Juve zwycięskie na przywitanie z domową widownią. To chyba podstawowy pozytyw, jaki fani Starej Damy mogą wyciągnąć z dzisiejszego meczu ligowego. Potyczka z Lazio była w miarę wyrównana i w ogóle obszernymi fragmentami dość nieciekawa. Do tego stopnia, że zgromadzeni na stadionie kibice pokusili się nawet o gwizdy tuż przed zakończeniem starcia. Publika w Turynie jest wymagająca i oczekuje jednak czegoś więcej, niż 2:0 wymęczone w średnim stylu. Krótko mówiąc – Massimiliano Allegri ma po dwóch kolejkach w garści sześć punktów, a powodów do zmartwień od groma. Choć nas cieszy przede wszystkim fakt, że dyspozycja Wojtka Szczęsnego raczej nie jest jednym z nich.
Najlepsze, co się teraz może przydarzyć Juventusowi, to żeby Cristiano Ronaldo wreszcie zdobył swoją upragnioną bramkę w Serie A. Nawet nie chodzi o to, że Portugalczyk może się wówczas rozhulać. Rozkręcić karnawał strzelecki, który potrwa przez kilka tygodni czy miesięcy. Po prostu w tej chwili wszystkim zawodnikom Bianconerich ciąży ta świadomość, że CR7 wciąż czeka na swoje debiutanckie trafienie. I szukają go na boisku, czasami nawet dość desperacko. Niekiedy przedwcześnie, rzucając w szesnastkę piłki z głębi pola. Bez wielkiej wiary w powodzenie tego manewru, który w sumie nie przystoi Juventusowi. Drużynie naszpikowanej olśniewającymi technikami.
Gdzie na ławce mecz rozpoczynają Dybala, Cuadrado i Douglas Costa.
Ronaldo to wszystko poniekąd wymusza sposobem, w jaki się porusza na boisku. Jest opętany świadomością, że jeszcze w Serie A nic nie strzelił. Ale przecież nie chodzi o to, żeby go bez przerwy szukać rozpaczliwymi wrzutkami z nie do końca przygotowanej piłki. On ma się w sposób płynny, instynktowny znajdować na czystej pozycji. Na razie koledzy nie są w stanie wielu takich okazji Cristiano wypracować, a on sam ma kłopoty, żeby wykombinować coś indywidualnie.
Szarpie, walczy, drybluje, dokazuje. Udziela się w defensywie, cofa do rozegrania. Lecz chyba już się przekonał, że defensorzy ze świata calcio są trochę bardziej uciążliwi, jeżeli chodzi o przeszkadzanie w dryblingu czy krycie przy dośrodkowaniach. Jest po prostu cholernie mało miejsca, żeby cokolwiek zrobić. Czasu jeszcze mniej.
Dzisiaj Portugalczyk dwukrotnie był mimo wszystko bardzo blisko bramki. Raz po uderzeniu zza pola karnego, gdy fenomenalną robinsonadą popisał się Thomas Strakosha. Za drugim razem albański golkiper w ostatniej chwili musnął futbolówkę i uniemożliwił Cristiano wpakowanie jej do pustej bramki. Wyszedł z tego kiks Ronaldo i w sumie całkiem efektowna asysta piętką do Mario Mandżukicia, który dopełnił formalności, ustalając wynik meczu na 2:0.
Cristiano najpierw sprawiał wrażenie lekko rozczarowanego, albo i zniesmaczonego, lecz momentalnie przywołał na twarz uśmiech numer pięć i ucieszył się wraz z kolegami.
Bramka Chorwata na 2:0 zupełnie pozbawiła Lazio argumentów w dzisiejszym starciu. Mecz mógł się w zasadzie zakończyć po 75 minutach. W końcówce było znacznie bliżej trafienia podwyższającego wynik na korzyść mistrzów Włoch niż bramki kontaktowej dla podopiecznych Simone Inzaghiego. Trochę lepiej to w wykonaniu przyjezdnych wyglądało do przerwy. Właściwie to można się nawet pokusić o opinię, że długi fragmentami gra Lazio mogła się podobać bardziej, aniżeli dość siermiężny futbol zaproponowany przez Starą Damę. Mnóstwo dośrodkowań, z których niewiele wynikało. Lazio grało szybciej, rzymianie fajnie wchodzili w wolne przestrzenie. Był w tym jakiś zamysł.
Goście mogliby się dzisiaj na Allianz Stadium pokusić co najmniej o remis, gdyby nie najsłabsze ogniwo drużyny – środkowy obrońca, Wallace. No cóż – nie jest to defensor na miarę Big Bena Wallace’a z Detroit Pistons. Od gościa cuchnęło jakąś wpadką od samiutkiego początku spotkania, no i masz babo placek. To właśnie on podarował Juventusowi gwiazdkę z nieba, czyli bramkę na 1:0 w 30 minucie gry. Fatalnie wybił piłkę z własnej szesnastki, do futbolówki dopadł Miralem Pjanić i cudownym strzałem, czystym, płaskim strzałem z dystnasu umieścił ją w sieci.
Jak Juve prowadzi jedną bramką to naprawdę doskonale wie co zrobić, żeby tego prowadzenia nie stracić. Przeszkodzić w tym mogła im jedynie marna dyspozycja Alexa Sandro na lewej obronie, ale jego liczne błędy i straty ostatecznie nie wpłynęły na końcowy rezultat. Lazio miało po prostu za mało argumentów. Luis Alberto zaczął ciekawie, lecz z czasem przygasł i przestał rzucać efektowne, prostopadłe dogrania. Ciro Immobile raczej odcięty od podań, Milinkovic-Savić bez ognia, Lulić trochę patykowaty, podejmujący błędne decyzje.
Po prostu – za mało jakości na Juve. Zwłaszcza, gdy świetnie dysponowany jest Wojciech Szczęsny. Polski golkiper bronił pewnie, miał kilka dobrych rozegrań akcji i odważnych wyjść przed pole karne. Duża klasa i czyste konto, czego życzył sobie w jednym z wywiadów trener Juve. Dodatkowa presja podziałała mobilizująco na byłego bramkarza Romy.
Jednak, jako się rzekło, Allegri ma nad czym pracować. W kapitalnej formie jest Bernardeschi, równie efektownie wyglądał po wejściu na boisko Douglas Costa. Żeby uzupełnić pochwały kierowane w prawą stronę, fajnie do akcji podłącza się również Cancelo. Jednak poza tym – trochę za duża porcja nijakości i przeciętności, przynajmniej jak na status Starej Damy. Czyli zespołu tak napakowanego kadrowo, że Paulo Dybala przez cały mecz nie podniósł się z ławki rezerwowych i to raczej nie z powodu jakiegoś urazy.
Poza tym – współpraca Mandżukicia i Cristiano właściwie nie istnieje, to chyba podstawowa kwestia do rozwiązania w kolejnych spotkaniach. Pewnie łatwiejszych niż starcie z Lazio. Cokolwiek powiedzieć, Juventus w ubiegłym sezonie ligowym zasmakował porażki tylko trzykrotnie. Między innymi właśnie z rzymianami i to na własnym obiekcie. Udało się zatem zrewanżować. Może nie w sposób najbardziej spektakularny, ale na pewno w stylu bardzo juventusowym. Skuteczność przede wszystkim.
Juventus 2:0 Lazio
30′ (1:0) M. Pjanić
75′ (2:0) M. Mandżukić
fot. Newspix.pl