Reklama

Włosi zachwyceni Piątkiem, który przyćmił wyczyny innych polskich napastników

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

27 sierpnia 2018, 19:21 • 6 min czytania 21 komentarzy

Krzysztof Piątek po transferze do Włoch po prostu oszalał, wpadł w strzelecki trans. Dwanaście trafień w przedsezonowych sparingach, czwóreczka w Pucharze Włoch. Wreszcie – bramka w ligowym debiucie. Już po sześciu minutach gry były napastnik Cracovii miał na swoim koncie premierowe trafienie w Serie A. Jego trener, Davide Ballardini, jest tak zachwycony wyczynami Polaka, że aż bał się o tym głośno mówić w pomeczowych wywiadach. Z najwyższym trudem usiłował tonować euforyczne nastroje. Trudno się im dziwić. Piątek to sensacja ostatnich tygodni nie tylko dla nas, ale i dla Włochów.

Włosi zachwyceni Piątkiem, który przyćmił wyczyny innych polskich napastników

Ostatecznie niewielu jest zawodników opuszczających polską ekstraklasę, którzy z miejsca są gotowi do gry w dużej, europejskiej lidze. Świat calcio, zwłaszcza napastnikom, zawiesza poprzeczkę bardzo wysoko. Tymczasem Piątek przeskoczył ją z gracją wyjątkowo zwinnej gazeli. – Boję się o nim mówić, bo w ten sposób tylko nałożę na niego większą presję. Wydaje się bardzo silnym i kompletnym napastnikiem. Czuję, że może stać się wielkim piłkarzem, ale wolę o tym szeptać aniżeli wykrzykiwać – oświadczył Ballardini z wyraźnym przestrachem w głosie.

Trzeba przyznać, że Piątek stanowi przyjemną odpowiedź na odwieczne kłopoty Polaków z aklimatyzacją w nowym środowisku, których doświadcza w tej chwili choćby Arkadiusz Reca. Na ciągnące się w nieskończoność narzekania dotyczące treningowych obciążeń. Po prostu – facet strzelał w Polsce, strzela też w Italii. Udowadnia każdym kolejnym występem, że jest gotowy do gry na wysokim poziomie i to na wielu płaszczyznach. Bo trener nie jest przecież zachwycony Piątkiem tylko dlatego, że on we wczorajszym starciu z Empoli odpowiednio się w polu karnym odnalazł i umiejętnie dostawił szuflę.

Chodzi też o przebiegły sposób poruszania się po boisku, przygotowanie fizyczne, również mentalne. – Po raz pierwszy obserwowałem go w maju. Olśnił mnie natychmiast. Jest niezwykle utalentowanym i zdeterminowanym zawodnikiem – zachwyca się na łamach „La Gazzetta dello Sport” prezydent Genoi, Enrico Preziosi, słynny w Italii producent zabawek, które niekiedy żyją własnym życiem w rozmaitych kreskówkach i animacjach. Preziosi nie wybrał się na mecz swojego klubu już od przeszło roku. W kwietniu 2017 roku Genoa przerżnęła u siebie z Atalantą 0:5. Od tego momentu noga Enrico już podczas żadnego ligowego starcia na trybunach Stadio Luigi Ferraris nie postała. Na debiut Piątka jednak się pofatygował.

Reklama

Oczywiście byłoby przesadą sądzić, że prezydent zjawił się na meczu przede wszystkim ze względu na debiut Polaka, choć uważnie przyglądał mu się już w sparingach. Raczej chodziło o gest solidarności w tragicznych dla miasta dniach. To tym bardziej istotne, że polski napastnik swoim golem i znakomitą postawą pozwolił mieszkańcom Genui choć na 90 minut zapomnieć o okrutnej tragedii, jaką było zawalenie się mostu. Życie straciło przeszło czterdzieści osób. O śmierć w katastrofie otarło się przecież także kilku członków zespołu.

Właściciel bywa w stosunku do swoich napastników wyjątkowo nieżyczliwym krytykiem. Kiedy słynny Diego Milito trafił do Genui i na początku nie potrafił się odnaleźć we Włoszech, Preziosi nazwał go „gównem”. Luciano Moggiego, który polecił mu transfer argentyńskiego napastnika, określił z kolei “dupkiem”. Później zmienił zdanie na temat Milito, ale obelgi wobec Moggiego nie wycofał. Tymczasem Krzysztofem Piątkiem z miejsca się zauroczył, podobnie jak włoska prasa. Napastnik, który rzecz jasna znalazł się wśród powołanych przez Jerzego Brzęczka do kadry, jest chwalony właściwie w każdym calu. Za świetne strzały, grę głową, boiskową uniwersalność, profesjonalizm. Podkreślany jest również fakt, że natychmiast podjął się nauki języka włoskiego, choć zna komunikatywnie angielski.

