W ciągu ostatnich dwudziestu lat tylko raz się zdarzyło, by Bayern nie załapał się na ligowe podium w Bundeslidze. Poza czołową dwójkę Bawarczycy wypadli w sumie trzykrotnie. Czternaście tytułów mistrzowskich, absolutna i niezachwiana hegemonia na krajowym podwórku. To ich znak firmowy. Wygrywają z kim chcą, kupują kogo chcą i działają jak chcą. Ale nawet monachijskiemu obozowi nie wolno wszystkiego. I wygląda na to, że arogancja prezesa klubu, Ulego Hoenessa, przekroczyła niewidzialną granicę, której przekroczyć nigdy nie powinna. Choć od dawna była bardzo daleko posunięta.
– Hoenessowi zawsze chodziło o to, by Bayern był rodziną. Teraz dzieci tej rodziny muszą mówić: „bardzo nam wstyd za naszego ojca” – cierpko oświadczył Paul Breitner, legenda zespołu ze stolicy Bawarii. I nie jest w swoim zawstydzeniu odosobniony. Dowódca FCB stracił nad sobą panowanie, rąbał pięścią w stół i narobił klubowi wielu wrogów. Wrogów, których klub zdecydowanie w tej chwili nie potrzebuje. – Już 48 lat jestem związany z Bayernem i nie wyobrażałem sobie, że mój klub pokaże się publicznie taki goły i taki słaby. Pokaż ludziom szacunek, pokaż, że o nich dbasz, pokaż grzeczność i sprawiedliwość. A kiedyś to do ciebie wróci. I to jest dziś wielkie zadanie dla szefów Bayernu – dodał Breitner. Trzeba przyznać – mocne słowa.
Kiedy to się wszystko zaczęło w Bayernie psuć? Ha, konia z rzędem temu, kto wychwyci ten moment z rwącego potoku piłkarskich zdarzeń. Najprościej byłoby po prostu wskazać końcówkę września tego roku, kiedy mistrzowie Niemiec nie zgarnęli kompletu punktów w spotkaniu z Augsburgiem. Do tamtej pory wygrywali wszystko jak leci, a Niko Kovac mógł się pochwalić bilansem sześciu zwycięstw w sześciu meczach. Wszystko zdawało się być pod kontrolą, nawet jeżeli styl gry budził niekiedy wątpliwości. Tymczasem pojawiła się pierwsza, malutka wpadka, która – niczym kostka domina – poruszyła całą lawinę kłopotów.
BAYERN POKONA AEK ATENY – 1,24 W LV BET
Teraz postać chorwackiego szkoleniowca stała się niejako kością niezgody, która tak bardzo rozognia sytuację w Bawarii. Kovac przegrał z Herthą, zremisował z Ajaksem i zebrał prze-okrutne baty od Borussii Moenchengladbach. Zwłaszcza to ostatnie spotkanie, przerżnięte 0:3 przed własną publicznością, było dla FCB wprost upokarzające. Pozwoliło odnieść wrażenie, że piłkarze usiłują na siłę wręczyć zarządowi klubu argument do zwolnienia własnego trenera. Przeszli obok meczu w sposób absolutnie ordynarny, bez zachowania cienia gracji. I elementarnej przyzwoitości w stosunku do kibiców, którzy zapłacili przecież za wejściówki na Allianz Arenę. Pytanie tylko, czy prawdziwych powodów dzisiejszego kryzysu nie należałoby się doszukiwać jeszcze dawniej, na długo przed zatrudnieniem ex-trenera Eintrachtu Frankfurt?
Historię najłatwiej oceniać z perspektywy lat. Najlepiej – setek lat. Z biegiem czasu zanikają mniej istotne wydarzenia, jakimi ekscytujemy się na co dzień. Pozostają w powszechnej pamięci tylko najpotężniejsze tąpnięcia, którym poświęcane są kolejne rozdziały w szkolnych podręcznikach. Nie uczymy się o przebiegu wielkich wojen ze wszystkimi ich szczegółami, niemal każda jej ofiara pozostaje na wieki bezimienną cyferką w statystyce trupów. Poznajemy tylko przebieg kluczowych bitew, przyczyny wybuchu działań wojennych i ich najistotniejsze skutki.
No właśnie, przyczyny. Zazwyczaj jest ich kilka i zazwyczaj nie wszystkie są oczywiste i banalne.
