Był luty 1982 roku. Szef skautów Aston Villi siedział w samochodzie wracając z pracy, gdy w radiu usłyszał, że menedżer Ron Saunders nie będzie już prowadził The Villans. Gdy tylko otworzył drzwi do domu, zadzwonił telefon. „Słuchaj, Tony, zabawna sytuacja…”. W tym samym sezonie Tony Barton doprowadził Aston Villę do ćwierćfinału Pucharu UEFA. Rok później – już jako menedżer na stałe – wygrał Puchar Europy.
W marcu 2012 roku podobny telefon otrzymał Roberto Di Matteo, asystent zwolnionego wtedy menedżera Andre Villasa-Boasa. Dwa miesiące (i jeden dzień) później Di Matteo został trenerem z wygraną Ligą Mistrzów w CV.
W kwietniu 2018 z kolei warszawska Legia naprędce zatrudniła Deana Kla… A zresztą, nieważne.
W każdym razie te historie – a przecież sięgając dalej, Brazylię 1970 na wygranym mundialu też prowadził zatrudniony naprędce Mario Zagallo – będą z pewnością napawać w najbliższym czasie serca kibiców Manchesteru United optymizmem. Optymizmem, którego zasoby w schyłkowym okresie władzy Jose Mourinho bardzo mocno się skurczyły.
Pytanie brzmi jednak: czy misja ratowania czegokolwiek dla United w tym sezonie jest misją wyłącznie dla straceńca?
Jose Mourinho nie tylko spieprzył bowiem swoje relacje z piłkarzami, o marce na piłkarskim rynku nie wspominając. No bo czy jakikolwiek klub z absolutnego topu chcący podążać za trendami wyznaczanymi przez Guardiolę, Kloppa, Pochettino i im podobnych, zdecyduje się na siwego marudę, którego czas przydatności do spożycia – na to wszystko wskazuje – po prostu minął? I który nie wygląda na człowieka chcącego zrobić coś w celu przedefiniowania siebie, odświeżenia swojego spojrzenia.
“The Special One” – choć i po słynnej ksywce pozostały zgliszcza – spieprzył też pozycję wyjściową swojemu następcy. Nikomu nie udało się w erze Premier League odrobić straty do czwartego miejsca, która po siedemnastu kolejkach wynosiła aż 11 “oczek”. Od kiedy kwalifikację do Ligi Mistrzów otrzymują cztery najlepsze angielskie ekipy, a więc od sezonu 2001/02, największy deficyt względem czwartej pozycji odrobił Arsenal. I to niezależnie od tego, czy jako taki uznać ten z grudnia 2005, gdy Kanonierzy byli pięć punktów za Tottenhamem, mając jednak do rozegrania o jeden mecz więcej, czy może ten z 2014 roku, kiedy Arsenal był o cztery punkty słabszy od… West Hamu.
Tak tak, West Ham witał święta Bożego Narodzenia na 4. pozycji, w ogóle Big Six wyglądała wtedy ciekawie.
W przytaczanym okresie nie było wielkiego odrabiania. Nikt nie nadrobił dystansu choćby w połowie tak dużego, jaki dzieli dziś Manchester United od miejsca premiowanego udziałem w Champions League.
Na potwierdzenie tych słów – Top Four z każdego z ostatnich siedemnastu sezonów. Wytłuszczeni ci, którzy po 17 seriach gier byli poza czwórką, w nawiasie strata punktowa do zespołu z 4. pozycji.
17/18 – City, United, Tottenham, Liverpool (0 pkt)
16/17 – Chelsea, Tottenham (-1 pkt), City, Liverpool
15/16 – Leicester, Arsenal, Tottenham, City
14/15 – Chelsea, City, Arsenal (-4 pkt), United
13/14 – City, Liverpool, Chelsea, Arsenal
12/13 – United, City, Chelsea, Arsenal (-2 pkt)
11/12 – City, United, Arsenal (-1 pkt), Tottenham
10/11 – United, Chelsea, City, Arsenal
09/10 – Chelsea, United, Arsenal, Tottenham (-2 pkt)
08/09 – United, Liverpool, Chelsea, Arsenal (-1 pkt)
07/08 – United, Chelsea, Arsenal, Liverpool (-3 pkt i 1 mecz zaległy)
06/07 – United, Chelsea, Liverpool (0 pkt), Tottenham (-3 pkt)
05/06 – Chelsea, United, Liverpool, Arsenal (-5 pkt i 1 mecz zaległy)
04/05 – Chelsea, Arsenal, United, Everton
03/04 – Arsenal, Chelsea, United, Liverpool (-4 pkt i 1 mecz zaległy)
02/03 – United, Arsenal, Newcastle (-3 pkt i 1 mecz zaległy), Chelsea
01/02 – Arsenal, Liverpool, United (-2 i 1 mecz rozegrany więcej), Newcastle
Średnio do awansu do Top Four w XXI wieku potrzebne było 66,3 punktu. Czasami było to 57 “oczek”, jak w sezonie 2003/04, kiedy 5. Newcastle uzbierało ledwie 56 punktów, notując przy tym rekordowe 17 remisów. Innym razem – nie tak dawno, bo w sezonie 2016/17 – City i United zatrzymali się wspólnie na 75 punktach, a więc gwarancję awansu dawało aż 76 “oczek”.
