To było jedenaste podejście RB Salzburg do gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Austriackie podwórko zdominowali kompletnie, mają coraz lepszy skauting i akademię, w zeszłym sezonie grali w półfinale Ligi Europy. Pół godziny przed końcem meczu z Crveną Zvezdą byli już jedną nogą w raju, bo prowadzili 2:0. A skończyło się jak przy ostatnich dziesięciu próbach i puszki z Salzburga muszą zadowolić się pucharem pocieszenia.
Gdyby Grzegorz Skwara był Austriakiem, to dobrze wiedziałby co po takim meczu można powiedzieć. RB Salzburg na wyjedzie zremisował z Crveną 0:0, a w rewanżu u siebie prowadził już 2:0. Upragniony awans był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło nie dać sobie strzelić dwóch goli.
No właśnie.
W 65. minucie El Fardou Ben trafia na 1:2.
W 66. minucie El Fardou Ben wyrównuje stan tego starcia i sprawia, że Crvena jest lepsza w dwumeczu. Wynik nie uległ już zmianie i Salzburg spalił jedenastą (!) próbę wejścia do fazy grupowej LM.
Lista tych jedenastu wtop obfituje w porażki, które po prostu trzeba było przyjąć na klatę, bo rywal był lepszy. Ale są i tam spektakularne kompromitacje albo wywrotki tuż przed metą. Wymieńmy te wszystkie nieudane podejścia Salzburga do gry w elicie:
2006/07 – Valencia
2007/08 – Szachtar Donieck
2009/10 – Maccabi Hajfa
2010/11 – Hapoel Tel-Awiw
2012/13 – Dudelange
2013/14 – Fenerbahce
2014/15 – Malmo
2015/16 – Malmo
2016/17 – Dinamo Zagrzeb
2017/18 – Rijeka
2018/19 – Crvena Zvezda
Salzburg dla eliminacji Ligi Mistrzów jest jak GKS Katowice dla I ligi. Z Salzburgiem w Lidze Mistrzów jest jak z jajami w trakcie seksu – uczestniczy, ale nie wchodzi. Salzburg jest jak kumpel na imprezie sylwestrowej, który ziewa nad toaletową muszlą jeszcze przed północą.
Dalecy jesteśmy do zrównywania Salzburga z ziemią i przyrównywania go do polskich ekip, bo jakoś nie widzimy Legii, Lecha czy Jagiellonii w walce o finał Ligi Europy. Niemniej ta nieudolność klubu ze stajni Red Bulla w walce o Champions League jest już kuriozalna. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że w siedzibie firmy od napojów energetycznych bardziej martwią się losami klubu z Lipska niż ekipy z Salzburga – niemniej kolejna klęska w drodze do grupy Ligi Mistrzów musi boleć. W zeszłym roku, gdy mistrz Austrii walczył o awans do półfinału Ligi Europy (i ostatecznie go wywalczył), pisaliśmy tak:
Gdy gigant przemysłu napojów energetycznych w 2005 roku przejął Austrię Salzburg, przyszłość tego klubu stała się jasna. Popłynął do niego strumień pieniędzy, sprowadzano coraz to lepszych piłkarzy, zainwestowano w infrastrukturę, ściągnięto fachowców z kraju i z sąsiednich Niemiec. Red Bull wytyczył jasny szlak – po Formule 1 i podbiciu rynku piłki w Stanach Zjednoczonych, wkraczamy z przytupem na rynek europejski.
Od tego czasu RB Salzburg ośmiokrotnie zdobył tytuł mistrza kraju (jest nim nieprzerwanie od 2014 roku), dołożył do tego cztery wicemistrzostwa i pięć krajowych pucharów. Dominacja na rynku austriackim była niepodważalna. Ale właściciele klubu po czasie zdali sobie sprawę, że to nie Football Manager. Choćby wpompowali w Salzburg setki milionów euro, to i tak pewnego pułapu nie przeskoczą. Wielcy piłkarze nie będą chcieli grać w austriackiej ekstraklasie, sama liga nie jest konkurencyjna wobec TOP5 lig europejskich, a zainteresowanie futbolem w Austrii nie jest tak duże, jak chociażby w Niemczech czy Anglii. No i wyłącznie na finansowym paliwie z napojów energetycznych nie da się zajechać do najważniejszych faz europejskich pucharów. Żeby rywalizować z najlepszymi trzeba iść tam, gdzie jest duża kasa z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych. Na przykład w Niemczech.
A przecież Salzburg odprawiający Borussię Dortmund i Lazio z Ligi Europy niewiele zmienił się w porównaniu do Salzburga, który wypuszcza z rąk awans do Ligi Mistrzów w starciu z Crveną Zvezdą. Latem do Marsylii trafił Duje Caleta-Car (za blisko 20 mln euro), z kolei Valon Berisha za 7,5 mln trafił do Lazio. Ostał się w klubie też trener Marco Rose, o którym mówiło się, że być może trafi do Niemiec. Tymczasem RB udało się odpaść po raz jedenasty i to z starciu z klubem, który potrzebował dwóch bramek w ciągu pół godziny gry, a w pierwszej połowie oddał ledwie jeden celny strzał.
Ale nie sposób pominąć w tej historii Crveny, dla której będzie to debiut w Lidze Mistrzów. To znaczy w jej fazie grupowej, bo w eliminacjach Serbowie też odpadali. Od pamiętnego triumfu w Pucharze Europy w 1991 roku nastały dla Crveny ciężkie czasy na europejskim podwórku. W poważniejszych etapach Champions League mogli oglądać tylko Partizana, który dwukrotnie wchodził do grupy. A Crvena pokazała w środę, że niemożliwe nie istnieje – jako pierwszy zespół w historii Ligi Mistrzów przebrnęli przez wszystkie cztery fazy eliminacji i weszli do grupy. Choć pomagała im klątwa Salzburga, to i tak zdejmujemy przed Serbami kapelusze i kłaniamy się w pas.
A co tam u panów z Red Bulla?
Unglaublich.
fot. Newspix.pl