Jasne, że można postawić prostą teorię: Bayern postawił na złego człowieka. Niko Kovac to bystry facet i obiecujący szkoleniowiec, ale wskoczył w zbyt wielkie buty i po prostu w nich utonął. Nie ma doświadczenia i charyzmy Juppa Heynckesa. Nie stoją za nim wielkie sukcesy, jak za Pepem Guardiolą. Nie był naprawdę wielkim piłkarzem, jeszcze nie został wybitnym trenerem. W jego CV nie ma wpisów, przed którymi z szacunkiem pochylą głowę Franck Ribery czy Arjen Robben. To trener na dorobku. A szatnia Bayernu nie jest odpowiednim miejscem dla trenerów na dorobku.
Dlatego nie udało się Kovacowi się ani zauroczyć zawodników swoją ambicją, ani okiełznać ich swoją stanowczością. Piłkarze narzekają na wszystko – na zbyt lekkie treningi, na porozumiewanie się w języku chorwackim między trenerem, a jego asystentem (bratem, Robertem). Na niewłaściwie rozłożone akcenty w ofensywie, na chybioną rotację w składzie. Nie podobał im się zakaz używania smartfonów podczas posiłków – Niko się z niego wycofał. No to pojawiły się spekulacje, że piłkarzy drażnią przymusowe przejażdżki rowerowe, w których gustuje szkoleniowiec. I coś nam się wydaje, że jeśli Kovac również i z nich rezygnuje, to dwa dni później pojawi się kolejny powód, dla którego Mats Hummels, Sandro Wagner czy James Rodriguez cierpią w Monachium istne katusze. Jak się chce uderzyć psa, kij się zawsze znajdzie pod ręką.
AEK ATENY URWIE PUNKTY BAYERNOWI – LV BET PŁACI 3,8 ZA 1X
Boiskowe efekty tych niesnasek są ewidentne. – Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy Bayern ostatni raz grał tak słabo – grzmiał Lothar Matthaus po 0:3 z Borussią. – To nie miało nic wspólnego z nowoczesnym futbolem. Wszystko działo się zbyt wolno. Oni ciągle tylko wymieniają podania. Nie widzę w tej drużynie entuzjazmu, nie ma odpowiedniej mowy ciała.
Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge postanowili stanąć w obronie szkoleniowca, którego media po serii wstydliwych występów Bayernu niemalże ukrzyżowały. Przy okazji waląc również jak w bęben w poszczególnych zawodników. Owo “stanięcie w obronie” miało się odbyć w ramach specjalnej konferencji prasowej, podczas której bawarski obóz chciał wyjaśnić najbardziej palące problemy, oficjalnie poprzeć trenera, ucinając spekulacje o jego rychłym zwolnieniu. I rzeczywiście, Kovac otrzymał pewne publiczne zapewnienia. Dotarły one również do świadomości zawodników, bo ostatni mecz z Wolfsburgiem, wygrany przez FCB 3:1, w niczym nie przypominał tej odrażającej padliny z początku października.
– Niezależnie od tego, co wydarzy się w najbliższych dniach, będę wspierał Niko. Będę bronić go aż do krwi. Nasze relacje są bardzo dobre – zapewniał Hoeness. Sęk w tym, że Uli i spółka wyleczyli dżumę cholerą. Jeden pożar przygasili, a rozpętali trzy inne, podsycając je nie oliwą, a benzyną.
Na wspomnianej konferencji pojawili się: Hoeness, Rummenigge i Hasan Salihamidzić, a zatem sama wierchuszka Bayernu. – Podjęliśmy decyzję, że nie będziemy akceptować krytycznej polemiki, która krąży w mediach w ostatnim czasie na temat reprezentacji Niemiec i która godzi również w zawodników Bayernu. Nie zamierzamy dłużej tolerować tego typu relacji – zaczął Rummenigge. Kierując swoją retorykę przede wszystkim do dziennikarzy “Bilda”, którzy w ostatnich tygodniach przodują, jeżeli chodzi o wylewanie kubłów pomyj na głowę Kovaca i Joachima Loewa.