I co tu dużo mówić, zapowiada się w tym sezonie raczej na powtórkę z rozrywki sprzed dwóch lat niż na piekielnie niski próg wejścia do Champions League. 17 meczów za nami, a pięć ekip punktuje na poziomie przynajmniej dwóch punktów na mecz. I nawet jeśli nie wszystkie dociągną w takim stylu, United musieliby kolejne cyferki dobijać w zawrotnym tempie, zważając na obecną stratę i niewielką liczbę dotychczasowych pomyłek u głównych rywali.
Jedyną drogą do Ligi Mistrzów wydaje się więc być… jej wygranie. Ostatecznie w swoim pierwszym sezonie Mou tak właśnie zakwalifikował się do Champions League. Wygrywając europejski puchar, choć akurat ten łatwiejszy. Jak bardzo prawdopodobny to tym razem scenariusz, niech świadczą choćby kursy u buków. Nasi kumple z LV Bet oszacowali – a na szacowaniu się znają – że mniej prawdopodobne jest tylko, że Puchar Mistrzów wzniesie kapitan Ajaksu, Schalke, Romy, Porto lub Lyonu. Rywal United jest zaś wśród czwórki największych faworytów, obok Manchesteru City, Barcelony i Juventusu.
Oczywiście przed dwumeczem z PSG można spodziewać się zmiany nastrojów. Miguel Delaney z “The Independent” donosi, że w ostatnich dniach 90% zawodników United opowiadało się za zwolnieniem Mourinho, więc ktokolwiek wejdzie w jego buty, będzie jednocześnie tym, który otworzy okna w zadymionym pomieszczeniu. Bardzo możliwe, że Paul Pogba nie będzie już dawał tak jasnych sygnałów, że chciałby opuścić Manchester, że Anthony Martial będzie nadal chciał budować swoją karierę w koszulce z czerwonym diabłem w herbie. I tak dalej…
Trudno jednak spodziewać się znaczącej zmiany personelu, a to mimo wszystko wydaje się być nieodzowne. Manchester United dysponuje kadrą o ograniczonym potencjale, nie byłoby łatwo na dziś wskazać zawodnika, który na swojej pozycji jest najlepszy spośród wszystkich piłkarzy z Big Six. Klub z Old Trafford nadal szuka dyrektora sportowego – właśnie pozbył się jednego z najzagorzalszych przeciwników takiego rozwiązania – ale póki go nie ma, wątpliwe, by miał dać tymczasowemu menedżerowi wielkie środki na styczniową przebudowę. Wiadomo bowiem, że wraz z końcem sezonu tenże pożegna się z Teatrem Marzeń, a “jego” zawodnicy niekoniecznie pasowaliby kolejnemu, stałemu już szkoleniowcowi. I raz jeszcze gruby hajs, i raz jeszcze wielka przebudowa.
I choćby dlatego, że osiągnięcie czegoś w tym sezonie z Manchesterem United to robota tak trudna, to paradoksalnie – tak łatwa. Spieprzyć tu już za bardzo nie ma czego. A siłą rzeczy przy takiej grupie zawodników nie da się chyba punktować gorzej. Wiecie, nie każdy w Premier League, mimo rozdmuchanych do granic możliwości kwot transferowych, ma kluczowego pomocnika mistrzów świata w sercu swojej ekipy, brązowego medalistę na szpicy i jednego z najlepszych bramkarzy świata między słupkami.
Więc ktokolwiek za moment obejmie stery – Solskjaer, Queiroz, Blanc czy jeszcze ktoś inny (prawdopodobnie ten pierwszy) – odbierze po prostu darmowy los na loterii. Dla Norwega niepowtarzalna szansa, by poprowadzić tak wielki klub bez wielkich konsekwencji, gdy coś nie wypali. Dla Portugalczyka okazja na odkupienie w zespole pokroju Realu Madryt wciąż uważanego za największe w jego karierze niepowodzenie. Dla Francuza – możliwość powrotu na karuzelę, z której jakby wypadł po zwolnieniu z PSG.
A nuż uda się przejść fazę czy dwie w Lidze Mistrzów, a nuż w FA Cup los i forma dnia będzie sprzyjać. Można to wykluczyć?
Sparzyć? Żaden się nie sparzy. Przecież wszystko było spieprzone przez poprzednika.
Dać sobie szansę złapania łatki cudotwórcy, nie ryzykując w zasadzie niczego? W zasadzie czemu nie?
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl