Po dzisiejszym spotkaniu pomiędzy Rakowem a Odrą wiemy, jaki jest najważniejszy czynnik, który decyduje o wynikach w pierwszej lidze. Karty rozdaje niechlujność. Nie słabość czy siła, bo wszyscy mają tutaj dość zbliżony poziom umiejętności – ani dobry, ani jakiś całkowicie katastrofalny. Kto danego dnia okaże się mniej niechlujny, ten zgarnia pełną pulę. Dziś obie drużyny nie wyrzekły się niechlujności, przez co to spotkanie – jakby to powiedzieć – nie przejdzie do annałów futbolu, ale mniej skoncentrowana okazała się drużyna Mariusza Rumaka, która w końcówce spotkania popełniła decydujący o ostatecznym rozstrzygnięciu kryminał w obronie.
Kryminał, który kosztował ją stratę punktów. A to wcale nie musiało się tak skończyć, przede wszystkim biorąc pod uwagę pierwszą połowę, w której Odra zdominowała środek pola, choć – powiedzmy sobie uczciwie – za wiele efektów to nie przynosiło. Jasne, pomocnicy opolan prezentowali się przyzwoicie, Mariusz Rumak przed sezonem zapowiadał, że nie powinno zabraknąć im jakości. Przed meczem zaznaczał, że jego zespół chce zaatakować, przycisnąć, narzucić swoje warunki. Do pewnego momentu to się udawało, ale co z tego, skoro przed polem karnym Rakowa Odra popadała w niezrozumiały paraliż. Długo nie potrafiła stworzyć sobie żadnej dobrej okazji, która zapadłaby nam w pamięć. Ot, jakiś strzał zza pola karnego oddał Czyżycki, dopiero na początku drugiej połowy trochę wysilić musiał się Gliwa. Poza tym – totalna bryndza.
Raków wcale nie był lepszy, to też niezłe gagatki. Niby są jednym z głównych faworytów do awansu, niby w klubie nie brakuje im niczego, a jednak w pierwszej połowie dali się zdominować na swoim boisku. Odgryzali się jedynie pojedynczymi akcjami. A to Niewulis strzelił gola po dośrodkowaniu z rzutu wolnego (sędzia zasygnalizował spalonego), a to Domański oddał przyzwoity strzał zza pola karnego. I to by było na tyle. Poza tym przede wszystkim bronili się przed naporem gospodarzy. Szczelnie zamykali własne pole karne, to im trzeba przyznać, ale od drużyny Marka Papszuna powinno się wymagać czegoś więcej. Trochę ogarnęli się po przerwie, kiedy stworzyli sobie co najmniej dwie stuprocentowe sytuacje. Problem w tym, że Domański nie trafił z jedenastego metra, mając przed sobą tylko bramkarza, a Lewicki był jeszcze lepszy – po zgraniu w pole karne przez partnera, przestrzelił z metra.
Już chcieliśmy obśmiewać ich nieskuteczność, zastanawiać się, czy faktycznie są jednym z faworytów do awansu, skoro w czterech pierwszych kolejkach odnieśli tylko jedno zwycięstwo. Ale wtedy do akcji wkroczył wprowadzony kilka minut przed końcem spotkania Miłosz Szczepański. 89. minuta. Obrońcy Odry czekają na końcowy gwizdek, nie zważają na rajd młodego, nieopierzonego przeciwnika. Chyba na zasadzie – a co ten młody może nam zrobić? Jak się okazało, może bardzo dużo. Szczepański przebiegł pół boiska, Niziołek go odpuścił, Janasik się poślizgnął, a gracz Rakowa dobrym, płaskim uderzeniem nie dał szans Szromnikowi. Brawo za odwagę, brawo za wykończenie, ale jakkolwiek spojrzeć, Odra zaprezentowała niechlujność na najwyższym poziomie.
Szczepański zapewnił swojej drużynie trzy punkty i sprawił, że Raków trochę się odbił po niefortunnym początku. Wygrał w pierwszej kolejce, ale potem stracił punkty z GKS-em Jastrzębie po trafieniu w końcówce. Z Chojniczanką przegrał z kolei po bardzo dyskusyjnym rzucie karnym. Cóż, przyszedł czas na przełamanie. Po trudnym pierwszoligowym boju, po zwycięstwie wyszarpanym w samej końcówce. To musi smakować wyśmienicie.
Raków Częstochowa – Odra Opole 1:0
89′ Miłosz Szczepański 1:0
Fot. NewsPix.pl