas wystarczający by odwrócić losy awansu, na stadionie prawie już nie było kibiców. Ich początkowy entuzjazm także zgasł.

Tymczasem weźmy na warsztat choćby Pogbę – takiego gościa dzisiaj brakowało Emery’emu. Bierze piłkę, gubi jednego, następnego wyprzedza będąc z futbolówką przy nodze i już niemrawa akcja przepoczwarza się w wielkie zagrożenie bramki przeciwnika.  Celnie to ujął Ian Wright: – Arsenal chciał strzelić idealną bramkę, zamiast po prostu spróbować dostać się z piłką w szesnastkę.

Strzelanie zaczął natomiast Alexis Sanchez. Już po ośmiu minutach Chilijczyk nabrał przekonania, że spotkanie będzie wrzące od emocji, bo zdjął ocieplane rękawiczki. No i udało mu się uciszyć stadion, gdzie jeszcze niedawno miał status herosa, a dzisiaj spotyka się już tylko z gestami głębokiej pogardy i nienawiści. Sanchez wykorzystał fatalny błąd defensywy Arsenalu przy zastawianiu pułapki ofsajdowej i z niesłychanym spokojem wkręcił piłkę do siatki, igrając sobie przy okazji z Petrem Cechem, dla którego był to najpewniej ostatni występ w FA Cup. No i robotę w całej akcji zrobił genialnym podaniem Lukaku, często dryfujący dziś w boczne sektory boiska. Mało tego – nie minęły dwie minuty, a Belg posłał kolejną asystę. Tym razem do Lingarda.

Reklama

Kapitalny to był występ napastnika Manchesteru. To był taki Lukaku, jakiego pamiętamy z reprezentacji Belgii, Lukaku w wersji mundialowej – grający z poświęceniem dla drużyny, wszędobylski. A nie ponury kloc, koczujący w polu karnym aż piłka trafi go w łeb i rykoszetem wturla do siatki. Efekt Solskjaera.

Kanonierzy odpowiedzieli trafianiem kontaktowym przed przerwą. Strzelili gola w taki sposób, w jaki sobie wymarzyli – wciskając futbolówkę z najbliższej odległości do pustaka, głębiej już się wleźć z tą piłką nie dało. Ale na więcej nie było ich już stać. Sam zdobywca gola, Aubameyang, zagrał generalnie marne spotkanie, a w drugiej połowie przechodził już samego siebie, potykając się o futbolówkę. Natomiast goście czyhali na swoje szanse, no i się doczekali – konterka w końcówce, trzecia bramka, pozamiatane. Gdzie się podziali obrońcy i środkowi pomocnicy The Gunners, gdy Pogba sunął środkiem pola jak taran, zupełnie niepilnowany?

Na pewno Emery dogłębnie zbada tę kwestię podczas najbliższej analizy taktycznej. Na razie robi dobrą minę do złej gry.

Emery: – Myślę, że pracowaliśmy dziś dobrze. Nasz plan na mecz się sprawdzał, zasłużyliśmy na więcej. Kontuzje zmieniły nasze możliwości, żeby zdziałać coś więcej. Mieliśmy szanse na wyrównanie, ale nie wykorzystaliśmy ich. Sokratis uszkodził kostkę – w tej chwili mam nadzieję, że nie na długo. Koscielny to inna sprawa – mogło dojść do złamania. Jedzie do szpitala, będziemy czekać. To kolejna duża kontuzja, która nas dotyka. Teraz musimy myśleć tylko o Premier League.

Solskjaer: – To fantastyczne, awansować w pucharze. A to był jeden z najtrudniejszych meczów, jakich można się spodziewać na tym etapie. Miałem ból głowy z doborem składu, tak wielu mam do dyspozycji świetnych zawodników. Do sztabu należy dobór właściwej jedenastki i taktyki. Musimy też odpoczywać przed kilkoma ważnymi spotkaniami, ale mamy świeże nogi. Dzisiaj wyglądaliśmy jak porządna drużyna, poukładany zespół. Ciężko pracowaliśmy w obronie i przy kontratakach. Kontratak to klasyka Manchesteru United – Rooney, Ronaldo, Ji-Sung Park. Tyle bramek już w ten sposób strzeliliśmy Arsenalowi…

Wyniki wynikami, ale tego gościa naprawdę trudno nie lubić. On po prostu kipi z zajawki. I to chyba go najbardziej odróżnia od zgorzkniałego Mourinho. Bo Portugalczyk pewnie też by się w dzisiejszym spotkaniu nastawił na kontrę i zaordynował ciężką pracę w defensywie. A jednak mamy dziwne przeczucie, że atmosfera po meczu – niezależnie od wyniku – byłaby troszkę inna.

Arsenal 1:3 Manchester United (1/16 finału Pucharu Anglii)

Aubameyang 43′ – Sanchez 31′, Lingard 33′, Martial 81′

fot. newspix.pl

Najnowsze

Anglia

Anglia

Świetna wiadomość dla fanów Manchesteru City. Guardiola przedłużył swój kontrakt!

Bartosz Lodko
0
Świetna wiadomość dla fanów Manchesteru City. Guardiola przedłużył swój kontrakt!

Komentarze

0 komentarzy

Loading...