Trudno było jednoznacznie oceniać Athletic na początku tego sezonu. Dużo było co do niego wątpliwości. Zdecydowanie więcej pytań niż odpowiedzi. Kiedy jednak na San Mames przyjeżdża Real Madryt, Lwy zawsze dostają premię +20 do umiejętności i zaangażowania, a potem stwarzają rywalom wielkie problemy. Dziś nie tylko udało im się postraszyć Królewskich, ale także odebrać im dwa punkty.
A ci aż do samego końca starali się o korzystny rezultat. Nie mogli pogodzić się nadciągającym remisem. W końcówce to bardziej była walka bokserska niż mecz piłki nożnej. Oczywiście piszemy w przenośni, ale futbolówka latała od pudła do pudła. Podopieczni Lopeteguiego napierali, chociaż trzeba zauważyć, że przez pośpiech nieco zbyt chaotycznie. Może nawet desperacko. Wielokrotnie w ostatniej chwili tor lotu piłki w kierunku bramki lub w pole karne przecinał wracający Bask. Ba, piłkarze Athleticu wielokrotnie uciekali się do fauli taktycznych, byleby tylko przerwać szturm białych trykotów.
Przez długi czas jednak Real miał ogromne problemy z narzuceniem swoich warunków gry. Z drugiej strony Toto Berizzo przed meczem mówił, że chęć zdominowania Realu przeważnie jest tożsama z samobójstwem, aczkolwiek trzeba przyznać, iż jego podopieczni i tak grali dzisiaj odważnie. Przede wszystkim w pressingu, bo wiele było takich klisz, kiedy Lwy podchodziły bez piłki wyjątkowo wysoko, aż pod przeciwne pole karne. I wcale nie było tak, że Królewscy z łatwością uciekali spod tego nacisku. Parę razy musieli ratować się lagą, parę razy byli faulowani… Nie było to najspokojniejsze spotkanie dla obrońców pod względem konstruowania akcji od tyłu.
Ba, w ten sposób w pierwszej połowie Los Blancos nie potrafili wygrać – lub nawet przegrywali? – walkę o środek pola. Kluczowy dla losów spotkania, a przynajmniej tak przewidywał Berizzo. Lopetegui wystawił dziś trzech rozgrywających dla większej kontroli, lecz dynamizm, pozytywna agresja oraz przewaga fizyczna były po stronie Athleticu. Słusznie więc reagował szkoleniowiec, ściągając w połowie Ceballosa i wysyłając na boisko Casemiro. On swoją siłą zrobił pozytywną różnicę, zaś więcej konkretów w ofensywie dał inny zmiennik, Isco. W ten sposób Lopetegui poniekąd przyznał się do błędnej koncepcji obranej na to starcie, ale reagował na boiskowe wydarzenia dużo lepiej.
Jak padł jedyny gol dla Realu? Przede wszystkim zawalił Benat. Etxebarria kompletnie odpuścił krycie, jakby nie wierzył, że pomocnik będzie w stanie tak doskonale zamknąć akcję strzałem głową po wejściu w drugie tempo. Finalizacja to jedno, zwróćmy uwagę również na wcześniejsze fazy – Kroos zagrał do Bale’a kilkudziesięciometrowe podanie, idealne co do milimetra, zaś skrzydłowy bez problemu dośrodkował, bo jego pozycji nie kontrolował wówczas Yuri.
Była to jednak tylko odpowiedź Królewskich, którzy musieli gonić wynik po utracie dość kuriozalnej bramki… Tym razem zganimy Sergio Ramos, który od początku sezonu jest w kiepskiej formie. Przy bramce Muniaina to właśnie on był tym, który zamulił najbardziej. Chodzi o moment, gdy Susaeta wypuścił De Marcosa w pole karne. Prawy obrońca dograł potem pod nogi Inakiego Williamsa, który uderzył na pustą bramkę, choć trafił jeszcze w Ikera i to właśnie jemu zostało zapisane trafienie. Swoją drogą czarnoskóry napastnik ma ogromnego pecha, wszak ostatniego gola na San Mames strzelił w grudniu 2016 roku! A przecież w międzyczasie parę razy zdarzyło mu się trafić do siatki.
Z czasem jednak Athletic stracił intensywność, na oko – mniej więcej po godzinie gry. Zmęczenie dało o sobie znać, nie dało się tego oszukać. Nie możesz przecież przez 90 minut ciągle biegać, biegać i biegać. Do tego jeszcze kontuzji doznał Iker Muniain i po jego zejściu gospodarze także stracili sporo animuszu w drugiej linii. Nie tyle kontrolę, co ząb, parcie oraz intensywność. Jednocześnie Baskowie mieli sporo szczęścia, że za ich plecami, na bramce stał ktoś taki jak Unai Simon. – Nie dokonałem jeszcze niczego wielkiego w Primera Division – mówił przed mecze, chłodząc głowy zachwycających się nim kibiców i dziennikarzy. Dzisiaj jednak zaliczył kilka na tyle dobrych interwencji, że komplementy wobec niego są jak najbardziej zasłużone. Efektowną robinsonadę pokazał, gdy z prawej strony uderzał Asensio, później wygrał z nim w akcji 1 na 1. Górą był też w chwili, kiedy zza pola karnego uderzał Modrić, a po drodze był jeszcze rykoszet. Później zaś nadrobił swój własny błąd po wolny Bale’a, gdy rzucił się jak Rejtan pod nogi Ramosa, blokując jego uderzenie. Naprawdę trzeba mieć refleks na wysokim poziomie, by skutecznie interweniować w tego typu sytuacjach.
Coś nam mówi, że kibice Athleticu prędko przestaną tęsknić za Kepą, a za kilka lat każdy dziennikarz piszący sylwetkę golkipera – zakładając, że pozytywnie rozwinie się jego kariera – będzie nawiązywał do tego spotkania.
Athletic 1:1 Real Madryt (1:0)
1:0 Muniain 32′
1:1 Isco 64′
Fot. NewsPix.pl