Reklama

Dzień bramkarzy w Premier League. Fabiański i Cech gwarancją punktów

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2018, 19:32 • 6 min czytania 21 komentarzy

Interesująco wyglądał rozkład jazdy, który na dzisiejsze popołudnie przygotowała dla nas Premier League. Trudno bowiem inaczej oceniać derby Londynu oraz mecz dwóch z reguły ofensywnie usposobionych drużyn (Arsenal i Everton), które raczej nie mają problemów z trafianiem do siatki. O ile jednak emocji faktycznie nie brakowało, to z golami, na które tak liczyliśmy, wyszło w najlepszym wypadku średnio. A wszystko za sprawą bramkarskich popisów Łukasza Fabiańskiego i Petra Cecha, którzy po prostu zaimponowali formą.

Dzień bramkarzy w Premier League. Fabiański i Cech gwarancją punktów

Derbowe starcie między West Hamem a Chelsea na podstawie samej tabeli zapowiadało się jako mecz zespołów z różnych światów. Po jednej stronie barykady mieliśmy bezbłędną do tej pory maszynę Maurizio Sarriego, po drugiej bezbarwnych gospodarzy, którzy przed tygodniem zanotowali dopiero pierwsze zwycięstwo w sezonie. Z tego połączenia wyszło jednak całkiem znośne, a momentami nawet wyrównane widowisko, w którym zabrakło tylko jednego – bramek.

Zdecydowanym faworytem tego meczu była oczywiście Chelsea i na boisku było to widać w zasadzie od pierwszego gwizdka sędziego. Łukasz Fabiański, który tradycyjnie wyszedł w wyjściowym składzie „Młotów”, już po niecałych piętnastu minutach miał na koncie trzy skuteczne interwencje, co okazało się bardzo dobrą rozgrzewką przed dalszą częścią spotkania. Ogólnie piłkarze Sarriego na bramkę Polaka oddali bowiem aż siedem celnych strzałów, ale ten za każdym razem z opresji wychodził obronną ręką.

Na szczególne uznanie zasługują zwłaszcza interwencje „Fabiana” z drugiej połowy, którymi – tu nie mamy najmniejszych wątpliwości – uratował West Hamowi jeden punkt. W 65. minucie reprezentant Polski w dość niecodzienny sposób, bo twarzą, odbił strzał z bliska Alvaro Moraty, który dopadł do piłki zgranej przez Davida Luiza. Można oczywiście mówić, że było w tym sporo farta, ale nawet jeśli, to Fabiański mocno na ten łut szczęścia zapracował, wychodząc odpowiednio szybko do Moraty i jednocześnie znacząco utrudniając mu skuteczne wykończenie.

Reklama

Jeszcze bardziej widowiskowo i świadcząca już o wielkim kunszcie Fabiańskiego była za to interwencja, którą w doliczonym czasie gry zaliczył po mocnym strzale Rossa Barkley’a. A jeśli dodamy do tego dobre zachowanie „Fabiana” przy pozostałych strzałach i bardzo pewną grę na przedpolu, to prawdopodobnie otrzymamy najlepszy występ byłego bramkarza Arsenalu w tym sezonie.

O występie Fabiańskiego byłoby pewnie jeszcze głośniej, gdyby jego koledzy z pola wykorzystali którąś z okazji do zdobycia gola i finalnie pokonali Chelsea. W pierwszej połowie świetną szansę miał Michail Antonio, który w 29. minucie zmarnował podanie Felipe Andersona poprzedzone efektowną akcją indywidualną Brazylijczyka. W drugiej natomiast jeszcze lepszej sytuacji nie wykorzystał Andrij Jarmołenko, pudłując z kilku metrów po idealnym dośrodkowaniu Roberta Snodgrassa.

Remis mimo wszystko powinien jednak cieszyć gospodarzy. Przez cały mecz więcej do powiedzenia miała bowiem Chelsea, która prowadziła grę i dążyła do zdominowania przeciwnika, ale dzięki bardzo dobrej organizacji w defensywie, West Hamowi udało się ugrać jedno oczko. Piłkarze Sarriego do domu na pewno wrócą w gorszych nastrojach, lecz pretensje mogą mieć tylko do siebie, W końcu, jeśli nie wykorzystujesz takich sytuacje, jak chociażby ta Moraty albo N’golo Kante, który w 81. minucie fatalnie przestrzelił, mając idealnie wyłożoną piłkę kilka metrów od bramki rywala, to nie masz prawa myśleć o zwycięstwie. Polskich kibiców może natomiast cieszyć, że pierwsza w tym sezonie strata punktów przez „The Blues” to w dużej mierze zasługa Łukasza Fabiańskiego.

