Reklama

Jak wyglądał ostatni tytuł Liverpoolu?

redakcja

Autor:redakcja

03 stycznia 2019, 13:52 • 9 min czytania 0 komentarzy

Gdy ostatnio Liverpool wygrał mistrzostwo Anglii, premierę miał “Kevin sam w domu”, w Ekstraklasie grały Olimpia Poznań i Motor Lublin, a w reprezentacji NRD brylował Mathias Sammer. 

Jak wyglądał ostatni tytuł Liverpoolu?

Oto historia ostatniej drużyny The Reds, która świętowała tytuł.

***

15 kwietnia 1989 to najczarniejsza z czarnych dat angielskiego futbolu. Tego dnia doszło do tragedii na Hillsborough, nieposiadającym od dziesięciu lat ważnego certyfikatu bezpieczeństwa obiekcie Sheffield Wednesday. Przyczynami katastrofy fatalny wybór obiektu przez FA, ulokowanie fanów Liverpoolu na Leppings Lane, o wiele za małej trybunie, złe zachowanie policji, która nie potrafiła zapanować nad wydarzeniami. Konsekwencją 96 ofiar śmiertelnych, wśród których najmłodszą był dziesięcioletni Jon-Paul Gilhooley, kuzyn Stevena Gerrarda.

Reklama

Piłkarze i sztab Liverpoolu w następnych tygodniach treningi łączyli z chodzeniem na kolejne pogrzeby. Kenny Daglish, ówczesny trener LFC, wspominał:

– Nie wiem, na ile pogrzebów poszedłem. Pamiętam tylko, że jednego dnia z Mariną byliśmy na czterech. Między ceremoniami eskortowała nas policja. Wszystkie pogrzeby były niezwykle przygnębiające. Wszystkie rodziny pogrążone w żałobie po stracie najbliższych. W kościołach msza zazwyczaj kończyła się odśpiewaniem You´ll Never Walk Alone”. Ja jednak nie byłem w stanie nic śpiewać, ponieważ byłem tak przygnębiony i wzruszony. Nie było siły, żebym wykrztusił z siebie choć jedno słowo. Ja tam po prostu stałem oszołomiony, próbując zrozumieć, co się przydarzyło temu klubowi i ludziom, których podziwiałem. Rodziny bardzo doceniały to, że piłkarze przychodzili na ceremonię pochówku. Jeśli mieli ulubionego piłkarza, to Noel White robił wszystko, by ten zawodnik stawił się na pogrzebie. Ostatni pogrzeb, na który poszedłem, był równie przygnębiający jak ten pierwszy. Nie przyzwyczaiłem się do smutku.

Jak w takich okolicznościach skupić się na futbolu?

A może właśnie rzucenie się w wir pracy, w tym wypadku w wir piłki, jest najlepszą odskocznią?

Tą drugą teorię wspierają rezultaty Liverpoolu, choć trzeba przyznać, że były rewelacyjne całą wiosnę sezonu 88/89. Między trzecim stycznia, a końcem grania, wyszli na boisko – licząc rozgrywki pucharowe – dziewiętnaście razy.

Przegrali tylko raz.

Reklama

Ale przegrali mecz o wszystko.

Screen Shot 01-03-19 at 12.46 PM

Był taki moment w sezonie, w którym Arsenal i Liverpool dzieliło dziewiętnaście oczek. Ale LFC wspaniałą pogonią w drugiej rundzie zasypał przepaść. W finałowym meczu ligi podejmował Kanonierów na Anfield mając trzy punkty przewagi nad rywalem. Liverpool wydawał się niezniszczalny, a jeszcze mógł pozwolić sobie na nieznaczną porażkę – dopiero dwubramkowy oklep pozbawiał ich tytułu. Poprzednio takim bilansem przegrał u siebie w 1986.

A jednak stał się cud. Do pamiętnego finiszu, w którym gol Aguero odebrał w ostatnich sekundach tytuł Manchesterowi United, mecz z sezonu 88-89 stanowił angielski odpowiednik Łazienkowskiej 2/3, czyli meczu Legia – Widzew.