To zresztą też dość charakterystyczne, że włodarze Bayernu otwarcie odnosili się nie tylko do kwestii związanych ze swoim klubem, ale i reprezentacją. – Oczywiście Manuel Neuer nie wyglądał dobrze w meczach z Augsburgiem czy Holandią, ale nie jest to powód by mówić o nim, że jest “śmieciem” i “wysypką”. To zupełny brak szacunku. W Bayernie cały czas doceniamy zawodników za to co zrobili – kontynuował Karl-Heinz, wytykając mediom kolejne grzechy. – Hitzfeld powiedział mi kiedyś, że jeśli zawodnik jest kontuzjowany przez pół roku, to potrzebuje tyle samo czasu, aby wrócić na swój dawny poziom. Neuer był kontuzjowany przez rok. Oczywiście nie możemy czekać tak długo, jednakże jeśli nie wychodzi mu przez 4 czy 5 tygodni, to nie jest to jakiś fundamentalny problem – oburzał się Hoeness.
– Manuel był wybierany czterokrotnie najlepszym bramkarzem na świecie pod rząd. On stworzył swój własny styl gry. To co przeczytałem także na temat Boatenga i Hummelsa… Wszystko wskazuje na to, że Ci wszyscy piłkarscy eksperci nie są już świadomi godności i przyzwoitości – dodawał Rummenigge.
Tymczasem…
– Oglądam Mesuta Oezila od dłuższego czasu. To dobrze wykreowany produkt marketingowy, którego wizerunek jest lepszy od formy piłkarskiej. Gdyby Joachim Loew częściej bywał w Londynie i dokładnie obserwował jego grę, być może w ogóle nie powołałby go na mundial – pewnie również i o te słowa pretensje do dziennikarzy miałby Rummenigge. Miałby, gdyby nie fakt, że to cytat… z Hoenessa. W stolicy Bawarii hołdują zdaje się zasadzie, że “co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie”.
Dziennikarze natychmiast wytknęli tę niekonsekwencję. – Chciałem tylko ograniczyć temat do sportu i jego występów. Dobór słów być może nie był właściwy – niefrasobliwie bronił się Uli. I dodał również z podziwu godną samokrytyką, że być może nie powinien był swego czasu nazwać Karima Bellarabiego “zawodnikiem chorym psychicznie”.
Stało się jasne, po co zwołano całe to spotkanie z mediami. Nie po to, żeby cokolwiek dziennikarzom wyjaśnić. Nawet nie po to, żeby obronić Kovaca i zawodników. Cel był inny – wysunąć pod adresem największych redakcji kolejne oskarżenia i zwyczajnie zmieszać je z błotem. To był rewanż za kilka tygodni cierpkiej krytyki. I sugestia, że gdyby nie potok negatywnych artykułów, sytuacja klubu byłaby znacznie lepsza. Cóż, skąd my to znamy? Zdumiewająco małostkowa postawa, biorąc pod uwagę jak potężna firmą jest Bayern. Na pewno mieli w Bawarii czas, żeby się odzwyczaić od tak potężnej krytyki, ale ta reakcja jest i tak zdumiewająco emocjonalna.
– Znowu zaczniemy wygrywać, ale kwestionować pracę całego klubu, to nie tak działa. Zostałem oskarżony, że nie wspieram Niko. On doskonale wie, że stoję za nim murem. To nie dżungla. To co się wydarzyło jest pozbawione szacunku i skandaliczne – złościł się z kolei Salihamidzić.
– Konferencja prasowa pokazuje tylko, że zarząd Bayernu nie jest zadowolony. Oni pragną odwrócić uwagę od tego wszystkiego – skomentował Lothar Matthaus. – Bayern krytykuje swoich zawodników bardzo surowo wewnątrz klubu. Pamiętam jak surowo zostaliśmy potraktowani przez naszych bossów po finale Pucharu Europy w 1987 roku. To co mówi się i pisze w dzisiejszych czasach jest w porównaniu z tamtym okresem na poziomie przedszkola. Ja sam nadal będę oceniać to, co widzę. Taka jest moja praca – dodał legendarny pomocnik, lubujący się ostatnimi czasy w piętnowani Roberta Lewandowskiego i Jamesa Rodrugieza, których postrzega jako samolubów, stawiających interes osobisty ponad interesem klubu. – Tylko dlatego, że Kovac nie przytula go tak często, jak Jupp Heynckes, nie oznacza, że może tak wściekle reagować – z niesmakiem mówił Lothar na temat kolejnej eksplozji niezadowolenia ze strony Kolumbijczyka.
