Jeśli Salvador Agra i Luis Rocha zostaną piłkarzami Legii Warszawa, liczba Portugalczyków, którzy przewinęli się przez naszą ligę, przekroczy trzy dyszki. To z kolei oznacza, że niewiele zostaje krajów, które częściej dostarczyły piłkarzy do ekstraklasy. Lada moment państwo z Półwyspu Iberyjskiego może wskoczyć do dziesiątki najpopularniejszych kierunków (dziś to Słowacja, Brazylia, Czechy, Serbia, Litwa, Ukraina, Chorwacja, Hiszpania, Nigeria, Bośnia i Hercegowina), a fakt, że już teraz częściej sprowadzamy graczy stamtąd niż na przykład z Łotwy, Węgier czy Słowenii jest wymowny. Skoro zgadzają się liczby, pozostaje nam zadać pytanie, które w obliczu kolejnych transferów nurtuje kibiców Legii Warszawa i nie tylko – czy w przypadku Portugalczyków zgadza się też jakość?
Przy poszukiwaniu odpowiedzi postanowiliśmy trochę powspominać. Zerknęliśmy na rodaków Cristiano Ronaldo, którzy grają lub grali w ekstraklasie, by wyróżnić tych, którzy w jakiś sposób byli warci zapamiętania. Z nadzieją, że Agrę i Rochę będziemy mogli w przyszłości dopisać do naszej listy “naj, naj, naj…”. I że zapiszą się w historii ligi czymś pozytywnym, bo trochę inne przypadki też wymieniliśmy.
Najlepszy: Flavio Paixao
Niedawno przygotowaliśmy wielki ranking “100 najlepszych obcokrajowców w historii ligi“, w którym zmieściliśmy trzech Portugalczyków. Najwyżej, na dwudziestym siódmym miejscu, wylądował właśnie Flavio Paixao. Za nisko? Być może. Nie wykluczamy, że już teraz po zakończeniu rundy zaliczyłby lekki awans. No a gdy jeszcze na przykład ugra coś fajnego z Lechią, zdobędzie koronę oraz zdetronizuje Miroslava Radovicia w rankingu obcokrajowców z największą liczbą bramek w lidze, to już w ogóle powalczy o pierwszą dziesiątkę.
Najskuteczniejszy: Flavio Paixao. Albo Marco Paixao
No właśnie, wspomniany ranking. Dzięki bramce wbitej Górnikowi Zabrze w ostatniej kolejce, Flavio Paixao wyprzedził brata i w rozgrywkach ligowych skuteczniejszy od niego pozostaje jedynie serbski pomocnik Legii Warszawa.
Oczywiście na sprawę skuteczności można spojrzeć też inaczej – nie skupiać się jedynie na lidze, a na wszystkich rozgrywkach. Gdy to zrobimy, Marco odrabia różnicę jednej bramki i dalej pokonuje brata. Do konta obecnego napastnika Lechii musimy dopisać trzy gole wbite w rozgrywkach o Puchar Polski, a były gracz gdańskiej drużyny wypalił również dwa razy w PP i pięć razy w kwalifikacjach do europejskich pucharów w barwach Śląska. Czyli ledwie, ale jeszcze trzyma się na czele.
Najbardziej znany: Orlando Sa
W Legii spędził jedynie 1.5 sezonu, wystąpił zaledwie w 42 meczach, ale pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie. Nawet pomimo tego, że miewał muchy w nosie i pokazywał swoją kłótliwą stronę. Być może wynikała ona z frustracji, bo kilka lat wcześniej wydawało się, że Sa nigdy nie będzie musiał nawet rozważać ofert z takich klubów jak Legia. W 2009 roku jako gracz Bragi, z której później trafił do FC Porto za 3 miliony euro, wystąpił nawet w reprezentacji Portugalii. Przez ostatnie pół godziny meczu z Finlandią tworzył ofensywny tercet z Ronaldo i Nanim.
