Jesteśmy piłkarskim zadupiem. Wiemy, Ameryki nie odkrywamy, ale jak rzadko kiedy można sobie o tym przypomnieć. 16 sierpnia nie mamy już żadnej drużyny w eliminacjach europejskich pucharów. To nowy niechlubny rekord.
Drugi rok z rzędu pucharowe emocje kończą się dla nas, nim jeszcze dzieci wrócą do szkoły. Niektóre ligi do tego czasu nie zdążyły nawet wystartować z nowym sezonem. W ciągu tych dwóch lat jedynie Jagiellonia, eliminując Rio Ave, zrobiła coś przyzwoitego. Pozostałe przypadki to mniejszy lub większy zawód albo po prostu kompromitacje.
Przez dwa ostatnie sezony polskie kluby wyeliminowały tylko IFK Mariehamn (Finlandia), FK Pelister (Macedonia), FK Haugesund (Norwegia), Dinamo Batumi (Gruzja), Cork City (Irlandia), Gandzasar Kapan (Armenia), Szachtior Soligorsk (Białoruś), Zarię Balti (Mołdawia) i Rio Ave (Portugalia). A nieraz i tak trzeba było drżeć o losy tych dwumeczów.
Dupy skopały nam natomiast Astana (Kazachstan), Sheriff Tyraspol (Mołdawia), Spartak Trnawa (Słowacja), Dudelange (Luksemburg), FK Trenczyn (Słowacja), FC Midtjylland (Dania), Qabala (Azerbejdżan), FC Utrecht (Holandia), Racing Genk (Belgia) i KAA Gent (Belgia). Normą staje się, że gdy nasz klub na papierze nie jest murowanym faworytem, to odpada, a coraz częściej dostajemy po łbie także wtedy, gdy po prostu nie mierzymy się z kompletnymi frajerami. Poprzeczka z roku na rok się obniża i w zasadzie już leży na ziemi. Sam fakt, że Lech i Jaga w czterech meczach z Belgami nie wywalczyły choćby jednego remisu, pokazuje, jak bardzo odjeżdżają nam nawet europejscy średniacy.
Żeby uzmysłowić sobie skalę klęski, wystarczy przeanalizować, które europejskie federacje przed fazami play-off w Lidze Mistrzów i Lidze Europy nie mają już dziś żadnego przedstawiciela. Stosowna grafika:
Do IV ligi el. LM potrafiło przejść węgierskie MOL Vidi, czyli po prostu Videoton. Dalej w el. LE grają takie potęgi jak litewska Suduva, gruzińskie Torpedo Kutaisi, ukraińska Zoria Ługańsk (nie ma co jej porównywać z Szachtarem i Dynamem Kijów) czy norweski Sarpsborg. Naprawdę nie chodzi o żadne cuda.
Jeśli ktoś jest słaby z geografii, podpowiemy, że poza nami pucharowy spokój mają już Albania, Andora, Armenia, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Estonia, Finlandia, Gibraltar, Irlandia, Irlandia Północna, Islandia (jej akurat nie widać na mapce powyżej), Kosowo, Liechtenstein, Łotwa, Malta, San Marino, Walia i Wyspy Owcze. Same ligi, w których płaci się znacznie mniej niż w polskiej i które opakowaniem nawet się nie zbliżają do Ekstraklasy. Ba, często nie są to ligi w pełni zawodowe. Jedyne, co je łączy z polską, to taki sam beznadziejny poziom na boisku.
A my w takim gronie znajdujemy się drugi raz z rzędu!
36 federacji nadal ma co najmniej jeden klub w europejskich pucharach. 36! W Europie!
Staliśmy się piłkarskim wybrykiem natury. Dopiero uświadomienie sobie tego przez decydentów polskiego futbolu może być początkiem prawdziwych zmian na lepsze.
Fot. newspix.pl