Jeśli jest zespół, z którym Papużki kompletnie nie potrafią grać na wyjeździe, to tylko Real Madryt, ponieważ na jego terenie nie wygrały od ponad dwóch dekad. Dokładnej daty już nawet najstarsi ornitolodzy nie pamiętają! Dziś negatywna passa Espanyolu została podtrzymana, choć Królewscy zwyciężyli dziś ogromne problemy.
– Jesteśmy wściekli, bo mieliśmy sporo sytuacji, by przechylić szalę na naszą korzyść, ale zawsze nam czegoś brakowało. Real jest w stanie dominować, aczkolwiek zdarzały mu się duże momenty dekoncentracji, z których korzystaliśmy – mówił zaraz po meczu Borja Iglesias i nie sposób się z nim nie zgodzić. To on wszak miał najlepszą w tym meczu okazję, której nie wykorzystał przez ogromnego pecha. Wynikała ona z nonszalancji Ramosa, ktora momentami sięga gdzieś okolic księżyca. O ile próby zakładania siatek gdzieś na połowie rywala ujdzie (z dużym bólem, ale jednak) o tyle podawanie w poprzek pod nogi rywala materiał na tragikomedię w jednym akcie. Napastnik Espanyolu dopadł wówczas do futbolówki, udało mu się przelobować Courtoisa z łatwością, lecz trafił tylko w poprzeczkę.
Nie należy jednak wieszać psów na byłym wicekrólu strzelców Segunda Division, wszak jemu bardziej zabrakło szczęścia niż precyzji. Za to już takiemu Hernanowi Perezowi należy się spory opieprz. Już po kwadransie Papużki powinny były prowadzić, gdy kontrę rozprowadzał Piatti. Ramosa minął na luzie, Varane’a wziął zwodem na zamach, a potem wystawił piłkę partnerowi. Ten zaś chyba mocno się zestresował, wszak na tyle źle przyjął sobie futbolówkę, że potem musiał uderzać z dużo ostrzejszego kąta. Oczywiście niecelnie.
Albo jeszcze inna sytuacja z Perezem w roli głównej – była 35. minuta i tym razem to Hernan wychodził z błyskawicznym atakiem. Najpierw mógł wypuścić Borję Iglesiasa, ale chyba udawał, że go nie widzi. Potem co prawda zwiódł Ramosa, lecz rąbnął prosto w Courtoisa. Didac Vila zaś, idąc na dobitkę, też źle przyjął piłkę, więc przeciwnik zdążył wrócić i zablokować jego strzał.
Gdyby to była starsza edycja gry FIFA, algorytm odtwarzałby słowa Dariusza Szpakowskiego o tym że „niewykorzystane sytuacje lubią się mścić” z historyczną częstotliwością.
A zresztą, Real w sumie nie był w aspekcie wykończenia o wiele lepszy. Niby Benzema hasał po boisku, ale wszyscy dobrze wiemy, że z niego taki lis pola karnego, jak z koziego tyłka trąbka. Poszło więc w pole karne Diego Lopeza parę centr, lecz adresatowi trzeba było zostawić awizo. Prostopadłe podania? Pomocnicy rzucali je raczej na boki, gdzie i było więcej miejsca, i przynajmniej ktoś pokazywał się do gry. W końcu też Królewscy próbowali z dystansu – między innymi Casemiro, Ramos, Modrić, Asensio – lecz ładowali jakby w ścianę. Wprowadzenie Mariano Diaza za Karima z kolei też niewiele dało, ponieważ ten przez pół godziny praktycznie nie otrzymał ani jednego podania, po którym mógłby oddać strzał.
Ba, symptomatyczne było to, iż w sytuacjach strzeleckich w polu karnym Los Pericos znajdowali się wszyscy po kolei. Asensio, Isco, Modrić, Benzema, nawet Ramos i Casemiro. Z jednej strony to bardzo fajne, bo pokazuje gigantyczny potencjał ofensywny całej ekipy i że wymienność pozycji nie jest tu wyjętym z czapy pomysłem Lopeteguiego. Z drugiej zaś tylko podkreśla typowego sępa pola karnego, który bardzo Królewskim by się przydał lub z którego w późniejszej fazie meczu w ogóle nie korzystali.
Nawet kluczowa akcja Los Blancos nie wynikła z jakiegoś wybitnego rozegrania, lecz kupy szczęścia. W 41. minucie do siatki trafił Asensio, choć więcej było w tym pinballu niż futbolu. Roca stracił piłkę w środku pola, Real poszedł z kontrą i… Szczerze mówiąc sądziliśmy, że kit z tego będzie. Modrić źle się obrócił, potem chciał walnąć na pałę, ale po dwóch rykoszetach piłka potoczyła się do Asensio. A ten, zapomniany przez cało niebiesko-bialy świat, przymierzył i załadował Lopezowi sztukę. A przy okazji – Jezu, jak dobrze, że mamy VAR! Mateu Lahoz pewnie by tego nie uznał bez pomocy technologii, co byłoby skandalem. Ba, nawet liniowy nie podniósł chorągiewki, lecz główny arbiter widział co innego. Dopiero po konsultacji z wozem skorygował swój błąd. Alleluja!
My jednak pójdziemy o krok dalej – Lahoz jest bowiem najczęściej poprawianym przez VAR sędzią, więc może i z tego faktu wypadałoby wyciągnąć jakieś konsekwencje? W innym wypadku dostajemy komunikat na zasadzie, iż byle kto mógłby teraz zostać rozjemcą spotkania Primera Division, skoro i tak ma do dyspozycji powtórki oraz asystentów siedzących za monitorami.
Wracając jednak do samej gry w piłkę – im bardziej zbliżała się końcówka, tym większego pietra odczuwali Królewscy, co w ogóle jest do nich niepodobne. Zwróciliśmy uwagę na wydarzenia mniej więcej z 84. minuty. Real szedł wtedy z kontrą dwóch na dwóch, lecz zostaje ona zepsuta przez zbyt długie holowanie futbolówki przez Lucasa. Za chwilę pojawiła się szansa na zebranie drugiej piłki w środku pola, lecz nikt nawet do niej nie ruszył. Kabaret, ale też i strach, którym Lopetegui zaraził podopiecznych, gdy zdjął z boiska Isco, a wprowadził Llorente. Miała to być odpowiedz na brak kontroli w środku pola, lecz argument jakoś minął się z powołaniem.
I to nie tak, że Papużki zaczęły dominować nad Królewskimi. Nie, gospodarze nadal częściej nią operowali, ale wszyscy byli wyganiani ze środkowej strefy. Czapki z głów dla czarnej roboty jaką dziś wykonali w Victor Sanchez, Roca i Granero w ustawianiu się, kryciu, pressowaniu i wypychaniu przeciwników gdzieś na peryferia. Skoro Modrić musiał czasem schodzić do flanki, by spokojniej rozegrać futbolówkę – to najlepsza nota dla występu pomocników Los Pericos. Co prawda nie przyniosło to Espanyolowi zdobyczy punktowej, ale jednocześnie pokazało, że z czasem może tam powstać ekipa, której wreszcie nie będziemy musieli nazywać bezjajeczną.
Real Madryt 1:0 Espanyol (1:0)
Asensio 41′
Fot. NewsPix.pl