O tym, że w Portugalii doskonale znają jego talent, świadczył też fakt, że jako piłkarza Legii w szerokiej kadrze reprezentacji umieścił go Fernando Santos. Ostatecznie na zgrupowanie przed meczami z Danią i Francją nie pojechał, ale można powiedzieć, że chłop otarł się o drużynę przyszłych mistrzów Europy. Grając w ekstraklasie, nie lada wyczyn.
Najbardziej obiecujący: Tomas Podstawski
Krótko po 17. urodzinach siedział na ławce w takim meczu.
Ostatecznie nigdy nie dostał szansy w FC Porto, choć uchodził za wielki talent, co potwierdzał w portugalskich kadrach. Był ich kapitanem, zdobywał z nimi medale, grał nawet na Igrzyskach Olimpijskich w Rio. Przyczyny niepowodzenia? Mieszanka pecha, złych wyborów i braku zdrowia. Tak, z przystankiem w Vitorii Setubal, wylądował w Szczecinie, ale bardzo szybko pokazał, że nie do końca pasuje do naszej ligi. A że nie ma jeszcze nawet 24 lat, pewnie niedługo upomni się o niego poważniejsza piłka.
Najdroższy: Joao Amaral
Niektórzy twierdzą, że polski klub nigdy nie zapłacił tyle za piłkarza (1.5 miliona euro), inny prostują, że kwota ta jest trochę zawyżona. Tak czy siak, były gracz Vitorii Setubal jest w czołówce najdroższych. Sęk w tym, że na boisku częściej nie wyglądał jak dobry biznes, niż wyglądał. Lepsze wrażenie w pierwszej rundzie zrobił tańszy Pedro Tiba. Amarala bronią w zasadzie tylko liczby, bo wpakował już osiem goli we wszystkich rozgrywkach. Trzy za kadencji Adama Nawałki, co daje nadzieję, że jeszcze się zwróci i zapamiętamy go nie tylko z wyłożonej przez Lecha kwoty.
Najlepiej ułożona noga: Helio Pinto
Generalnie trochę niewypał, bo z APOEL-em grał w Lidze Mistrzów i Lidze Europy, a w Legii nigdy nie został liderem drużyny. W pamięci został nam ze względu na to, że opowiadał, iż w Polsce gra się szybko (!?), chwalił naszą służbę zdrowia, bo pomogła jego dość ciężko chorej córce, a także od czasu do czasu potrafił przymierzyć z wolnego. Cierpimy w ostatnich latach na deficyt takich gości z powtarzalnością, więc można docenić.
Ciekawostka – po Legii kompletny zjazd. Między innymi druga liga norweska, druga liga grecka, Indie. A emerytem jeszcze nie był.
Najbardziej niedoceniany: Rui Miguel
Dla Zagłębia Lubin grał wiosną w sezonie 2006/07, a także w całym kolejnym. Czyli zdobył mistrzostwo Polski. W zasadzie dołożył do niego cegiełkę, bo strzelił trzy gole. W tym tego bardzo ważnego z przedostatnim meczu z Widzewem. Na początku drugiej połowy łodzianie prowadzili 2-1 po golach Bogunovicia. W 51. minucie Miguel wszedł za Dawida Banaczka, a dwie minuty później wyrównał. Ostatecznie Miedziowi wygrali 4-2 i mogli dalej marzyć.
Co działo się z nim później? Najpierw Vitoria Guimaraes, a później transfer za milion do Krasnodaru. W Rosji się nie odnalazł, ale grał też w Rumunii, na Cyprze, w Mołdawii i u siebie. Całkiem ciekawa kariera. Największym sukcesem pozostało jednak mistrzostwo Polski.
Najszybszy: Manu
Nie ustawiliśmy ich w linii i nie kazaliśmy ścigać się na stówę, ale stawiamy, że wygrałby właśnie Manu. Z innych rzeczy skrzydłowego Legii jednak nie zapamiętaliśmy, bo zdecydowanie więcej obiecywano sobie po graczu z przeszłością w Benfice i AEK-u. Ale dzięki niemu byliśmy świadkami obrazków, które przeszły do historii ligi.
