Reklama

Sprawdzamy, ile trzeba wydać, by zorganizować Grand Prix Polski

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

30 listopada 2018, 13:02 • 9 min czytania 0 komentarzy

No, udało się! Dzięki spektakularnemu powrotowi Roberta Kubicy do Formuły 1 Polska wróciła na wyścigową mapę świata. A stąd już prosta droga do tego, by szybko wznowić plany budowy nad Wisłą toru wyścigowego z prawdziwego zdarzenia i organizacji zawodów o Grand Prix Polski. W końcu – należy nam się. A skoro organizujemy najlepsze na świecie turnieje siatkówki i bezkonkurencyjne zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich, w wyścigach także pozamiatamy. Tak? Otóż, niezupełnie…

Sprawdzamy, ile trzeba wydać, by zorganizować Grand Prix Polski

„Efekt Roberta Kubicy. Polska powinna zorganizować wyścig Formuły 1” – grzmiał kilka dni temu portal „Sportowe Fakty”. Cały pomysł był wałkowany wielokrotnie, jeszcze kiedy Kubica błyszczał w BMW Sauber i Renault. Teraz, kiedy tylko polski kierowca wrócił do wyścigowej elity, razem z nim, niczym bumerang, ponownie pojawił się temat Grand Prix Polski. – Byłoby dobrze, gdyby Polska miała wyścig Formuły 1. Najwięcej zależy od właściwego finansowania, ale Polacy powinni spróbować to zrobić – powiedział na antenie Eleven Sports Bernie Ecclestone, czyli gość, który przez wiele lat sterował Formułą 1. Nie sprecyzował jednak, czy byłoby dobrze dla Formuły 1, dla jej właścicieli, dla Kubicy, czy dla samej Polski. Postanowiliśmy sprawdzić, czy temat ma ręce i nogi, czy jest jakakolwiek szansa na zobaczenie Roberta Kubicy na starcie wyścigu o Grand Prix Polski, czy stać nas na taką zabawę i ile w ogóle to kosztuje.

Projekt wymaga czasu

Jasne, podziwiamy Roberta Kubicę za jego heroiczną walkę o powrót do Formuły 1. Doceniamy jego charakter, wolę walki, nieustępliwość. Mocno trzymamy kciuki za to, żeby bolid Williamsa był w przyszłym roku znacznie bardziej konkurencyjny niż w bieżącym (pocieszamy się myślą, że gorszy po prostu być nie może). Ale od razu ustalmy jedno: szans na to, że zobaczymy go na starcie wyścigu o Grand Prix Polski są mniej więcej takie same, jak na to, że w 2019 roku Hubert Hurkacz i Iga Świątek wygrają Wimbledon, Adam Kownacki znokautuje Anthony’ego Joshuę, a Jagiellonia Białystok zdemoluje Barcelonę w finale piłkarskiej Ligi Mistrzów. Słowem: zerowe. Czemu? Bo projekt „GP Polski”, nawet, jeśli ma cień szans na realizację, to wymaga czasu. Tymczasem Kubica za kilka dni skończy 34 lata i trudno zakładać, że czeka go więcej niż kilka lat ścigania w Formule 1.

Reklama

Dlaczego czas jest kluczowy? No dobra, wyobraźmy sobie, że gdzieś w Kalifornii wpadają na siebie Bill Gates i Mark Zuckerberg. Obaj właśnie widzieli na Twitterze obrazki z obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę, a dodatkowo zainspirowała ich historia Roberta Kubicy. Panowie postanawiają zbudować tor Formuły 1 w Polsce i zgodnie mówią: kasa nie gra roli. Bez względu jednak na zasobność portfeli inwestorów, taka budowa zajmuje mnóstwo czasu. Potrzeba go na znalezienie odpowiedniego miejsca, na stworzenie projektu, na samą budowę toru, na zdobycie wszelkich certyfikatów i zezwoleń. Dopiero kiedy wszystko jest gotowe, można przystąpić do rozmów z właścicielami Formuły 1 i próbować ich przekonać, że powinni dołączyć nasz tor do kalendarza. Oczywiście, w powyższym przykładzie z Gatesem i Zuckerbergiem znalazłyby się dziesiątki milionów argumentów. Nawet jednak w takim przypadku wymagałoby to kilku lat.

W kalendarzu Formuły 1 na sezon 2019 jest 21 wyścigów. 9 z nich odbywa się w Europie, dwa w okolicach (Baku i Soczi). Wbić się do harmonogramu nie jest łatwo, znacznie łatwiej jest wypaść, co w ostatnich latach spotkało choćby Indie, czy Koreę Południową. Kalendarz już dziś jest bardzo mocno rozbudowany, dodawanie do niego kolejnych wyścigów graniczyłoby z absurdem.

200 tysięcy złotych dziennie

A ile to kosztuje? Teoretycznie wydaje się, że nie powinna to być droga zabawa: ot, znaleźć równy teren, wylać trochę asfaltu i postawić trybuny. Prawda? Otóż nic z tych rzeczy. Według wyliczeń portalu Formula Money, koszt budowy toru Formuły 1 to co najmniej 270 milionów dolarów, czyli nieco ponad miliard złotych.

Skąd taka kwota? Same prace ziemne i związane z elektryką, i infrastrukturą to 50 milionów dolarów. Kolejne 70 pochłonie asfalt i zabezpieczenia toru. 30 milionów to trybuny, a 65 milionów trzeba wydać na postawienie budynków pit stopów, zespołów i VIPów. To jeszcze nie koniec: 15 milionów wyniesie rachunek za budowę centrum medialnego, a dwa razy tyle będzie kosztować niezbędna elektronika. 5 baniek za centrum medyczne to już tylko drobniaki. A teraz najlepsze: wspomniane 270 milionów to dopiero początek wydatków!

Roczny koszt utrzymania toru to około 19 milionów dolarów. Zdajemy sobie sprawę, że to mocno wirtualne i trudne do wyobrażenia kwoty, więc przeliczymy na złotówki: koszt utrzymania toru to jakieś 6 milionów złotych miesięcznie, czyli… 200 tysięcy złotych dziennie! Siedzicie wygodnie? Jeśli nie to lepiej usiądźcie, bo 270 dużych baniek dolarów na budowę, plus 200 tysięcy złotych dziennie za utrzymanie to wcale nie koniec kosztów. Roczna opłata licencyjna dla Formuły 1 wynosi od 31,5 do prawie 50 milionów dolarów, w zależności od długości trwania umowy (im dłużej, tym drożej, w każdym razie w ciągu 10-letniej umowy wychodzi około 400 milionów za licencję). Szybkie rachunki i mamy jakieś 420 tysięcy złotych. Dziennie. Przez każdy dzień z 10-letniej umowy. W tym kontekście można trochę inaczej zrozumieć słowa Bernie’ego Ecclestone’a. „Dobrze by było, gdyby Polska miała wyścig Formuły 1”. Z punktu widzenia władz Formuły 1 – na pewno tak. Widzimy setki tysięcy powodów…

Reklama

tor koszt

Ale, ale, może są tańsze opcje? Może da się znaleźć jakąś wersję ekonomiczną, wiecie, „special price, my friend”? Tak, jest jeden sposób. To tor uliczny. Tak zrobiono niedawno w Baku, czy Singapurze, tak jest w Montrealu, Melbourne czy Monte Carlo. Koszty są mniejsze, bo zakładamy, że nawierzchnia już istnieje. Ale cóż – w wielu polskich miastach jeżdżąc nawet 50 kilometrów na godzinę ryzykujemy urwanie zawieszenia, strach pomyśleć, co mogłoby spotkać bolidy, pędzące pięć razy szybciej.

Czysto teoretycznie załóżmy jednak, że jest miasto w Polsce z kilkoma kilometrami równej jak stół i dość szerokiej drogi, z której można zrobić ciekawy tor wyścigowy. Tutaj jednak także nie unikniemy kosztów. Co więcej, koszty organizacji wyścigu będą znacznie wyższe niż na zamkniętym torze. Dość powiedzieć, że przy wyścigu pracuje grubo ponad tysiąc osób, sam budżet zespołu marketingowego i organizacyjnego przekracza 6 milionów dolarów, a na zatrudnienie wszystkich potrzebnych osób trzeba wydać około 16 milionów. Drugie tyle kosztuje postawienie tymczasowych trybun na 80 tysięcy widzów. Barierki i ogrodzenia, zapewniające bezpieczeństwo to wydatek rzędu 8 milionów, podobnie jak koszt niezbędnych budynków. Jeszcze ubezpieczenie, koszty sprzątania i tak dalej – w sumie trzeba wydać ponad 50 milionów na każdy wyścig!

Wiatr hula po Hungaroringu

No dobrze, załóżmy, że Gates i Zuckerberg sfinansowali nam tor, a do tego z góry zapłacili za licencję na wiele lat. Czas na kluczowe pytanie: czy na tej zabawie da się w ogóle zarabiać?

Jako przykład weźmy najbliższy naszemu sercu Hungaroring, czyli tor położony pod Budapesztem. Przykład dla nas o tyle dobry, że to nie tylko tor znajdujący się najbliżej Polski, ale także w kraju o podobnym poziomie życia. I co tam słychać? Sprawdziliśmy. Nie słychać nic, prócz hulającego wiatru. Kiedy w ostatnią niedzielę zajrzeliśmy na tor, nie było tam żywej duszy poza jednym mocno znudzonym i zdziwionym naszą obecnością ochroniarzem. Na torze, który od ponad 30 lat gości najlepszych kierowców świata, poza sezonem nie dzieje się zbyt wiele. Oczywiście, poza wyścigiem Formuły 1 (w sierpniu), rozgrywane są tam także inne serie, z DTM i FIA GT na czele. W międzyczasie Hungaroring służy jako węgierskie centrum sportów motorowych. Obok znajduje się tor kartingowy, na samym torze można wziąć udział w kursie bezpiecznej jazdy (na różnych poziomach zaawansowania). Zimą jednak, jak wspomnieliśmy, na Hungaroringu ściga się głównie wiatr.

IMG_20181125_131244

Jak to więc jest z tym zarabianiem? Jeśli chodzi o Formułę 1, ceny wejściówek na cały weekend wahają się od 90 do 450 euro, do końca roku można je kupić z 20-procentową zniżką (co oczywiście polecamy wszystkim fanom F1, którzy w sierpniu pokolorują Hungaroring na biało-czerwono). Tak czy inaczej, pojemność trybun to 70 tysięcy miejsc. Nawet jeśli policzymy pełne obłożenie i przyjmiemy średnią cenę za bilet 200 euro, wyjdzie nam przychód w wysokości 14 milionów euro (minus koszty i podatki, oczywiście). Pamiętacie wcześniejsze wyliczenia? Wciąż daleko do tego, by choćby wyjść na zero.

Prawda jest jednak taka, że Formułę 1 trzeba raczej traktować podobnie, jak igrzyska olimpijskie. W największym skrócie: nie chodzi o to, żeby zarabiać na organizacji, ale o to, żeby przyciągać turystów, budować rozpoznawalność i umiejętnie promować dany kraj. Dlatego władze w większości przypadków dorzucają się do organizacji (na Węgrzech mówi się o 3 miliardach forintów rocznie (około 40 milionów złotych).

Analizując to z czysto finansowego punktu widzenia, nie można powiedzieć, że organizowanie Grand Prix Węgier się opłaca – mówił wprost kilka lat temu dyrektor toru Attilla Gaal, dodając jednocześnie, że to zawsze była impreza promocyjna, a nie mająca na siebie zarabiać.