Arsenal decydującego gola strzelił w doliczonym czasie gry. 0:2, tytuł o włos dzięki trafieniu Michaela Thomasa. Kibice Liverpoolu przeżyli cios, ale uhonorowali zwycięzców owacją na stojąco: zapewne również dlatego, że Kanonierzy pokazali klasę, przed meczem ofiarowując 30 tysięcy funtów z własnej kieszeni na rzecz rodzin ofiar Hillsborough.

Wyobraźcie sobie jak to jednak musiało boleć chłopaków z szatni The Reds: taki spektakularny pościg, chęć dania odrobiny radości poranionej straszliwie liverpoolskiej rodzinie, a jednak na finiszu mistrzostwo wypuszczone z rąk.

Siłą rzeczy LFC wchodził w kolejny sezon wchodził z wielkim bagażem.

***

Liverpoolem rządził Kenny Daglish, który w 1985 przejął stery z rąk Joe Fagana. Fagan zrezygnował po tragedii Heysel, która wyrzuciła angielskie kluby z pucharów na lata. Daglish już w pierwszym sezonie poprowadził LFC do dubletu, nie rezygnując z boiska, wciąż regularnie posyłając siebie samego do boju – dwa lata sprawdzało się to zupełnie nieźle, bo trener-dżoker strzelił trzynaście bramek.

W sezonie 89/90 wciąż pozostawał zarejestrowanym zawodnikiem, ale była to już czysta formalność. Zaliczył jedne symboliczny, pożegnalny występ 5 maja, licząc sobie wówczas 39 lat.

Nie był potrzebny na murawie, bo tamten Liverpool miał znakomitą ofensywną armadę. Po pierwsze, w życiowej formie znajdował się John Barnes. Po drugie, po włoskich perturbacjach do optymalnej dyspozycji wracał Ian Rush. A przecież był jeszcze wszechstronny Peter Beardsley i skuteczny John Aldridge. Tego ostatniego Daglish zresztą sprzedał w obliczu zbyt wielkiej konkurencji – Aldridge był za dobry, żeby siedzieć na ławie, poszedł do Realu Sociedad, skuszony przez brytyjskiego łącznika, Johna Toshacka, ówczesnego opiekuna ekipy z Anoeta.

Wielkich transferów w mieście Beatlesów nie uświadczono. Najważniejsze okazało się sprowadzenie Glenna Hysena, 29-letniego stopera Fiorentiny, który zagrał znakomity mecz już na otwarcie sezonu, zostając bohaterem małego rewanżu na Arsenalu w Charity Shield.

Hysen kosztował 600 tysięcy funtów – na tamte czasy nie tak znowu mało, ale też nie przesadzajmy. To był gracz solidny, nie ktoś, kto mógł odmienić oblicze drużyny.

Ale też prawda, że zespół odmiany oblicza nie potrzebował. Potrzebował kontynuacji.

Kto wie więc, czy dużo większym wzmocnieniem nie był powrót do formy dwóch weteranów: Alana Hansena i Iana Rusha. Hansen zaczynał swój trzynasty rok w barwach Liverpoolu. Pamiętał siedem tytułów mistrzowskich, oklep od Widzewa, trzy Puchary Europy. Elegancki Szkot był skałą, wokół której budowano wybitną defensywę. A przecież niewiele brakowało, by w ogóle nie grał w piłkę: będąc nastolatkiem bardziej pociągał go golf, na dwa lata porzucił futbol. Dopiero brat i ojciec namówili go, by wrócił.

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych Liverpool coraz częściej musiał radzić sobie bez swojego kapitana – rok wcześniej, w przegranej kampanii, Hansen wystąpił w lidze zaledwie sześć razy. W sezonie 89/90 ostatni raz jednak kontuzje mu odpuściły i był do dyspozycji Daglisha niemal cały czas.

