Okej, ręka do góry od każdego, kto był w stanie przewidzieć, że zaraz po wygraniu trzeciej Ligi Mistrzów z rzędu przez Real Madryt, Zinedine Zidane zdecyduje się na opuszczenie klubu. No i co? Nikt? Tak też sądziliśmy. Jego decyzja spadła na madridismo niczym grom z jasnego nieba, która przynajmniej na ten moment wygląda ni mniej, ni więcej niż na niedźwiedzią przysługę.
Pamiętajmy bowiem w jaki sposób Francuz uargumentował ten ruch – że nie jest już w stanie zaoferować tej drużynie nic nowego. A ona, aby się rozwijać, potrzebuje jakiegoś impulsu, szkoleniowca ze świeżymi pomysłami, który ponownie będzie potrafił natchnąć tę ekipę do odnoszenia kolejnych sukcesów. Zizou może nie tyle przestraszył się nasyceniem sukcesami – swoim lub piłkarzy – co po prostu był świadom, iż tej i tak ekstremalnie wysoko postawionej poprzeczki nie przeskoczy, a wymagania wobec niego wciąż będą rosły. Nie dziwota, skoro w zasadzie nawiązał do sukcesów Realu Munoza z lat pięćdziesiątych.
Czyli generalnie trzeba to ocenić jednoznacznie: szkoleniowiec chciał dobrze. Sam odchodzi w glorii oraz chwale, nie zamierza odcinać kuponów, co jednocześnie pomoże zespołowi podtrzymać ciągłość kolejnych zwycięstw. Czy ktoś mu dorówna? Wątpimy, jednak to bardzo podobna sytuacja do tej Guardioli sprzed paru lat, kiedy opuszczał Barcelonę. Ta co prawda wpadła potem w delikatny dołek, ale jednak poniżej pewnego wysokiego poziomu nie spadła, co kazało sądzić, iż Pep podjął wówczas prawidłową decyzję. Tak jak parę dni temu trener Los Blancos.
Inna sprawa, że praktycznie równolegle do nas, o zamiarach Zidane’a dowiedział się Florentino Perez i to już raczej nie jest w porządku. Ponoć Francuz powiedział o tym prezydentowi Realu dzień wcześniej. Możemy domyślać się tylko, jaka była reakcja futbolowego magnata, aczkolwiek jednego jesteśmy pewni – musiał się wkurzyć. Stąd jego zbywanie tematu na konferencji prasowej, podczas której trener ogłaszał światu, iż nie poprowadzi Królewskich w przyszłym sezonie. – Czy przez te kilkanaście godzin zdążyliście przemyśleć kwestię nowego szkoleniowca? – padło pytanie z sali. – Dziś rozmawiamy tylko o Zidanie, ok? – odpowiadał Florentino. Spokojny jak nigdy, choć w środku jego ciało zapewne osiągało właśnie temperaturę wrzenia.
Wiele też mówi jego wypowiedź z samego początku tamtego smutnego spotkania. – To dla nas bardzo smutny i trudny dzień. Zupełnie się tego nie spodziewałem, mocno to odczułem. Nie byliśmy na to przygotowani – mówił prezydent Realu.
Trafił w sedno, wszak nie da się ukryć, że krótkoterminowo Zizou postawił klub w bardzo trudnej sytuacji. Historycznie rzecz ujmując, sytuacja staje się jeszcze bardziej poważna, bo niemal za każdym razem, gdy Santiago Bernabeu opuszczał szkoleniowiec święcący triumfy, po nim przychodził ktoś, kto kompletnie sobie nie radził. Po Vicente del Bosque byli Queiroz oraz Camacho – obaj zmierzali raczej ku przeciętności. Zespołowi nie pomógł także Jose Mourinho, który wzbogacił klubową gablotę jedynie o trzy trofea. Rafa Benitez po Carlo Ancelottim, który dał Realowi upragnioną La Decimę? Dajcie spokój. Ten okres całe madridismo najchętniej rzuciłoby w odmęty niepamięci.
A potem nastał Zidane.
W tym wszystkim da się jednak dostrzec jeszcze inną prawidłowość – z Królewskimi sukcesy odnosili wcale nie wybitni warsztatowo szkoleniowcy, których możemy definiować jako wybitnych taktyków, autorytarnie panujących nad szatnią przywódców. Wręcz przeciwnie, wielkie triumfy święcili raczej trenerzy potrafiący lepiej zarządzać charakterami piłkarzy niż magnesami na tablicach taktycznych.
