Tyle się mówi i pisze o wartościach w futbolu, wynosi te wszystkie górnolotne idee oraz postawy pod niebiosa, dąży do idealizmu… A jednak jedyną rzeczą, którą przez ostatnie lata nauczył nas futbol jest to, że lojalność staje się w nim pojęciem praktycznie abstrakcyjnym. Gdzieś tam jeszcze dogorywają piłkarze z kategorii „one club man”, lecz następców nie widać. Trenerzy? Epokę zakończyli Ferguson i Wenger. Szkoleniowcy nie są lepsi. Najdobitniejszy przykład otrzymaliśmy dokładnie wczoraj, kiedy Julen Lopetegui zdecydował podpisać się kontrakt z Realem Madryt.
Chronologia wydarzeń jest taka:
21.07.2016 – Bask obejmuje stanowisko selekcjonera reprezentacji Hiszpanii.
2016-2018 – La Roja przechodzi przez eliminacje do mundialu jak walec z prędkością Ferrari, właściwie staje się poważnym kandydatem do wygrania Pucharu Świata.
22.05.2018 – Wszyscy są zadowoleni z pracy Julena, więc federacja oferuje mu przedłużenie umowy, a ten ochoczo składa parafkę.
12.06.2018 – Real Madryt ogłasza, iż nasz bohater zostanie następcą Zidane’a.
13.06.2018 – RFEF trafia szlag, Lopetegui zostaje wypierdzielony z posady trenera reprezentacji Hiszpanii.
Lopetegui en la selección española. pic.twitter.com/0Q3Tdjs6Mo
— Llourinho (@Llourinho) 13 czerwca 2018
To tym śmieszniejsza sytuacja, że jeszcze kilka dni temu, kiedy brał udział w konferencji prasowej przy okazji jednego ze sparingów, byliśmy świadkami jak zaprzeczał temu, iż może być skoncentrowany na czymś innym niż mundial. Został bowiem poproszony przez jednego z dziennikarzy o komentarz do odejścia Zizou z ekipy Królewskich, na co odpowiedział: „no błagam, przecież za parę dni zaczynają się mistrzostwa świata!” No ale cóż, widocznie Julen ma na tyle silną wolę, iż robi ona z nim co tylko chce.
Żeby była jasność, samemu Realowi nie dziwimy się w ogóle. Jasne, w pewnym sensie postąpił nieetycznie, skoro zaczął załatwiać z selekcjonerem hiszpańskiej drużyny takie sprawy tuż przed turniejem, aczkolwiek Florentino Perez musiał postąpić tak, a nie inaczej. Po prostu leżało to w interesie klubu, którego egoistyczna postawa jest w pełni zrozumiała. Los Blancos musieli myśleć przede wszystkim o sobie, dbać o własne dobro, zaplanować sezon w odpowiedni sposób, a jak mieliby to zrobić bez pewności co do tego, kto w przyszłym roku poprowadzi zespół? W interesie klubu nie leżałoby także trzymanie tego wszystkiego w tajemnicy, wszak nadszarpnęłoby to wizerunek wszystkich działaczy Królewskich, wskazywałoby na ich nieudolność. Mamy zatem kolejny argument za tym, iż Real postąpił jak najbardziej słusznie.
A że przy okazji wywołał burzę? No cóż, poniekąd racja, z drugiej strony jednak to sam Julen był tym, kto zasiał wiatr. Na pewno musiał zdawać sobie sprawę z jaką reakcją spotka się jego decyzja. To też zawsze ogromne ryzyko co do tego, jak zareaguje szatnia. Zwłaszcza, że jest ona w pewnym sensie podzielona, ponieważ znajduje się w niej sporo graczy zarówno Los Blancos, jak i Barcelony. Wiemy – to już nie czasy Mourinho, kiedy jedni i drudzy skakali sobie do gardeł, lecz w takich momentach wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby w ekipie powstały jakieś niesnaski.
