Nierzadko w naszej Ekstraklasie zdarzają się mecze, po których trudno znaleźć jakiekolwiek punkty zaczepienia. Coś, na czym można byłoby oprzeć pomeczową relację. Baliśmy się, że tak samo będzie dzisiaj, bo – przyznajcie – mecz Wisły Płock z Zagłębiem Sosnowiec nie jawił się jako najsmakowitszy kąsek, ale musimy przyznać, że kontrowersja z udziałem Dawida Kudły skutecznie to spotkanie doprawiła.
Doliczony czas gry pierwszej połowy. Ricardinho zmierza po drugie trafienie, bo wcześniej zdążył już wpakować Zagłębiu gola, co – jak wiemy – trudne nie jest. W końcu sosnowiczanie legitymują się najgorszą defensywą w lidze, opierają obronę na Jędrychu. Momentami mamy wrażenie, że bramkę przeciwko nim zdobyłby nawet Wojciech Kowalczyk w obecnej formie. A Wojciech Kowalczyk w obecnej formie na razie nie strzela nawet w B-klasie. Ale wracając: Kudła wychodzi daleko przed pole karne, Brazylijczyk próbuje go lobować i…
No właśnie. I piłka trafia w rękę bramkarza Zagłębia. Co do tego nie mamy wątpliwości, tyle że ważne w tej sytuacji jest to, że piłka – najprawdopodobniej – uderza najpierw w głowę Kudły. W tym przypadku, według wytycznych UEFA, nie kwalifikujemy takiego zagrania jako przewinienia, bo “nie ma rozmyślności”. W praktyce wygląda to dość dziwnie, tym bardziej że na stopklatkach widać, że gdyby nie to, to Wisła mogłaby podwyższyć prowadzenie, ale wydaje się, że sędzia się z tej sytuacji wybroni.
Wcześniej Ricardinho zdobył bramkę po dobrym, otwierającym podaniu Vareli. Znalazł się sam na sam z Kudłą, wykonał sprytny zwód i posłał piłkę do pustej bramki. Brazylijczyk pokazał w jednej akcji więcej jakości niż obie drużyny przez całą pierwszą połowę. Gra nie kleiła się kompletnie – ot, kilka pojedynczych strzałów i tyle. Zagrożenia niewiele.
Patrząc na to, co Zagłębie pokazywało po stracie bramki, mieliśmy wrażenie, że jest zadowolone z tego, że przegrywa tak nisko. W końcu rzadko w tym sezonie zdarzało się, żeby sosnowiczanie tak długo mieli tylko jedną straconą bramkę na koncie. Prawie jak remis! Bo Wisła wiadomo – prowadziła, więc nie forsowała tempa, ale przyjezdni? Zapamiętamy jedno groźniejsze uderzenie Sanogo i kuriozalną interwencję Daehne poza polem karnym, kiedy w prostej sytuacji nie trafił w piłkę, co skończyło się małym pożarem, szybko zgaszonym przez obrońcę, który wybił piłkę po strzale Wrzesińskiego. Wrzesińskiego, który co prawda nie był najsłabszym zawodnikiem meczu – pozdrawiamy Cristovao, gościa, który nie zaprezentował żadnych piłkarskich atutów, a pewnie jeszcze chwilę powozi się na dobrym meczu z Wisłą – ale przyzwyczaił nas do znacznie lepszej gry.
Płocczanie podkręcili tempo pod koniec. Dobrą okazję miał płocki Carlitos, a później przekonaliśmy się, że obrona Zagłębia nie byłaby sobą, gdyby nie odwaliła czegoś kuriozalnego. Tym razem nie Jędrych (Polczak nie miał okazji, pauzował za kartki), ale Cichocki, który, blokując Carlitosa, by Kudła mógł dojść do piłki, przy okazji poczęstował go soczystym łokciem. W polu karnym. Furman podwyższył prowadzenie gospodarzy, którzy po zmianie trenera na razie nie przegrali. Choć z zachwytami jeszcze poczekamy, bo po pierwsze styl nie przekonywał, po drugie – pokonanie tak prezentującego się Zagłębia było obowiązkiem.
[event_results 539137]
Fot. FotoPyk