Reklama

West Ham – Chelsea 0:0

***

Jeszcze ciekawiej było na Emirates, gdzie po pierwsze – Arsenal podejmował Everton, a po drugie – obejrzeliśmy aż dwie bramki. Oba zespoły do strzelenia gola dążyły właściwie od początku meczu ale w pierwszej połowie piłkarze za każdym razem napotykali na jakieś przeszkody. A to doskonale spisywali się bramkarze – Petr Cech i Jordan Pickford. A to w sukurs przychodziła im poprzeczka. A to ktoś po prostu fatalnie przestrzelił. W każdym razie sytuacji, w których można było rozwiązać worek z bramkami, na pewno nie brakowało. W przeciwieństwie do skuteczności i jest to obustronny zarzut.

Everton strzelanie powinien rozpocząć już w 2. minucie meczu, ale Dominic Calvert-Lewin, który stanął oko w oko z Cechem, zamiast strzelać lub podawać do któregoś z ustawionych w polu karnym kolegów, po prostu wpadł w bramkarza Arsenalu, marnując świetną okazję do zdobycia gola. Kolejny raz Cech na wysokości zadania stanął w 21. i 37. minucie, najpierw broniąc strzał Richarlisona z szesnastego metra, a następnie zatrzymując szarżującego w polu karnym Theo Walcotta. W międzyczasie doświadczony golkiper poradził też sobie z niezłym uderzeniem Lucasa Digne’a z rzutu wolnego, po którym piłka niechybnie zmierzała do siatki. Jego vis-a-vis w bramce Evertonu miał znacznie mniej roboty, ale i tak musi oddać Pickfordowi, że w 11. minucie kapitalnie zachował się po strzale Nacho Monreala z bliskiej odległości. No i miał też trochę szczęścia – w końcówce pierwszej połowy trochę zlekceważył dośrodkowanie Pierre’a-Emericka Aubameyanga, które spadło na poprzeczkę.

Wraz z rozpoczęcie drugiej połowy obraz gry nie uległ wielkiej zmianie. Nadal mieliśmy dużo składnych akcji i efektownej gry z tą różnicą, że teraz to Arsenal był stroną częściej goszczącą w polu karnym przeciwnika. Przewagę udokumentował zresztą dość szybko, bo już w 56. minucie, gdy Alxanandre Lacazette po podaniu Arona Ramsey’a mierzonym strzałem z dwunastego metra zdjął pajęczynę z lewego górnego rogu bramki Pickforda.

Raptem trzy minuty później gospodarze, wykorzystując wyjątkową niefrasobliwość obrońców gości, przejęli piłkę na ich połowie i ruszyli z kontrą, którą na gola zamienił Aubameyang. Szkopuł w tym, że Gabończyk był w tej sytuacji na metrowym spalonym, co oczywiście umknęło liniowemu.

Te dwa trafienie wyraźnie ostudziły zapędy Evertonu, a Arsenalowi pozwoliły świadomie nieco zwątpić oraz skupić się na kontrolowaniu przebiegu spotkania. I to piłkarzom Uania Emery’ego wychodziło niemal bezbłędnie. „Kanonierzy” zdrzemnęli się właściwie tylko raz – w 70. minucie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Michael Keane oddał bardzo groźny strzał głową, ale Cech znów popisał się świetna interwencją.

Bramkarza gospodarzy wybralibyśmy zresztą najlepszym zawodnikiem tego spotkania, bo bez niego „Kanonierzy” mogliby dziś mieć krucho. A tak, dzięki aż siedmiu interwencjom Cecha, udało im się dopisać kolejne trzy punkty i przeskoczyć na szóste miejsce w tabeli. Do liderującego Liverpoolu wciąż im sporo brakuje, ale pierwsza czwórka, czyli cel postawiony przed sezonem, jest już coraz bliżej.

Arsenal – Everton 2:0 (56′ Lacazette, 59′ Aubameyang)

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

21 komentarzy

Loading...