Z kolei nie żal nam w ogóle akurat samych szefów federacji hiszpańskiej. Trzeba bowiem zwrócić uwagę na jedną rzecz – Lopetegui po prostu skorzystał z wpisanej do jego kontraktu klauzuli. Na jej mocy, po wpłaceniu 2 milionów euro, mógł bezproblemowo rozwiązać kontrakt wiążący go z drużyną narodową. Jest tu zatem pewien konflikt interesów, powstały jednak na niewerbalnym, tym bardziej nie na udokumentowanym poziomie. I stąd wynika cały ambaras, bo działacze ufali szkoleniowcowi na tyle, by umieścić w kontrakcie trenera taki zapis, a teraz mają pretensje, ponieważ w zasadzie postąpił arogancko. No ale skoro mógł i nie nawet na papierze nie było ku temu żadnych przeszkód? Powiedzmy to sobie otwarcie – RFEF sama sobie zawiązała sznur na szyi. Najpierw popisała się ignorancją, zgadzając się na tak żałośnie niską klauzulę, a teraz jeszcze wykazała się hipokryzją, mając żal do Julena, ponieważ skorzystał z udostępnionej mu furtki. Śmieszno i straszno zarazem. Komuś tam ewidentnie zabrakło kompetencji.
W Hiszpanii od razu pojawiły się głosy – jeśli Luis Rubiales, nowy szef hiszpańskiego związku, nie zwolniłby selekcjonera, sam powinien był podać się do dymisji. Z drugiej strony, co ciekawe, za trenerem wstawili się sami piłkarze, z Sergio Ramosem oraz Andresem Iniestą na czele. To poniekąd też zrozumiała sprawa, ponieważ kto normalny chciałby tak ogromnych zmian w drużynie na dzień przez mundialem? Rubiales jedna pozostał twardo przy swoim, co zresztą na gorąco uargumentował na konferencji prasowej. – Negocjacje pomiędzy Realem a Lopeteguim toczyły się za naszymi plecami. Nie mieliśmy o nich żadnej wiedzy. Dowiedzieliśmy się o zaistniałej sytuacji na 5 minut przed tym, gdy informacja poszła w świat. Reprezentacja jest drużyną wszystkich Hiszpanów, więc wobec niej trzeba zachowywać się w odpowiedni sposób – dowodził szef RFEF. Inni z kolei, stając bardziej w obronie już ex-selekcjonera, powoływali się na przypadek Luisa Aragonesa, który po Euro 2008 powędrował do Fenerbahce, lecz różnica była taka, iż legendarny trener poinformował o tym fakcie w trakcie turnieju, czyli etycznie też niezbyt właściwie.
– Rozmawiałem z piłkarzami. Oni na pewno zrobią wszystko, aby zajść jak najdalej podczas mistrzostw. Musieliśmy podjąć tę decyzję, to najlepszy możliwy wybór – dodawał jeszcze Rubiales, który, choć temu zaprzeczał, ewidentnie poczuł się zdradzony przez Julena.
Inna sprawa, że tak naprawdę było to wybór mniejszego zła. Pozostawić szkoleniowca na miejscu i liczyć, iż szatnia nie zostanie podzielona, a on sam nie będzie bardziej skupiony na planowaniu pretemporady Królewskich niż sprawami mundialowymi. Albo zwolnić go, co też się stało i sprawić sobie kłopot natury sportowej. Teraz przecież do drużyny będzie musiał wejść nowy trener, Fernando Hierro, który rewolucji raczej nie przeprowadzi, aczkolwiek na pewno potrwa to kilka dni, zanim w pełni wpasuje się w nową rolę. Można więc powiedzieć, że jeśli Hiszpania ugra coś poważnego na rosyjskim mundialu, będzie to dowód, iż jest ona w dużej mierze samograjem.
W tej chwili nie zweryfikujemy, która postawa byłaby słuszna. Po prostu musimy poczekać na to, co wydarzy się w Rosji przez najbliższy miesiąc. Możemy sobie tylko teoretyzować, argumenty obu stron to słowa przeciwko słowom.
Ale skoro już przy słowach jesteśmy… Całej tej tragikomedii udałoby się uniknąć, właśnie dzięki nim. Wystarczyło przecież tylko, aby Lopetegui zagrał w otwarte karty, spróbował się z dogadać z RFEF zamiast nakręcać konspirę. A tak, cóż, w dużej mierze sam jest sobie winny.
Fot. NewsPix.pl