– Chcemy powiedzieć wszystkim, że nie zamierzamy dłużej tego znosić. Nie pozwolimy sobie na poniżanie i oszczerstwa. Będziemy bronić naszych piłkarzy, trenera i całego klubu. Nie chcemy winić mediów, ale chcemy, żebyście mówili o faktach. Jak gramy źle, nie zasługujemy na pochwały. Ale bezpodstawnie niszczycie pewność siebie profesjonalistów, którzy się z nami identyfikują – dodawał Rummenigge, a atmosfera w sali gęstniała z każdą sekundą.
Dziennikarze nie położyli uszu po sobie i bombardowali tercet działaczy niewygodnymi pytaniami. Podjęli rękawicę, poszli na wymianę ciosów, która potrwa zapewne jeszcze przez długie tygodnie. Kąsali do tego stopnia agresywnie, że prezes Bayernu powoływał się nawet na konstytucję. – Godność ludzka jest nienaruszalna! Nie będziemy już tego tolerować i akceptować w Bayernie! Wszystko to po to, żeby Hoeness – zapytany o Juana Bernata – palnął coś takiego: – Pozwólcie, że coś Wam powiem. Kiedy graliśmy w Sevilli, Juan Bernat był odpowiedzialny w pojedynkę za to, że zostaliśmy niemalże wyeliminowani z Ligi Mistrzów. Już wtedy zdecydowaliśmy, że zostanie sprzedany. Wtedy chętnie bym od was usłyszał komentarz, jakie to gówno Bernat zagrał.
Właściwie za sprawą tej jednej wypowiedzi na temat hiszpańskiego defensora można całą tę “godnościową” retorykę monachijskiej trójcy spuścić tam, gdzie się zwykle spuszcza obrzydliwe nieczystości. Bo hipokryzja działaczy Bayernu jest po prostu ohydna, co było zresztą widać już powyżej, w wypowiedziach na temat Mesuta Oezila.
– Wchodzi na tę konferencję Rummenigge, cytuje konstytucję, a dziesięć minut później ten obok niego mu tę konstytucję depcze. Zmarnowali cały wysiłek, który klub włożył w ostatnich latach w odklejanie od siebie łatki arogantów – powiedział ze smutkiem Breitner. Kurtyna.
GOL ROBERTA LEWANDOWSKIEGO – 1,57 W LV BET
Dlaczego działacze FCB reagują tak ostro? Tutaj wracamy do historycznej refleksji. Prawdopodobnie Hoeness już dzisiaj wie, że zaspał. Stara się bronić Robbena, Ribery’ego, Boatenga czy Neuera. W nadziei, że doczeka się od nich jeszcze jednego, wielkiego zrywu na miarę zwycięstwa w Champions League. Jednak – mniej lub bardziej podświadomie – już w Monachium zdają sobie sprawę, że ich mocarstwowa pozycja w skali Europy zaczyna powoli podupadać. Że zaczęła podupadać rok, a może i dwa lata temu. I oni zauważyli to z niewybaczalnym opóźnieniem.
Prawdziwe potęgi nie popadają w ruinę z dnia na dzień – proces rozpadu, dajmy na to, Cesarstwa Rzymskiego trwał setki lat. Podobnie, choć oczywiście przy zachowaniu nieco innej skali, jest w Bayernie. Zwiastunów upadku było przecież wiele. Sławetny wywiad Roberta Lewandowskiego, który odważył się publicznie skrytykować politykę transferową klubu. Niekończące się spekulacje na temat przyszłości Polaka czy też Jerome’a Boatenga. Trzon zespołu oparty w dużej mierze na gwiazdach, które swoją życiówkę zagrały pięć lat temu. Zwolnienie Carlo Ancelottiego na życzenie toksycznej szatni, choć Carletto – gdziekolwiek pracował – był ulubieńcem swoich podopiecznych…
Rummenigge i Hoeness musieli to wszystko widzieć. Musieli o tym wszystkim czytać w tych cholernych mediach. Jednak nie chcieli lub nie potrafili wyciągnąć odpowiednich wniosków, podjąć odpowiednich działań. I chyba tym większa ich frustracja, że teraz, zamiast z dziennikarzami wojować – co jest z góry skazane na porażkę, bo bawarskie FC Hollywood potrzebuje ich przychylności do umacniania swojej pozycji w kraju – powinni im chyba po prostu w wielu podpunktach przyznać rację.
fot. Newspix.pl