Ian Rush strzelał dla Liverpoolu niemal całą dekadę lat osiemdziesiątych, potrafiąc w sezonie 83/84 łącznie załadować 47 bramek – wynik może z perspektywy osiągnięć Messiego i Ronaldo oswojony, ale wtedy o trzy klasy bardziej niesamowity. Rusha w 1986 kupił Juventus, bijąc brytyjski rekord transferowy kwotą 3,2 miliona funtów, i to mimo, iż w umowie zawierało się… roczne wypożyczenie Rusha do Liverpoolu. Walijczyk debiutował więc dopiero po roku.

W Turynie nigdy się nie odnalazł i w sierpniu 1988 znowu bił transferowy rekord – Liverpool za sprowadzenie asa wykosztował się na kwotę 2.7 miliona funtów, żaden angielski klub wcześniej nie wydal tyle na jednego zawodnika. Problem Rusha polegał na tym, że LFC poradziło sobie świetnie z jego zastępstwem, karty rozdawał John Aldridge. Razem grać nie mogli – mieli bardzo podobny styl, w zasadzie zajmowali te same przestrzenie boiska. Rush siedział na ławie.

Dopiero odejście Aldridge’a zrobiło mu miejsce i walijski gwiazdor wrócił do regularnego strzelania.

Tamten Liverpool, gdy miał swój dzień, roznosił rywali w pył. We wrześniu wygrali 9:0 z Crystal Palace, a ośmiu różnych graczy strzelało bramki – wymowne, że jedynym, który trafił dwukrotnie, był boczny defensor Steve Nicol. W LFC potrafili trafiać wszyscy: w meczu z Wigan hat-trickiem popisał się inny obrońca, dwudziestoletni Steve Staunton.

Zarazem szczególnie w pierwszej części sezonu LFC potrafił być chimeryczny. Manchester United przeżywał wtedy ogromne problemy, trybuny chciały pożegnać Alexa Fergusona. Między 25 listopada a 3 lutego Czerwone Diabły nie wygrały ani jednego ligowego meczu, a na przestrzeni tych jedenastu spotkań strzeliły pięć goli. A jednak potrafiły zabrać Liverpoolowi punkty na Anfield. Liverpool tracił punkty z Luton, Norwich, przegrał 1:4 z Southampton. Powrót na Hillsborough także skończył się porażką – Sheffield Wednesday 29 października wygrało z The Reds 2:0.

W konsekwencji w listopadzie liga miała czterech liderów liczących sobie po 27 oczek: Chelsea, Arsenal, Liverpool i Aston Villę.

Wkrótce Chelsea i Arsenal wytraciły tempo, w siłę urósł Tottenham, w którym rządzili Paul Gascoigne i Gary Lineker, niemniej Spurs z kolei zbyt późno złapali dobrą formę. Ale choć londyńskie drużyny miały w lidze rekordową reprezentację ośmiu ekip, tak naprawdę więc wiosną walka o prymat w Anglii rozgrywała się między dwoma zespołami spoza stolicy: Liverpoolem i Aston Villą.

Screen Shot 01-02-19 at 05.12 PM

Londyńskie zespoły First Division sezonu 89/90

Dla Villains był to szczególny rok, bo przecież jeszcze sezon wcześniej bronili się przed spadkiem, zajmując ostatecznie 17 miejsce, ostatnie bezpieczne. Obronili się raptem punktem, nie wygrywając żadnego z ostatnich pięciu meczów.

Screen Shot 01-03-19 at 11.53 AM
Tabela First Division sezonu 88/89

Aston Villa nie została w międzyczasie przejęta przez ultrabogatego inwestora, który zapewniłby zastrzyk nowych graczy. Nowe, mocniejsze oblicze było efektem pracy Grahama Taylora, który w swoim pierwszym sezonie zrobił awans, w drugim utrzymał byt w First Division, a w trzecim puścił do boju czarnego konia rozgrywek.

