Może EFL Cup to nie jest najbardziej prestiżowy turniej na świecie, ale akurat też Arsenal i Tottenham nie są tymi drużynami, które mogłyby kręcić nosem na taki puchar w gablocie. Koguty przecież są królami postu, czekając na jakikolwiek puchar od sezonu 07/08. Tak więc my, jako postronni widzowie, mogliśmy oczekiwać widowiska z klasą, oglądając dwa zespoły dążące do wygranej. I tak się właśnie stało.
Naprawdę ciekawy był to mecz. Jeśli pamiętacie nasze rodzime rozgrywki o Puchar Ekstraklasy, których śledzenie przyprawiało o ból wszystkich części ciała, to wydanie Pucharu Ligi w adaptacji Tottenhamu i Arsenalu nie miało nic z tą nudą wspólnego. Próbowali i jedni, i drudzy, tempo było dynamiczne, nie zabrakło też kontrowersji. Dalej przeszedł Tottenham, bo potrafił na tej kolejce górskiej znaleźć również skuteczność, wyprowadzając dwa ciosy.
Pierwszy zadał Son, wykorzystując idealne podanie od Allego – Anglik puścił malinkę za plecy obrońców, którzy najpierw nie byli w stanie skorygować swojego ustawienia, a potem dogonić Koreańczyka. Ten sobie idealnie przyjął, popatrzył na Cecha i zapakował w róg bramki, bez litości. Gol na 2:0 to w sumie powtórka z rozrywki. Tym razem malinkę rzucił Kane – co ciekawe wprowadzony na boisku kilkadziesiąt sekund wcześniej – a adresatem był poprzedni nadawca, Alli. Przyjął, przerzucił Cecha i do widzenia.
Z jednej strony Arsenal zaliczał więc kompromitacje w defensywie – bo malinki to jedno, a złe ustawienie to drugie – jednak z drugiej nie jest tak, że gracze z ataku mogą wieszać psy na kolegach z tylu. Nie, bo oni też zawalali. Jeszcze przy stanie 0:0 po koronkowej akcji sam na sam z Gazzanigą wyszedł Mychitarian, ale nie zachował potem tego skupienia co rywale z Tottenhamu, tylko kopnął źle, zbyt słabo i zbyt w środek. A Lacazette? Dostał patelnie gdzieś na dziesiątym metrze, poszukał dłuższego rogu, ale znów nieskutecznie, obijając tylko słupek. Z kolei wydawałoby się, że taki Ramsey zrobił w pierwszej połowie wszystko dobrze, tylko że jego celny strzał z trudem sparował na obramowanie nieźle dysponowany (minus za grę nogami w 42. minucie) Gazzaniga. Jeśli doliczyć centrostrzał Aubameyanga w poprzeczkę albo niecelne uderzenie Gabończyka z pola karnego w pierwszej połowie, wyraźnie widać, że Arsenal mógł liczyć tutaj na coś więcej niż 0:2.
Na pewno znajdą się też tacy, którzy widzieli faul na Mychitarianie z pierwszej części gry, kiedy w ostatniej chwili powstrzymał go Lucas. Bo tak, Brazylijczyk trafił w piłkę, ale to już nie te czasy, gdy ten fakt wszystko rozgrzeszał. Przecież piłkarz Kogutów wchodził w rywala z dużym impetem, zahaczył go z pewnością o nogi i sędzia mógł wskazać na wapno.
Jednak na miejscu fanów gospodarzy nie zwalalibyśmy wszystkiego na tę jedną decyzję. Arsenal sam jest sobie winny. Raz – babole w obronie. Dwa – nieporadność w ataku. Więc trzy – wylot z EFL Cup. Razem z Bournemouth, które w równolegle rozegranym meczu nie sprostało Chelsea. Eden Hazard załatwił sprawę, Artur Boruc bez szans.
Arsenal – Tottenham 0:2
Son 20′ Alli 59′
Chelsea – Bournemouth 1:0
Hazard 84′
Fot. Newspix