Pytanie, czy ktoś taki w ogóle jest teraz w zasięgu? Mauricio Pochettino to najczęściej omawiana opcja, lecz z nim kwestia jest inna. Po pierwsze – dopiero co przedłużył kontrakt z Tottenhamem. Po drugie – londyńskim klubem zarządza niejaki Daniel Levy, który jest chyba najtrudniejszym negocjatorem wśród wszystkich sterników. Niedawno COPE podawała, iż z tego właśnie powodu Argentyńczyk został odpalony z listy już w przedbiegach. Spurs w rozmowach na pewno graliby na zwłokę, a) chcąc przekonać go do pozostania dłużej w obecnym zespole, b) sami potrzebowaliby czasu na znalezienie godnego następcy. A Real nie może czekać z kwestią zatrudnienia sukcesora Zidane’a w nieskończoność. Trzeba ściągnąć kogoś na Bernabeu jak najszybciej, aby mógł on jeszcze przepracować z drużyną presezon.
Wczoraj do listy kandydatów hiszpańskie media zaczęły dopisywać Massimiliano Allegrego, chociaż na pierwszy rzut oka to raczej zapowiadałoby powtórkę z czasów Beniteza. Wyobrażacie sobie Ronaldo, Bale’a, Isco, Asensio, Marcelo czy nawet Modricia i Kroosa pozakuwanych w taktyczne dyby, w czym lubuje się Włoch? My ani trochę. Nie w ten sposób zdobywa się autorytet u największych gwiazd, które maksimum potencjału pokazują dopiero w chwili, gdy da się im sporo wolności.
Guti? To niby byłby zwrot w drugą stronę, ale też ogromne ryzyko. Były pomocnik Królewskich niby podążałby śladami Francuza, aczkolwiek prawdopodobieństwo zajścia równie daleko nie jest zbyt wysokie. Nie żebyśmy z góry negowali warsztat Gutiego, lecz sami przyznacie – to trochę jak z kotem w worku. Hiszpan do tej pory prowadził jedynie drużynę Juvenil, a i pod względem autorytetu nie wydaje się aż tak mocnym charakterem jak Zizou. Jasne, wielkim zawodnikiem był, królewskie CV ma bardzo bogate, lecz do Zidane’a nadal nie ma żadnego podjazdu.
Kolejne nazwiska będą się pojawiać, już przecież wieść gminna niesie o zainteresowaniu Sarrim czy też nawet Arsenem Wengerem. Ile w tym heheszków, ile prawdy – trudno dociekać. W każdym razie na ten moment jeszcze trudniej znaleźć szkoleniowca, który byłby gwarancją podtrzymania passy wielkich zwycięstw Los Blancos.
A przecież działać trzeba bardzo szybko. Już teraz sezon powinien być planowany, działania transferowe przeprowadzone według określonej wizji menedżera, którego przecież nie ma. Jak wobec tego rozwiązać trudne sytuacje Cristiano Ronaldo, Garetha Bale’a oraz wielu innych graczy? Co z rezerwowymi, którym nie za bardzo ufał Zidane? Wypożyczać chłopaków, czy jednak trzymać, bo może następca Zizou ochoczo postawi na któregoś z nich? Jak układać plany treningowe oraz logistyczne względem pretemporady? Za dużo jest tych pytań, na które bez nowego szkoleniowca po prostu nie da się znaleźć właściwej odpowiedzi. Gość nie może przecież przyjść na gotowe, bo takie rozwiązanie zapewne nie posłużyłoby ani jemu, ani samym piłkarzom. A kolejne ewentualne zmiany musiałyby być wprowadzane już podczas sezonu, co mogłoby poważnie zachwiać drużyną i – kto wie – może znowu oznaczałoby to wczesne wypisanie się z walki o jakieś trofeum.
Położenie, w którym właśnie znalazł się Real jest nie do pozazdroszczenia. Wiadomo, bierność będzie najgorsza, lecz jednocześnie żadne z podpowiadanych przez media rozwiązań nie wygląda na na tyle dobre, by opowiadać się za nim ze stuprocentową pewnością. Bardzo możliwe więc, że w najbliższych dniach lub tygodniach Florentino Perez będzie musiał wybierać mniejsze zło.
Fot. NewsPix.pl