Villains dobrze spożytkowali okno transferowe, w którym upłynnili Martina Keowna za 900 tysięcy funtów do Evertonu, a przede wszystkim Alana McInally’ego za 1,5 miliona funtów do Bayernu. McInally huknął czternaście goli, walnie przyczyniając się do utrzymania w sezonie 88/89, ale nigdy później nie potwierdził swojej klasy: w Bayernie przez trzy lata strzelił dziesięć bramek, wkrótce wykończyły go kontuzje. Tymczasem pieniądze, w dużej mierze za niego, udało się wydać na Kenta Nielsena, stopera Brondby, a także Paula McGratha z Man Utd.

Dzięki tym graczom Aston Villa uporządkowała swoją defensywę, z jednej z najgorszych w lidze stając się jedną z najlepszych. Villains potrafili zbić Chelsea 3:0 na Stamford Bridge, dwa razy ograć Arsenal, a z LFC zagrać dwukrotnie na 1:1. Między 30 września i 21 lutego na dziewiętnaście spotkań stracili punkty tylko cztery razy, przegrywając z Norwich i Millwall, a także remisując z Liverpoolem i QPR – wszystkie straty na wyjazdach.

To w tym sezonie zadebiutował w First Division Dwight Yorke, jeszcze na prawej pomocy, ale wciąż będąc tylko zdolnym dżokerem. Prawdziwe wielkim blaskiem rozbłysła natomiast gwiazda Davida Platta. Platt, wyborem piłkarzy, został graczem sezonu ligi, dyrygując drużyną, a do tego dorzucając aż dziewiętnaście goli ze środka pola. Zapewnił sobie tym samym pewne miejsce w reprezentacji Synów Albionu na Italia ’90.

Aston Villi zabrakło doświadczenia, a może siły rażenia na finiszu – trio Barnes, Rush i Beardsley podzieliło między siebie aż pięćdziesiąt trafień, a przecież jeszcze wiosną LFC dorzuciło do rywalizacji izraelskiego snajpera Ronny’ego Rosenthala. Rosenthal w swoim drugim meczu strzelił wyjątkowego hat-tricka: jeden gol głową, jeden lewą, drugi prawą nogą. Finisz należał do niego, choć wielu kojarzy się głównie z arcypudłem z Aston Villą, kiedy nie trafił do pustej bramki.

Screen Shot 01-03-19 at 12.24 PMTrafienia Rosenthala wiosną sezonu 89/90. Źródło: transfermarkt

Trudno jednak nie uznać tego sezonu Villains za sukces, mając o wiele mniejszy potencjał niemal do końca bili się o wszystko. Dzięki wicemistrzostwu zagrali w pucharach, gdzie stoczyli emocjonujący dwumecz z Interem Mediolan. Zadomowili się w ligowej czołówce, w 1993 znowu sięgając po drugie miejsce. Graham Taylor objął stery reprezentacji Anglii po Bobbym Robsonie, a David Platt zrobił karierę we Włoszech.

Liverpool dowiózł tytuł na dwie kolejki przed końcem, mając najlepszą ofensywę i najlepszą defensywę ligi. Łyżką dziegciu porażka z Crystal Palace 3:4 w półfinale FA Cup, sensacyjna, bo przecież w lidze LFC potrafił wygrać z Orłami 9:0.

Screen Shot 01-03-19 at 12.25 PM

Kara wykluczenia z pucharów wciąż obowiązywała dla Liverpoolu, dlatego w kolejnym sezonie znowu walczyli tylko na własnym podwórku. 22 lutego 1991, skończyła się złota epoka The Reds: Kenny Daglish sensacyjnie zrezygnował dwa dni po remisie z Evertonem 4:4. Liverpool wciąż wtedy jednak miał przed sobą rewanż u siebie, a w lidze prowadził trzema punktami.

kenny-quits-98702027

Bez Kenny’ego Daglisha – dziś Sir Kenny’ego Daglisha, którego imieniem nazwano jedną z trybun Anfield – Liverpool przegrał na finiszu wszystko. Tytułu mistrzowskiego – choć od wspomnianego minęły już niemal trzy dekady – nie odzyskał po dziś dzień.

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...