Sylwetkę Polaka przybliża w swoich mediach społecznościowych sam Gianluca Di Marzio. Zdaniem wielu obserwatorów, choć Piątek dopiero co trafił na włoskie boiska, już jest w połowie drogi, żeby osiągnąć tam realny sukces. Najtrudniejsze ma za sobą. Bo wielu snajperów po transferze do Italii początkowo cierpi, nie potrafi się odnaleźć w tamtejszych warunkach. Przykładem choćby wspomniany Milito, choć on również pierwsze trafienie zanotował dość prędko. Lecz nie chodzi tylko o gola, również o ogólne wrażenie.

Polak od razu poczuł się w malowniczej Ligurii tak jak w swojskim Dzierżoniowie.

Ciekawa to rzecz, ale ligowe początki we Włoszech akurat w przypadku polskich napastników wypadają zazwyczaj dość korzystnie. Arkadiusz Milik zaczął co prawda na sucho, kiedy w sierpniu 2016 roku zadebiutował w barwach Napoli przeciwko Pescarze. Jednak już w kolejnym starciu wyszedł w podstawowym składzie i załadował dwie bramki przeciwko Milanowi, dając się poznać na Stadio San Paolo z jak najlepszej strony.

Reklama

Mariusz Stępiński z kolei – podobnie jak Piątek – zaczął przygodę z włoską ligą od szybkiej brameczki. Chociaż dostał od trenera tylko kilka minut, to i tak zdążył ustalić wynik wyjazdowego meczu z Cagliari i w doliczonym czasie gry dołożyć trafienie na 2:0. Dawid Kownacki również zaczynał od grania ogonów i również prędko rozpoczął strzelanie. W swoim trzecim meczu pokonał golkipera Crotone, choć zmienił Duvana Zapatę dopiero na kwadrans przed końcem meczu. W kolejnym starciu dostał już od trenera pół godziny gry. Efekt? Kolejny gol, tym razem strzelony samemu Interowi.

Nie będziemy wspominać o Kamilu Wilczku, który kompletnie nieudanej przygody w dość ogórkowatym Carpi nie uświetnił żadnym golem w Serie A. Nie pomogła mu na pewno szybko odniesiona kontuzja. Z kolei Radosławowi Matusiakowi udało się raz zaskoczyć golkipera Ascoli. Cokolwiek powiedzieć, był to zaledwie jego trzeci (i ostatni) występ w barwach Palermo, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że miał on miejsce dopiero w maju, a Matusiak zadebiutował jeszcze w lutym 2007 roku.

Piątek to jest jednak w pewnym sensie ewenement. Swoim startem przebił całą resztę. Stępiński, Kownacki, Milik, czy ostatnio choćby Teodorczyk, wystartowali z pozycji rezerwowego. Co w sumie jest naturalne. Najpierw trzeba zaczekać na swoją szansę, na gorszy moment konkurenta i w odpowiednim momencie wstrzelić się z formą. Tymczasem snajper Genoi wyruszył od razu z pole position. Chłopak ładuje gole z takim zapałem, że dorobił się statusu pewniaka w składzie jeszcze zanim na dobre rozpoczął się sezon. On już niczego nie musi sobie wywalczyć, ale klasę wciąż będzie musiał oczywiście udowadniać. Konkurencja nie śpi, akurat na pozycji numer dziewięć trener Ballardini ma kilku ciekawych zawodników do wyboru. A regularne pokonywać bramkarzy na przestrzeni całego sezonu jest mimo wszystko znacznie trudniej niż popłynąć na fali euforii. Z różnych przyczyn, ale regularności wciąż nie osiągnęli przecież w Serie A ani Milik, ani Stępiński, ani Kownacki.

Oby ta fala uderzeniowa wywołana niespodziewaną eksplozją strzeleckiej formy niosła Piątka jak najdłużej. Na razie jest pięknie, ale to dopiero początek. Genoa nie jest zespołem marzeń dla napastnika. Wiele piłek trzeba będzie sobie wywalczyć, wiele sytuacji samemu wykreować. Dzisiaj jesteśmy Krzysztofem zachwyceni, ale patrząc na sprawę trzeźwo – dziesięć goli strzelonych w Serie A to wciąż będzie w jego przypadku wynik co najmniej bardzo dobry. O bardziej obfitym dorobku nawet nie odważymy się spekulować i – wzorem trenera Ballardiniego – ściszymy w tej sprawie głos.

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

Paweł Wojciechowski
0
Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

Weszło

Komentarze

21 komentarzy

Loading...