Z punktu widzenia turystyki, wyścig F1 na Hungaroringu jest bardzo udany i opłacalny. Dość powiedzieć, że w ankiecie przeprowadzonej przez Węgierskie Ministerstwo Turystyki, zagraniczni goście wskazali tor jako trzecie najchętniej odwiedzane miejsc w kraju, po Zakolu Dunaju i jeziorze Balaton, ale już przed pełnym olśniewających zabytków Budapesztem! – W czasie transmisji z Hungaroringu świat przez sześć godzin mówi o Węgrzech. Transmisje międzynarodowe i reklamy, jakie kraj otrzymuje w czasie Grand Prix Węgier, są warte miliony dolarów. Z tego powodu, organizowanie wyścigów Formuły 1 na Węgrzech zdecydowanie jest opłacalne.

Budujemy nowy tor, jeszcze jeden nowy tor

Dobra, wracamy do Polski. Pomysłów budowy toru Formuły 1 nad Wisłą było wiele. Najdalej zaszedł ten w Gdańsku. Jeszcze dwa lata temu szumnie zapowiadany był projekt Narodowego Centrum Sportów Motorowych i Rekreacji. Przy obwodnicy Trójmiasta, w miejscu działania toru motocrossowego, miał powstać cały kompleks obiektów: tor kartingowy, offroadowy, centrum doskonalenia jazdy, park rozrywki, zespół hoteli, centrum handlowe i – truskawka na torcie – tor wyścigowy, spełniający najwyższe wymogi Formuły 1. Miasto już nawet przeznaczyło na inwestycję działkę o powierzchni prawie 200 hektarów.

Tor Formuły 1 zaprojektuje pracownia Hermana Tilke, która realizowała budowę najlepszych torów wyścigowych na całym świeci. To będzie jedyny tak wysokiej klasy obiekt nie tylko na terenie Polski, ale też krajów bałtyckich. Już teraz możemy śmiało założyć, że do Gdańska będą przyjeżdżać mieszkańcy Obwodu Kaliningradzkiego oraz Skandynawowie, wśród których takie rozrywki są bardzo popularne – tak prawie trzy lata temu w rozmowie z trójmiejską „Gazetą Wyborczą” mówił Krzysztof Król, odpowiadający za kontakty z mediami w Bałtyckiej Grupie Inwestycyjnej, która miała realizować projekt. Cóż, wiele wody w Motławie upłynęło, ale projekt nigdy nie przeszedł z fazy planów i pięknych wizualizacji do choćby wstępnej realizacji. W lecie wspomniana trójmiejska „Gazeta Wyborcza” poinformowała, że „to koniec snu o torze Formuły 1 w Gdańsku. Bariery nie do przejścia”.

tor gdansk
W przyrodzie jednak nic nie ginie. Niemal równo z pogrzebaniem projektu w Gdańsku, pojawił się nowy – tym razem w gminie Stąporków w województwie Świętokrzyskim. Polonez Gate (tak, to oficjalna nazwa, a nie beka) ma powstać na obszarze 215 hektarów, szacowany koszt inwestycji to 200 milionów euro. Tu też palce ma maczać słynny Herman Tilke. – To będzie pierwszy taki ośrodek w Polsce oraz pierwszy na świecie ośrodek motoryzacyjno – rekreacyjny w wersji all-inclusive – mówi Stefan Sikora, inicjator projektu.

Władze gminy trzymają kciuki, bo przy nowym obiekcie pracę mogłoby znaleźć blisko tysiąc osób. Kciuki pewnie trzymają kibice sportów motorowych i polscy zawodnicy, dziś wybierający Tor Poznań, który jednak do światowych standardów ma się mniej więcej tak, jak kilka lat temu Stadion Dziesięciolecia do Old Trafford. Nie wiemy, co na to pośredni sprawca zamieszania, czyli Robert Kubica. Jak go znamy, pewnie coś w stylu „pożyjemy, zobaczymy”. Z drugiej strony – jakkolwiek szalony i graniczący z niemożliwością byłby projekt budowy toru i organizacji wyścigu, i tak nie przebije to samego powrotu Kubicy do Formuły 1. Ale jeśli chodzi o Grand Prix Polski, to raczej muszą nam wystarczyć te na żużlu…

JAN CIOSEK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
0
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Formuła 1

Komentarze

0 komentarzy

Loading...