Barcelona jedzie w gości na teren beniaminka, Ernesto Valverde wystawia najmocniejszy skład, w razie czego na ławce czeka kilku kolejnych kozaków gotowych do odmiany oblicza spotkania… Co może pójść nie tak? A jednak, ten mecz nie miał nic wspólnego ze spacerkiem po deptaku w Ciechocinku. Blaugrana wygrała, lecz męczyła się z dobrze zorganizowaną defensywą Realu Valladolid. Walczyła z własną niedokładnością oraz niesprzyjającą… infrastrukturą.
Potwierdziły się tym samym obawy szkoleniowca ekipy przyjezdnych, który zaznaczał, iż tego wieczoru murawa może im nie pomagać. Faktycznie, po kwadransie boisko wyglądało fatalnie, sami zobaczcie:
Patrzyliśmy się na murawę na Estadio Jose Zorilla, a w głowie mnożyły się nam pytania:
– czy pod boiskiem zamieszkała jakaś wybitnie rozwinięta populacja pokemonów zwanych Diglettami?
– czy greenkeeperem jest tam Krecik z czeskiej bajki?
– czy to jest to kretowisko, gdzie kiedyś powstanie bank braci Golec?
No ale ok, nie bądźmy marudni niczym Xavi. Barcelona ma przecież w składzie na tyle wybitnie uzdolnionych technicznie piłkarzy, że w cuglach powinna poradzić sobie nawet w takich warunkach. Ten rąbek u spódnicy przeszkadzał jednak pewnej baletnicy. Mowa tu o Coutinho. Rażąca była dziś jego niedokładność. W pierwszej połowie zaliczył kilka absurdalnych wręcz zagrań. Straty stratami, on ma taki styl gry, że trzeba je potraktować jako ryzyko wkalkulowane. No ale weźmy tę akcję, gdy wyłuskał piłkę spod nóg rywala i za chwilę, chcąc dośrodkować, posłał balona pod przeciwny róg bramki. Albo kiedy wykonywał korner i walnął, że futbolówka od razu poszybowała na aut bramkowy. Przy próbie podania prostopadłego za kołnierzyk do Suareza też zasunął nią parę metrów od adresata. Z kolei kiedy już udało mu się posłać skuteczne dogranie, Luisito zmarnował okazję sam na sam.
Choćby w 30. minucie Barca miała świetną okazję do strzelenia gola – po kombinacyjnej akcji rozpoczętej przez Coutinho, dograniu w pole karne przez Messiego do Dembele. No i tu się wszystko skiepścilo, bo Francuz, zamiast delikatnie przerzucić futbolówkę na głowę Urugwajczyka, posłał ją w siną dal.
Aczkolwiek to za jego sprawą w bordowo-granatowe serca w końcu wlało się sporo ulgi, ponieważ to on pokonał Jordiego Masipa w 57. minucie. I w sumie nie była to jedna z tych akcji, po jakiej spodziewalibyśmy się strzelenia gola. Suarez bowiem posłał krzyżową piłkę do Sergiego Roberto zdecydowanie za mocno, wygonił go do samej linii końcowej, lecz ten w ostatniej chwili zdążył jeszcze posłać zwrotne podanie do skrzydłowego. Dembele zaś zachował się niczym właśnie Urugwajczyk w najlepszej wersji. Piłka spadła mu pod nogi, bez namysłu uderzył i wreszcie pokonał bramkarza. Piszemy „wreszcie” wszak próbował dziś pięciokrotnie i w ogóle był najbardziej aktywnym z ofensywnego tria gości. Bardzo często znajdował się pod grą – blisko ¾ podań wykonał tuż pod polem karnym Masipa – pomagał w rozgrywaniu akcji, ochoczo testował obrońców rywala dośrodkowaniami oraz pojedynkami biegowymi.
Powierzchowne statystyki z tego spotkania sugerują nam, iż było to starcie, w którym oglądaliśmy absolutną dominację Dumy Katalonii, aczkolwiek takie postawienie sprawy byłoby nie fair wobec Los Blanquivioletas. Podopieczni Valverde cały czas musieli zachowywać koncentrację na wysokim poziomie, ponieważ gracze Sergio Gonzaleza w błyskawicznym tempie przechodzili do ataku po odbiorze piłki. Trzy lub cztery sekundy i już byli, albo przynajmniej próbowali być pod polem karnym ter Stegena. I gdyby nie wzajemna asekuracja zawodników gości, Niemcowi parę razy mogłoby się zrobić cieplutko. Już w pierwszych minutach, kiedy jeszcze Barca nie złapała rytmu, mocno przetestował go Enes Unal.
Ciekawe było też podejście Realu Valladolid do pressingu na własnej połowie. Blanquivioletas niby mocno wypychali rywali spod własnej szesnastki, a z drugiej strony nie byli nadto agresywni. Nawet mądrze postępowali – starali się za wszelką cenę nie faulować przeciwników w okolicach własnego pola karnego. Bo wiadomo, że Leo potrafi posłać zabójczo celną rakietę typu ziemia-bramka. I w zasadzie popełnili tylko dwa przewinienia w groźnych strefach i to w sytuacjach ostatecznych. Można więc przyjąć, że ta taktyka im się opłaciła.
Ba, im dłużej trwało spotkanie, tym gospodarze poczynali sobie odważniej również w ataku. Niby nic nie mieli do stracenia, ponieważ przegrywali, lecz nie każdy wychodzi z podobnego założenia. Tymczasem Oscar Plano co chwilę szarpał bliżej lewej strony, Toni Villa również uprzykrzał życie obrońcom Barcy, po sporo wiatru zrobił również Duje Cop. Po jego dośrodkowaniu zresztą Keko – kolejny zmiennik – miał na głowie piłkę meczową, ale kompletnie niekryty w polu karnym ter Stegena uderzył prosto w niego. W doliczonym czasie gry wychowanek Atletico już się nie pomylił, ale wtedy do akcji wkroczył VAR.
Pues lío ninguno. #NoHayPolémica. El VAR demuestra que el gol de Keko, que en un principio subió al marcador, era ilegal. Bien anulado. El Barça respira por el VAR. pic.twitter.com/sFmcieM80j
— MARCA (@marca) 25 sierpnia 2018
Kupę farta miała zatem Blaugrana, że ostatecznie może wracać do domu z trzema punktami na koncie. Nie zlekceważyła dziś rywala, lecz jednocześnie nie da się ukryć, iż jej kluczowi gracze są aktualnie daleko od optymalnej formy. Oj, ma nad czym pracować Valverde w najbliższych tygodniach…
Real Valladolid 0:1 Barcelona (0:0)
Dembele 57′