Największy meteor: Alvarinho
Do Polski przyjechał po debiucie w lidze portugalskiej, ale tak naprawdę z bardzo słabym, wypracowanym w niższych ligach CV. Gdyby nie fakt, że za transferem stał Radosław Osuch, który ze względu na menedżerską przeszłość oko do piłkarzy miał, kompletnie nie rozumielibyśmy tej transakcji. I Alvarinho długo wyglądał jak ogórek, aż w końcu przyszła runda wiosenna sezonu 2014/15. Zawisza spadał z ligi, ale on dawał Bydgoszczy nadzieję. Strzelił 6 goli i zaliczył 2 asysty.
Tylko na tej podstawie wzięły go jeszcze dwa szanujące się polskie kluby: Jagiellonia i Śląsk. Żaden Portugalczyk nie obskoczył tak wielu. Po powrocie do kraju dalej kopie się po czole. Doceniamy tę historię, bo w trochę lepszym świecie Alvarinho mógłby przyjechać do Polski tylko w ramach Erasmusa.
Najgrubszy: Hildeberto Pereira
Już od samego początku pachniało to przypałem, Legia niechętnie udostępniała jego zdjęcia. Oczywiście nie dało się ukryć, że chłop ma kilka kilo za dużo, ale jeszcze wtedy nie można było tego otwarcie krytykować, bo… Vadis. Tak, tak, cała armia ludzi przypomniała – “z Vadisa, gdy przychodził też się śmialiście”.
Gruba Berta jednak nie poszła w ślady Belga i zrobił się problem, bo trzeba było wyplątać się z długiego kontraktu. Na pewno coś umie, bo nawet niedawno walnął hat-tricka w lidze portugalskiej, ale mentalnie orłem nie jest i nie będzie.
Największy dzban: Romario Balde
Nie był to piłkarz pozbawiony wszelkich atutów. Mógłby się ścigać z Manu, Lechii potrafił dać jakość po wejściu z ławki. Też grywał w młodzieżówkach portugalskich. Zostanie zapamiętany jednak z tego, że a) ma fajne imię, b) w jednym meczu odcięło mu prąd i dostał czerwoną kartkę za absolutnie bandycki faul, c) stracił pół roku i prawie sto koła, gdy uznał, że skoro nie chce, to już nie musi grać w Lechii i przestał się stawiać w klubie.
Najbardziej zakręcony: Quim Machado
Zahaczymy o trenerów, a co tam. Do trzech razy. Quim Machado i Jorge Paixao raczej nie sprawili, że moglibyśmy uwierzyć w to, iż portugalska myśl szkoleniowa jest najlepsza na świecie. Honoru broni teraz Ricardo Sa Pinto. A brak sukcesów wcześniejszej dwójki trochę może tłumaczyć ich podejście do obowiązków. Szczególnie urzekła nas anegdota Adama Dźwigały o Machado, panowie spotkali się w Lechii.
Koledzy opowiadali mi, że przed spotkaniem z Jagiellonią była w szatni taka sytuacja, że trener analizował przeciwnika i puszczał chłopakom nagrania z poprzedniego sezonu. W pewnym momencie mówi:
– Uważajcie na numer 14, jest groźny w powietrzu! Zobaczcie, jak zachowuje się w polu karnym.
Zapadła cisza. W końcu któryś z chłopaków się odezwał:
– Trenerze, ale to jest Adaś Dźwigała, on gra już u nas, trener nie wziął go do osiemnastki.
Niby śmieszna sytuacja, ale czułem złość. Ktoś może powiedzieć, że mnie docenił, ale w gruncie rzeczy byłem dla niego tak nieistotny, że nawet nie wiedział, że ma mnie do dyspozycji w klubie.
Najgorszy: Joshua Silva
Powiedzieliśmy, że Osuch miał oko do piłkarzy? Po tym ruchu można zwątpić.
Nawet nie wiemy, czy to był piłkarz. Po czterech radosnych występach w obronie Zawiszy, poszedł do Norwegii, gdzie przez pół roku nie zadebiutował w lidze (wystarczyło 17 minut w pucharze). To samo w Grecji. W to, że jest piłkarzem, uwierzono dopiero w Niemczech. Do dziś kopie w Regionallidze.
Fot. FotoPyK