Sześć goli, kilka z nich naprawdę pierwszorzędnej urody. Sensacyjne parady ter Stegena, który powstrzymywał napastników Sevilli w stylu tak niewiarygodnym, że aż trzeba było odwijać taśmę i kilka razy przyglądać się powtórkom, żeby dokładnie zrozumieć, jakim cudem futbolówka nie lądowała w sieci, tylko na rękawicy lub nodze golkipera. Niby – sporo wrażeń. A jednak ostatni gwizdek sędziego na Camp Nou przyjęliśmy z pewnym niedosytem.
W zasadzie można zastosować telegraficzny skrót i wyciągnąć z dzisiejszego starcia Barcelony z Sevillą trzy podstawowe wnioski.
Pierwszy jest taki, że podopieczni Pablo Machina wciąż nie są drużyną, która może zamieszać w rywalizacji o najwyższe lokaty w La Liga. Za dużo tam niechlujstwa i dezorganizacji w defensywie, za dużo brzemiennych w przykre konsekwencje baboli w środkowej strefie. Barca takie wpadki wykorzystuje, nawet gdy jest dysponowana przeciętnie. Chwilami nie wyglądało to jak mecz na szczycie hiszpańskiej ekstraklasy, tylko z natury rzeczy nierówna potyczka gołej dupy z batem.
Drugi wniosek – Marc-Andre ter Stegen jest stuprocentowym kozakiem. Czy najlepszym bramkarzem na świecie? Nie można jeszcze z całą stanowczością tego stwierdzić, ale dzisiaj wyciągał takie strzały, że na pewno się do tak zaszczytnego miana przybliżył. Swoją klasę będzie musiał oczywiście udowodnić wiosną, w meczach o większym ciężarze gatunkowym, z poważniejszymi rywalami… Ale dzisiaj zagrał zachwycająco. To był jeden z tych przypadków, gdy bramkarz nie tylko wyciąga to, co ma obowiązek obronić, ale również dodaje sporo od siebie i decyduje o końcowym wyniku spotkania.
Trzeci wniosek – trudne zadanie czeka Barcę w Klasyku, jeżeli nie zagra Leo Messi. Bardzo trudne, nawet biorąc pod uwagę, jak fatalnie dysponowany jest w tej chwili Real Madryt. Tymczasem Argentyńczyk nabawił się kontuzji łokcia, która wyglądała naprawdę poważnie. Ból był tak ogromny, że Messi niemalże zasłabł.
Tyle dobrego, że Messi nabawił się urazu dopiero po dwudziestu minutach meczu. Do tej pory zdążył już zdemolować defensywę Sevilli i załatwić dwa gole, które ustawiły całe spotkanie pod dyktando gospodarzy. Najpierw wystawił futbolówkę do Coutinho, później sam wykonał wyrok na tyczkach, dla niepoznaki przystrojonych w koszulki typowe dla zespołu Los Rojiblancos. Serio – gdyby Leo nie uszkodził tej ręki i zagrał dzisiaj cały mecz, wynik mógłby być dwukrotnie wyższy na korzyść Barcy. Zastępujący go Dembele też zaproponował kilka ciekawych dryblingów i groźnych szarż, ale wpływu obu zawodników na przebieg boiskowych wydarzeń nawet nie wypada porównywać. Messi to konkret. Dembele – najwyżej optymistyczny chaos.
Jednak Messi ucierpiał i to ucierpiał solidnie. Zamiast świętowania 32. gola strzelonego Sevilli, czekają go dzisiaj nieco mniej przyjemne, medyczne przygody. Wstępna diagnoza brzmi ponoć ponuro: Argentyńczyka prawdopodobnie zabraknie w meczach z Interem Mediolan i Realem Madryt.
Barca za sprawą swojego lidera wyszła zatem na dwubramkowe prowadzenie i trzymała mecz pod kontrolą, choć goście kilka razy zapuścili się w szesnastkę Blaugrany. Jednak nie grzeszyli skutecznością, więc bramka na 3:0 miała być już gwoździem do trumny przyjezdnych. W 63 minucie Luis Suarez bezwzględnie wykorzystał rzut karny, który sam wywalczył, korzystając z żenujących pomyłek w wykonaniu defensorów z Andaluzji.
O dziwo – dopiero trójka w plecy nieco ocuciła gości. A może po prostu uznali, że mecz jest już przegrany i stres pętający nogi oraz umysł wreszcie zelżał. Tak czy owak, w końcowej fazie meczu zawodnicy Sevilli ostro postraszyli kibiców na Camp Nou – najpierw zdumiewającym trafieniem popisał się Sarabia, a później było naprawdę blisko kontaktowego gola. Rzucili się rywalom do gardła z takim entuzjazmem i werwą, że aż się zrobił żal, iż nie grali tak od początku. Skończyło się jednak na strachu. Obie strony dały sobie jeszcze po razie i ustaliły wynik meczu na 4:2.
Wilk syty i owca – w pewnym sensie – również cała. Gospodarze zadowoleni, bo wpadła do sieci czwórka i można na chwilę odetchnąć od spekulacji na temat wielkiego kryzysu formy. Goście co prawda wyłapali w cymbał, ale jednak mocarnych rywali postraszyli, więc mogą się podrajcować, że na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan będzie lepiej. Ale nie oszukujmy się – jeżeli w pełnym wymiarze czasowym zagra Messi, to lepiej zapewne nie będzie.
Mecz – jako się rzekło – trochę rozczarowujący. Było sporo strzałów i otwartej, ofensywnej piłki. Jednak ani przez moment nie odnieśliśmy wrażenia, że oglądamy starcie równorzędnych rywali. Coś jak w pojedynku Tomasza Adamka z Jarellem Millerem. Niby tam sama kategoria wagowa, a jednak 40 kilogramów różnicy. Zresztą – gdyby w futbolu gwizdano nokauty, to pewnie po dwunastu minutach arbiter zakończyłby dzisiejszy mecz. I niby sporo by nas w efekcie ominęło, a jednak – tak naprawdę – nic konkretnego.
Barcelona 4:2 Sevilla
Coutinho 2′, Messi 12′, Suarez 63′, Rakitić 88′ – Sarabia 79′, Muriel 90+1′