W ubiegłym sezonie Girona sprawiła, że Real praktycznie pożegnał się z marzeniami o mistrzostwie, wygrywając na Estadio Montilivi 2:1. Dziś też przez długi czas myśleliśmy, że będziemy świadkami spotkania o podobnym scenariuszu, wszak przez długi okres Katalończycy równorzędnie wymieniali ciosy z gośćmi z Madrytu. Ostatecznie jednak moc była właśnie po stronie tych drugich. Szczęście również, wszak w zwycięstwie wymiernie pomogła im głupota zawodników Albirrojos.
Czyżby podopieczni Sacristana brali dziś udział w konkursie o to, kto sprokuruje najbardziej idiotyczną jedenastkę? W szranki stanęli Marc Muniesa oraz Pere Pons. Pierwszy ewidentnie podciął Asensio w 38. minucie. Pytanie tylko – po jaką cholerę? Zawodnik Realu nie miałby jak zagrozić golkiperowi Girony w tej sytuacji, nawet nie za bardzo miał komu odegrać. I przede wszystkim – wybiegał w kierunku przeciwnym względem bramki. Takich prezentów to w Hiszpanii nawet na święto Trzech Króli nie dają. Ramos z łatwością więc skorzystał z okazji, pokonując Bono strzałem a’la Panenka.
Pere Pons spanikował nieziemsko na początku drugiej połowy. Niby już miał sytuację pod kontrolą, bo dobrze przykrył Asensio, ale postanowił go jeszcze nabić. Nie wyszło mu, Marco zdołał go wyprzedzić w walce o piłkę, a wtedy pomocnik po prostu go wyciął. Zupełnie jakby odcięło mu połączenie pomiędzy mózgiem a nogami. To był podręcznikowy przykład sabotażu, z którego tym razem skorzystał Benzema.
A potem już poszło.
57. minuta przyniosła nam interwencję Keylora Navasa w stylu Neuera poza własnym polem karnym. Świetnie przeczytał co się święci, wszak chwilę wcześniej Portu z łatwością ograł Ramosa i wychodził sam na sam Kostarykaninem. Jakieś 60 sekund później Real odpowiedział w równie efektowny sposób. Obrońcy Girony ustawieni byli wysoko, z czego skorzystał Gareth Bale za pomocą swojej szybkości. Isco dograł mu prostopadle, a Walijczyk, minąwszy Marca Muniesę, przebył samodzielnie jakieś 30 metrów, na koniec umieszczając futbolówkę w siatce.
Z kolei pod koniec meczu Karim zreflektował się iż niegdyś dysponował niezłym instynktem snajperskim. Tym samym zaliczył dziś pierwszy dublet ligowy od marca 2017, gdy w 80. minucie uciekł spod krycia Adaya, a potem wykorzystał podanie Bale’a z prawej strony, by pokonać Bono.
Drużyna Eusebio została wypunktowana, a przecież zaczęło się dla nich tak pięknie… Ułańska fantazja poniosła Lozano w akcji z 17. minuty. Nikt chyba nie sądził, że przebije się przez białą kurtynę stworzoną z zawodników Realu, oni sami chyba też nie. A jednak Honduranin się przebił i zdołał oddać strzał. Nieskuteczny, ale nic nie szkodzi. Futbolówka za chwilę wylądowała pod nogami Borjy Garcii, a ten, z wielkim spokojem najpierw położył spać Casemiro, by potem zdjąć pajęczynę z bramki Keylora Navasa.
Girona miała w pierwszej części spotkania wielką łatwość wychodzenia spod nacisku Realu. Za pomocą dwóch-trzech podań potrafiła uciekać spod opresji i tyle samo potrzebowała, by przenieść się pod bramkę Kostarykanina. W pewnym sensie oglądaliśmy zatem kontynuację tego, co najlepsze było katalońskiej ekipie za kadencji Machina. W tym względzie Sacristan dobrze odrobił pracę domową, ponieważ tak nastawił drużynę, by atakowała głównie stroną Marcelo. Portu i Porro co kilka chwil meldowali się w strefie, której powinien był pilnować Canarinho i było z tego nieco konkretów. Pamiętamy chociażby klepę pierwszego z wymienionych Lozano, która skończyła się groźnym uderzeniem. Albo akcję Borjy Garcii, którą rozprowadził do prawej flanki, skąd nadbiegał Honduranin. Tylko jego złe przyjęcie uratowało wówczas Real.
O Los Blancos natomiast można z pełną odpowiedzialnością napisać, że jeśli uzależniła się od Cristiano i teraz nieco cierpi na głodzie, to praktycznie tak samo moglibyśmy określić to, jak wygląda ekipa Lopeteguiego bez Modricia. Zbyt dużo chaosu panuje wówczas w ich szeregach. Bo o ile wymienność pozycji jest fajna, pomaga gubić krycie, o tyle ciągłe rotacje pomiędzy Isco, Balem, Benzemą i Asensio momentami przeszkadzały im samym, wszak nie potrafili zepchnąć Girony na stałe do obrony.
A skoro już przy Marco jesteśmy… Pomimo wywalczenia dwóch karnych rozgrywał dziś bardzo kiepską partię. I co gorsze dla madrytczyków, kolejną już taką w bieżącym sezonie. Nie posyła błyskotliwych podań, nie kiwa się tak efektownie, brakuje mu przebojowości. Zupełnie jakby ktoś go podmienił na gorszy model. Dziś na przykład zaliczył tyle samo strat (5) co Karim, Gareth i Lucas razem wzięci. A jakby tego było mało, wyszedł zwycięsko tylko z jednego dryblingu, choć podjął 5 prób.
Jedyne, czego nas nauczyło to spotkanie względem Królewskich, to fakt, iż Lopetegui chyba rzeczywiście ma rację w ciągłym upominaniu się o napastnika. Jasne, Benzema czy Bale błysnęli dziś skutecznością, aczkolwiek wiele razy widzieliśmy też sytuacje, gdy Królewscy dogrywali w centralną część pola karnego, gdzie wystarczyłoby przyłożyć nogę, by strzelić gola, a nie było tam nikogo. Na dłuższą metę może się to zemścić.
Girona 1:4 Real Madryt (1:1)
1:0 Borja Garcia 16′
1:1 Ramos 39′
1:2 Benzema 52′
1:3 Bale 59′
1:4 Benzema 80′
Fot. NewsPix.pl