Ligo angielska, coś ty brała?! Odpalając telewizory o 13:30 liczyliśmy na kilka goli, ale na czternaście w dwóch meczach mających być tylko przystawką do wieczornego Arsenal – Chelsea?! Najpierw Wolves ograli 4:3 Leicester, a przed paroma chwilami zabrzmiał ostatni gwizdek w wygranym przez Liverpool 4:3 starciu z Crystal Palace.
– Bloody hell!
Gdyby ktoś poprosił nas o opowiedzenie w skrócie, co działo się dzisiaj w Premier League, nie moglibyśmy odpowiedzieć inaczej. Starcie Liverpoolu z Crystal Palace nie miało prawa rzucić wyzwania wcześniejszemu meczowi Wilków z Lisami, tak wiele się w nim działo, tak często zmieniał się w nim wynik. A jednak.
Wybaczcie nam chronologię, ale trudno by się było połapać w tym wszystkim, gdybyśmy akurat w tej relacji od niej odeszli. Strzelanie zaczął Andros Townsend, płaskim strzałem zamykając zagranie z lewej strony Wilfreda Zahy. Na tablicy wyników pojawiło się kompletnie nieoczekiwane (i niezasłużone, bądźmy szczerzy) 1:0 dla gości. Nie zgasło aż do końca pierwszej części meczu.
A w przerwie jedni i drudzy odpięli wrotki. Kilkadziesiąt sekund po zmianie stron Mohamed Salah skierował do bramki piłkę odbitą po strzale z jakichś trzydziestu metrów Virgila Van Dijka. Założenia Crystal Palace, które już przy 0:0, właściwie od pierwszej minuty grało na czas, gdy tylko mogło, diabli wzięli. Zaczęła się obustronna wymiana ciosów zakończona dopiero w doliczonym czasie gry.
Kilka minut po golu Salaha kolejny rykoszet – tym razem od nogi Kouyate przy strzale Firmino – i 2:1 dla Liverpoolu. Nie mija kwadrans – 2:2, piłkę z rogu idealnie dośrodkowuje Milivojević, głową do bramki kieruję Tomkins. Raz jeszcze na kolejne trafienie nie trzeba czekać nawet piętnastu minut, bo Speroni robi coś kompletnie niezrozumiałego. Tym samym czyniąc kompletnie zrozumiałą decyzję Roya Hodgsona, by nie wystawiać go w podstawowym składzie, gdy zdrowy jest przynajmniej jeden z duetu Hennessey-Guaita.
Cóż, po tej wtopie, która dała drugiego gola Salahowi, nie zdziwimy się jeśli w kolejce do gry przed Speronim znajdzie się również Pete The Eagle, maskotka Orłów.
Tego prowadzenia Liverpool już do końca meczu nie oddał – najpierw powiększył je Sadio Mane po asyście tak bardzo w stylu Andrew Robertsona, że mógł ją zaliczyć tylko Andrew Robertson. Wślizg, by uratować piłkę przed wyjściem na aut zamienił się w otwierające podanie niezmordowanego Szkota do Senegalczyka.
Rozmiary prowadzenia zmniejszył jeszcze Max Meyer w doliczonym czasie drugiej połowy. Ale choć doliczonych było aż pięć minut, a sędzia później dołożył jeszcze kilkadziesiąt sekund od siebie, Palace nic już nie ugrało, choć atakowało 11 na 10 po czerwonej kartce (w konsekwencji dwóch żółtych) dla Jamesa Milnera. W ostatniej akcji meczu piłkę wysoko nad poprzeczką posłał z dystansu Patrick van Aanholt.
Trzeba powiedzieć to wprost – Liverpool miał dziś masę farta. Swoje zrobili też zawodnicy Palace, w szczególności Speroni przy golu na 3:2 wrzucając sobie praktycznie piłkę do siatki. W każdym razie The Reds w pewnym sensie symbolicznie odkupili winy z wicemistrzowskiego sezonu 2013/14. To właśnie w starciu z Crystal Palace 5 maja 2014 tuż po porażce z Chelsea praktycznie pozbawili się szans na tytuł remisując 3:3.
Ten sezon jak dotąd wygląda jak grupowa terapia dla osób skażonych wirusem odwiecznego przegrywania mistrzostwa. Zostało jeszcze tylko nie poślizgnąć się przeciw Chelsea!
Liverpool – Crystal Palace 4:3
Salah 46’, 75’, Firmino 53’, Mane 90’+3’ – Townsend 34’, Tomkins 65’, Meyer 90’+5’
***
Co działo się w pozostałych spotkaniach? Osobno opisujemy występ Jana Bednarka, o którym na Twitterze albo pisze się „class”, albo „fucking class”. Drugi Polak grający dziś – Łukasz Fabiański – nie będzie swojego meczu wspominał aż tak dobrze, w drugiej połowie starcia z Bournemouth wpuścił dwa gole, jego koledzy przez cały mecz nie potrafili ukąsić choć raz. Przy bramce Wilsona – niesamowitym strzale z półwoleja – Polak nie mógł zrobić nic, mógł tylko z najlepszego miejsca na stadionie podziwiać kunszt Anglika. Gol Kinga? Podobnie – ładny to on nie był, Norweg dostał po prostu patelnię od kolegi z drugiej strony pola karnego, „Fabian” nie miał szans przemieścić się wszerz bramki aż tak szybko, jak piłki.
Dużo lepsze samopoczucie towarzyszyć będzie… trzeciemu grającemu dziś Polakowi. Tak, tak, Artur Boruc jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w Premier League, a dziś zanotował w meczu polskich bramkarzy czyste konto. “Borubar” nie miał za wiele roboty – tylko jeden strzał West Hamu w całym meczu był celny, ale trzeba odnotować, że z nim między słupkami Wisienki zanotowały pierwsze czyste konto od sześciu meczów. Kto wie, czy to na dłużej nie będzie kosztować Asmira Begovicia (17 straconych goli w ostatnich 5 meczach) miejsca w składzie.
Ole Gunnar Solskjaer został natomiast pierwszym menedżerem w historii Manchesteru United, który zaczął prowadzić Czerwone Diabły od sześciu ligowych zwycięstw. Pobił tym samym osiągnięcie sir Matta Busby’ego, który wygrał pięć premierowych spotkań.
Newcastle wyszło ze strefy spadkowej zrzucając tam Cardiff, dwa gole zdobył zaś Fabian Schar, szwajcarski… stoper. Jak źle jest z napastnikami Newcastle? Cóż, ten jeden występ wystarczył Szwajcarowi, by zostać 3. najlepszym strzelcem w drużynie. Na 4. miejsce zrzucił go w 93. minucie Ayoze Perez.
Ogółem w siedmiu dotychczasowych meczach sześć razy wygrywali gospodarze. Jedyni, którzy się wyłamali, to piłkarze Watfordu, którzy zremisowali 0:0 z Burnley.
Newcastle – Cardiff 3:0
Schar 24’, 63’, Perez 90’+3’
Bournemouth – West Ham 2:0
Wilson 53’, King 90’+1’
Manchester United – Brighton 2:1
Pogba 27’ (k.), Rashford 42’ – Gross 72’
Watford – Burnley 0:0
Southampton – Everton 2:1
Ward-Prowse 50’, Digne 64’ (sam.) – Sigurdsson 90’+1’
fot. NewsPix.pl