Szczerze mówiąc liczyliśmy na trochę lepsze widowisko. Tymczasem podopieczni Mourinho niby wyszli mocno zdeterminowani, ale powietrze dość szybko z nich schodziło. Jeszcze gorzej było z Arsenalem, który rozkręcał się z minuty na minutę, ale w wyjątkowo żółwim tempie. Co tutaj dużo mówić… Nie był to mecz, o którym będziemy rozmawiać jeszcze przez kilka dni na przystanku, śniadaniu w pracy albo pod kioskiem.
Gospodarze narobili nam smaku na coś smacznego, ale bardzo szybko zrozumieliśmy, iż było to tylko pierwsze dobre wrażenie. Coś w stylu, gdy miła kelnerka przynosi na pozór fajne menu, ale przy wydawaniu dań czar pryska. Generalnie było tak, że Czerwone Diabły niby przejęły kontrolę nad meczem, ale sytuacji bramkowych z tego nie było. Owszem, strzelali z dystansu Marcus Rashford i Anthony Martial, ale te uderzenia nie miały prawa zaskoczyć Bernda Leno.
Jak już wspomnieliśmy – Kanonierzy wyszli z szatni niesamowicie zaspani, ale to oni pierwsi objęli prowadzenie. Oczywiście nie doszło do tego po pięknej akcji, ale kogo to będzie obchodziło za kilka dni? Koszmarny błąd popełnił David de Gea, który wypuścił piłkę z rąk, po tym jak głową uderzył ją Mustafi. Reprezentant Niemiec był kompletnie niepilnowany, co w niezbyt dobrym świetle stawia defensorów Manchesteru. Zarówno bramkarzowi jak i obrońcom pozazdrościł Ander Herrea, który zamiast wybić piłkę z linii bramkowej głową, pokracznie próbował zrobić to nogą. Naprawdę dawno nie widzieliśmy tylu błędów w jednej akcji. Spójrzcie sami:
Goście po zdobyciu bramki trochę się przebudzili za sprawą Aarona Ramseya, który oddał niezły strzał z dystansu, a także starał się napędzać ataki swojej drużyny. Na nic się to jednak zdało, bo zaraz Manchester doprowadził do wyrównania, a Walijczyk opuścił boisko z powodu kontuzji… Ander Herrera trochę odkupił swoje winy, bo ruszył do piłki odbitej przez golkipera gości, a później dograł do Martiala, który wpakował piłkę do siatki.
Gdy zaczęliśmy godzić się z tym, że więcej bramek już nie padnie, do głosu doszli Marcos Rojo i Sead Kolasinac. Ten pierwszy stracił piłkę na własnej połowie, co wykorzystał duet Lacazette – Mychitarian. Ormianin dograł do Francuza, a ten – przewracając się już – wpakował piłkę do bramki. Minutę później w obronie przysnął bośniacki obrońca Arsenalu, a wykorzystał to Jesse Lingard.
https://twitter.com/markwesto31/status/1070431132980785161
Po tych wydarzeniach obie drużyny miały jeszcze kilka okazji, by zapewnić sobie trzy oczka, ale żadna z nich tego nie uczyniła. Choć padły dwie bramki, bo piłkę w siatce umieścili Mychitarian oraz Lacazette, ale żadnej z nich – słusznie zresztą – sędzia nie uznał. Ten pierwszy mógł jeszcze przesądzić o zwycięstwie swojej drużyny chwilę wcześniej, gdy spudłował z okolic trzeciego metra od bramki.
Trochę mamy mieszane odczucia odnośnie do tego meczu, bo niby było sporo bramek i emocje do samego końca, ale mimo wszystko jeszcze więcej było błędów po obu stronach. Momentami mieliśmy wrażenie, że oglądamy mecz ekstraklasy, a nie dwóch kozaków z Premier League.
Manchester United – Arsenal 2:2 (1:1)
0:1 Mustafi 26’
1:1 Martial 30’
1:2 Lacazette 68’
2:2 Lingard 69
Fot. NewsPix