Rok temu przeżyli eurowpierdol nad eurowpierdole, odpadając z luksemburskim Progresem Niederkorn. W tym sezonie Rangers należą jednak do najfajniejszych drużyn Ligi Europy. Charakternością mogliby obdzielić dziesięć innych zespołów, zawsze walczą teżdo końca.
Dzisiaj przez błąd arbitra grali większość meczu w dziesiątkę, ale dowieźli cenny remis z Villarrealem – ba, jeszcze gonili za zwycięstwem. O losie ekipy Stevena Gerrarda przesądzi ostatnia kolejka.
Rangersi to prawdopodobnie jedyna drużyna, w przypadku której po czerwonej kartce byliśmy skłonni pomyśleć: a może to im wyjdzie na dobre? Wiemy, że to skrajne ryzykanctwo, ale ostatecznie sprawdziło się co do joty.
Szukali dzisiaj od pierwszej minuty zwycięstwa. Taktyka w teorii słuszna: cztery oczka w ostatnich dwóch meczach gwarantowały awans bez względu na wszystko, gdzie szukać wygranej jak nie u siebie?
Ale widzieliśmy po podopiecznych Gerrarda, że ten plan trochę ich spina – Villarreal to jeszcze za mocny zespół, by Rangersi mogli na nich siąść i dusić. Dlatego gospodarze męczyli głównie bułę, tworząc mało przekonujące akcje, którym zawsze czegoś brakowało – a to dokładnego podania, a to sensownego strzału. W tym samym czasie po drugiej stronie kunsztem musiał wykazywać się McGregor. To, co bronił w pierwszej połowie – nierealne. W ogóle nie dziwimy się, że mimo 36 lat na karku wciąż broni w kadrze Szkocji. Koledzy czasami straszliwie wrzucali go na konia, a jednak dawał radę.
Sygnałem ostrzegawczym była okazja, w której Bacca zostawiony zupełnie sam na siódmym metrze, ale spudłował. Znacznie lepiej czuł się na boisku Ekambi, który powinien do przerwy zejść z dwoma golami na koncie. Dwa razy jednak został zatrzymany sam na sam. Szczególnie druga sytuacja symptomatyczna: fatalne nieporozumienie w spiętej defensywie Rangers, Ekambi przytomnie przechwytuje piłkę, a potem robi wszystko jak trzeba – podcinka w tempo, mocna, na dobrej wysokości. A jednak sobie znanym sposobem McGregor to wybija. Aż rzuciło się w oczy: Ekambiemu po tej akcji opadły ręce, zupełnie dosłownie. Stał i nie był w stanie zrozumieć, dlaczego nie może cieszyć się z gola.
W 45 minucie gigantyczna kontrowersja: bardzo słabo sędziujący mecz słoweński arbiter wyrzuca Candelasa. Za co? Szkoccy eksperci zachodzili w głowę, bo to nawet nie Candelas spowodował upadek gracza Villarrealu w zapalnej akcji. My mamy teorię: z wysokości, na której stał sędzia, mogło to wyglądać jak celowe nastąpienie rywala. Tymczasem z innej kamery widać, że Candelas w ogóle nie nadepnął defensora.
Tak czy siak Rangersi schodzili do szatni i dziesiątkę. I z ręką na sercu – pomyśleliśmy, że teraz zaczną grać lepiej, bo gra w dychę to zero usprawiedliwienia w tyłach, dodatkowa koncentracja. Fakt, że sędzia ich oszukał, tylko zwiększy determinację i wolę walki, uwalniając ich największy potencjał. Ba – mają nawet doświadczenie, przecież awans do fazy grupowej wywalczyli kończąc w dziewiątkę.
Wszystko się sprawdziło. Villarreal nie miał po zmianie stron życia. Nie twierdzimy, że dochodził do linii środkowej i tracił futbolówkę – tak dobrze gospodarze nie grali, ale przetrwali pierwszy huragan i potem uspokoili grę. Trochę wiatru, bez konkretów, McGregor potwierdzi: więcej roboty miał, gdy jego ekipa grała w pełnym składzie.
Doszło do tego, że w końcówce, po wejściu Lafferty’ego, to Rangersi przejęli inicjatywę. Middleton strzelił ze spalonego. Wspomniany Big Laff oddał kapitalne uderzenie z dystansu. Może Villarreal miał przewagę liczebną, ale w głowach zaczął przegrywać na całej linii. Symboliczna akcja z końcówki: sędzia znowu się myli, gwiżdżąc rzut wolny w dogodnej pozycji na wrzutkę. Wszyscy piłkarze wokół pola karnego, a jednak Cazorla daje radę zagrać w jedno jedyne miejsce, gdzie nie stał akurat nikt. Tylko tym zagraniem uruchomił kontrę – choć jeszcze przed chwilą wszyscy Rangersi stali w szesnastce – przy której Alvaro musiał się ratować faulem taktycznym, za który dostał żółtą kartkę.
Steven Gerrard marzył dzisiaj o trzech punktach, nie remis był planem. Ale w takich okolicznościach punkt trzeba bardzo szanować. Ibrox status twierdzy zachowany: w tym sezonie 15 meczów, 11 zwycięstw, 4 remisy, 0 porażek.
O wszystkim zdecyduje mecz w Wiedniu, gdzie trzeba ruszyć do ataku, ale Rangersi na wyjeździe nie boją się ofensywy: z Villarrealem i Spartakiem strzelili pięć bramek. A że strzelili sześć? No cóż, może wtedy McGregor był w słabszej formie…
Rangers – Villarreal 0:0
***
W drugim meczu tej grupy Spartak już zmierzał po trzy punkty, ale w końcówce wypuścił je z rąk. Mało: Spartak rzucił takie siły do ofensywy, że zapomniał o defensywie i gol Schobesbergera sprawił, że Rapid zgarnął pełną pulę.
Wiedeńczycy przed tą kolejką zajmowali ostatnie miejsce, a teraz są na uprzywilejowanej pozycji. Z Rangersami wystarczy im tylko remis, podobnie jak Villarrealowi ze Spartakiem. W tej grupie jednak może zdarzyć się wszystko.
Spartak – Rapid 1:2
Ze Luis 20 – Muldu 80, Schobesberger 1:2
***
1. Villarreal 7 punktów, 10 strzelonych goli/5 straconych
2. Rapid Wiedeń 7, 5/9
3. Rangers 6, 8/7
4. Spartak 5, 8/10
To jest taka grupa, że warto przypomnieć wszystkie mecze:
1 kolejka
Rapid – Spartak 2:0
Villarreal – Rangers 2:2
2 kolejka
Rangers – Rapid 3:1
Spartak – Villarreal 3:3
3 kolejka
Rangers – Spartak 0:0
Villarreal – Rapid 5:0
4 kolejka
Rapid – Villarreal 0:0
Spartak – Rangers 4:3
5 kolejka
Spartak – Rapid 1:2
Rangers – Villarreal
6 kolejka
Rapid – Rangers
Villarreal – Spartak
Fot. NewsPix