Reklama

Podobno Kuba Błaszczykowski jeszcze stoi przy linii (14)

redakcja

Autor:redakcja

29 czerwca 2018, 14:33 • 4 min czytania 21 komentarzy

Podobno Kuba Błaszczykowski jeszcze stoi przy linii. Podobno Japończycy jeszcze grają ze sobą w dziada.

Podobno Kuba Błaszczykowski jeszcze stoi przy linii (14)

Żarty na bok: jedyny pozytyw wczorajszego meczu jest taki, że Błaszczykowski nie wszedł na boisko. Pomyślcie o tym: wojownik. Mocny charakter. Dla polskiej piłki – bez cienia przesady – legenda, która za biało-czerwoną koszulkę dałaby się pokroić.

I taki kozak, któremu należy się wieczny szacunek, miałby się żegnać z reprezentacją poprzez udział w farsie? Serio, wyobraźcie to sobie – wchodzi Błaszczykowski na pół minuty i ogląda, jak przeciwnik klepie na własnej połowie w popularne “ja do ciebie, ty do mnie”. 

To ma być pożegnanie godne wybitnego reprezentanta, który stanowi wzorzec dla mnóstwa młodych polskich piłkarzy, z którego poruszającej historia życiowej ludzie na zakręcie mogą czerpać inspirację, który na poprzednim Euro był bohaterem, a dla którego koszulka z białym orzełkiem zawsze była świętością?

Dużo bardziej wolę, żeby jego ostatnim meczem w kadrze był ten z Senegalem. OK – mecz przerżnięty. Mecz, w którym Kuba nie zaistniał. Ale był to mecz otwarcia na mistrzostwach świata, gdzie trener mu zaufał, obdarzył go ważną rolą i na który Błaszczykowski wrócił po wiośnie heroicznej walki o powrót do zdrowia. Tu został potraktowany poważnie, z należną mu godnością i powagą.

Reklama

Z Japonią pełniłby rolę faceta wypchniętego na kabaretową scenę, gdzie właśnie komedianci czarują widownię skeczem o chłopie przebranym za babę.

Obelga.

Wystarczy, że musiał tam stać jak uczniak przy tablicy. Dość wstydu mu narobili. Więcej nie potrzeba. Bardzo cieszę się, że nie wziął czynnego udziału w pastiszu piłki nożnej, podczas którego – moja żona poświadczy – śmiałem się do rozpuku. Patrzyłem na boisko i pękałem ze śmiechu. Był to śmiech oczywiście jawnie szyderczy, śmiech pozbawiony jakichkolwiek złudzeń, śmiech cynika.

No ale jak inaczej? Śmieją się z tej końcówki na całym świecie. Czytałem już relacje od osób, które są na wakacjach i oglądało mecz Polski np. w greckim kurorcie. Grecka telewizja miała wielkie używanie. I wybaczcie, Japończycy swoje kunktatorstwo przynajmniej zaprzęgli do jakiegoś celu – awansu z grupy. Dali za to, przepraszam, dupy, broniąc porażki z zajadłością, która z pewnością sprawiła, że każdy samuraj przekręcił się w grobie. Ale my daliśmy się temu kunktatorstwu ponieść za nic. Za czapkę gruszek. W pucharze o – jak mówiło się u mnie na podwórku – złote kalesony.

Nie wyrzekniemy się współautorstwa jednej z najbardziej haniebnych chwil tych mistrzostw. Jeszcze Nawałka w ostatnich sekundach doliczonego czasu każący Grosikowi, żeby udał skurcz… parodia. Nie ma co – to pożegnanie Kuby wręcz ocieka godnością. Nawet na pucharze Knura, który odwiedziłem zeszłego lata, było poważniej.

A dopiero co pisałem w felietonie, jakim znojem jest polska piłka, gdzie jesteś przekonany, że dostałeś już od niej w mordę tyle razy, że masz twarz z kamienia, na wzór tajskich wojowników napieprzających nogą w bal drewna, by uodpornić się na ból i ją wzmocnić.

Reklama

A tu jednak polska piłka znowu mnie przechytrzyła. Jak pisał Marcin Świetlicki: “mam już jeden nóż w plecach i nie ma tam miejsca na następne”. A jednak znowu znalazła gdzieś centymetr miejsca, by wcisnąć ostrze.

Kto jest zadowolony z takiego przebiegu meczu – jego sprawa. Jak dla mnie zadowolony mógł być maksymalnie Kurzawa, bo udowodnił, że na mundialu, na którym – jak wyliczył OptaMilewski – dokładnie od cholery bramek pada ze stałych fragmentów, nasz najlepszy specjalista od stałych fragmentów gry siedział na ławie. Może być zadowolony Fabiański, bo Szczęsny pewnie już w trzydziestej sekundzie wpuściłby dzisiaj gola źle wyliczając wyjście. Swoją drogą, jaka znowu złośliwość, a zarazem przemyślność futbolowych bogów: mamy wyjście Szczęsnego, moim zdaniem wielbłąd nad wielbłądy, który w dużej mierze położył nam turniej, a gdy wchodzi do klatki Fabian, po niespełna minucie ma okazję jak należy pewnie wyczyścić sytuację wyjściem do piłki.

Ale poza nimi? Reszta z nas ma prawo czuć się jak Linetty – duże nadzieje, a potem tylko odciski na tyłku.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

21 komentarzy

Loading...