Fakty są takie, że Juventus po trzynastu kolejkach w Serie A ma 37 punktów, zanotował dwanaście zwycięstw i jeden remis. Patrząc na potencjał zespołu, formę oraz historię – tylko kataklizm powstrzyma ekipę Allegriego przed kolejnym Scudetto. Owe trofeum traktowane będzie w roli zrealizowania planu minimum, bo oczekiwania w bieżącym sezonie są znacznie większe. Nie bez przyczyny Juventus ściągnął Ronaldo, Cancelo, czy Bonucciego. Oni chcą nareszcie zapisać na swoje konto trzeci triumf w Lidze Mistrzów. Dzisiaj zrobili malutki kroczek, który był już raczej formalnością. Po wygranej nad Valencią, oficjalnie awansowali do 1/8 Champions League.
Antonio Conte x razy powtarzał, iż Juventus jest zwyczajnie za słabym klubem, aby zdobyć Ligę Mistrzów. Oczywiście, nie mówił tego tak dosadnie, ale wszyscy wiedzieli, o co mu chodzi. Wiedzieli i wierzyli w jego słowa. Jednak te historie włożyli między bajki, gdy do klubu przyszedł Massimiliano Allegri. Doszedł do finału, w którym musiał uznać wyższość Barcelony. Kolejną szansę dostali w sezonie 16/17, w 17/18 odpadli w 1/4. Zawsze brakowało tego jednego, dwóch kroków. Ale nie było znów tak daleko.
Przez pierwsze 45 minut Juventus próbował zgryźć bardzo twardy orzech. Z bardzo miernym skutkiem, ponieważ wszystko, co dla nich dobre, kończyło się pod polem karnym Valencii. Cancelo z Alexem Sandro podczas dośrodkowań trafiali obrońców gości, Dybala miał splątane nogi, a Mandzukić co chwilę pojedynkował się z Diakhabym. Strzały z dystansu, wrzutki, kombinacje – nic nie wychodziło, kompletnie nic. Od czasu do czasu Hiszpanie kontrowali, ale albo napotkali na swojej drodze Bonucciego, albo Chielliniego. Trzecia opcja – podania do nikogo.
No tak, trochę wynudziliśmy się przy oglądaniu pierwszej połowy w Turynie. Valencia postawiła twarde zasieki, które spowodowały, iż gospodarze wymiękli. Co paradoksalne, to właśnie ekipa Marcelino miała najlepszą szansę na uzyskanie prowadzenia. Wspominany Diakhaby po rzucie rożnym uderzył na bramkę Szczęsnego, lecz Polak w kapitalny sposób wyjął ten strzał. Fantastyczna parada Wojtka, być może kluczowa dla losów spotkania.
Tym bardziej że Juve w drugiej połowie dokręciło śrubę. W 50. minucie, portugalski duet Cancelo-Ronaldo zrobił akcję na lewej stronie, następnie Cristiano wystawił futbolówkę jak na tacy do Mandzukicia. Chorwat wykorzystał zabrzańską dramatyczną postawę obrony Valencii. Kibice ledwo zdołali wykrzyczeć nazwisko wicemistrza świata, a Diakhaby zrobił to, czego nie potrafił kilkanaście minut wcześniej. Po rzucie wolnym, uderzeniem, wydawało się, z główki pokonał Szczęsnego. William Collum cofnął akcję i słusznie odgwizdał zagranie ręką Francuza.
Następnie inicjatywę przejęli gospodarze. Najpierw z dystansu strzelił Dybala, ale piłkę nad poprzeczkę przeniósł Neto. Pięć minut później, po uderzeniu Ronaldo z główki, Neto pofrunął niczym Ryoyu Kobayashi w ostatnim konkursie w Kuusamo i złapał futbolówkę. Hiszpanie chcieli, robili co w ich mocy, ale brakowało im konkretów z przodu. Jeżeli twoim najgroźniejszym zawodnikiem w ofensywie jest 21-letni środkowy stoper, to… zdecydowanie coś jest nie tak.
Juventus dzisiaj zaliczył jeden z nielicznych meczów, w którym nie zaciągnął ręcznego. Valencia naprawdę konkretnie stawiała opór, ale to nie wystarczyło. Błysk geniuszu Ronaldo, a i Włosi mieli więcej okazji do zdobycia bramki. Popisowe spotkanie obu bramkarzy pewnie trochę zepsuło nam liczbę goli. Emocji już niestety w tej grupie nie doświadczymy. Awansowały właśnie Juventus z Manchesterem United, do Ligi Europy wchodzi Valencia, a Young Boys kończy swoją przygodę na czwartej lokacie.
Juventus – Valencia 1:0
Mandzukić 59′
Fot. Newspix