Szkoda, że Ronaldo nie może wyjść z siebie i stanąć obok. Rozdwoić się, nie tylko własną jaźń. Mam wrażenie, iż tych Cristianów jest dwóch. Jeden to świetny piłkarz, którego nie da się nie podziwiać. Który imponuje w 99% rozgrywanych meczów – tak, wiem, w tym sezonie ten procent byłby nieco niższy – i który stanowi wzór sportowych ambicji. A z drugiej strony ten Portugalczyk, jakiego nie chciałbym za często oglądać i słuchać, egoista potrafiący skraść show w negatywnym tych słów znaczeniu.
Problem w tym, że ciało ma jedno, a ta dwoistość w żaden sposób mu nie służy. Wiadomo, mnie jako jednostkę ma głęboko – czy będę mu kibicował, czy nie. Natomiast jeśli tak często narzeka na krytykę, hejterstwo i innego tym podobne zjawiska, to musi być świadom, iż sam robi wszystko, by środowisko kibicowskie spolaryzować.
Na wstępie jednak pozwolę sobie uprzedzić fakty, a zarazem zapewne także bimbalion komentarzy.
Zaznaczmy – jako sportowcowi nie mam mu absolutnie nic do zarzucenia. Przed finałem Ligi Mistrzów piałem peany pod jego adresem i to zupełnie szczerze. Gdybym pod względem stricte sportowym pisał o CR7 inaczej niż w superlatywach, musiałbym być idiotą zaprzeczającym faktom. Bo naprawdę uważam go za kogoś wybitnego, o którym za kilkadziesiąt lat będę opowiadał, dumny, ponieważ żyłem w czasach jego oraz Messiego.
Pozostała część mnie nie potrafi jednak przejść obok Cristiano obojętnie, kiedy zaczynamy o nim mówić jako o człowieku. Tu zawsze zaczynam zgrzytać zębami. Nie ukrywam, to nigdy nie był typ osoby, imponujący mi pod kątem wielu innych cech charakteru.
To chyba jasne, do czego nawiązuję… Naprawdę w głowie mi się nie mieści jak Portugalczyk mógł wylewać swoje żale akurat zaraz po zakończeniu finału Ligi Mistrzów. Przecież to jest absolutnie niepojęte. Trzeci z rzędu Puchar Europy ląduje w gablocie Los Blancos, historia pisze się na naszych oczach, a ten, który w ogromnym stopniu był architektem sukcesu, zachował się jakby to legendarne osiągnięcie miał w dupie aż po same zęby.
Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego zawodnika, zapytałbym – może mamy do czynienia ze słynnym wypaleniem z powodu ciągłych triumfów? Zblazowania nimi, przyzwyczajenia do luksusu, komfortem siedzenia na szczycie i świadomością, że nikt nie ma szansy cię z niego strącić? Ale przecież gdyby tak było, nie oglądalibyśmy Ronaldo tak głodnego kolejnego międzynarodowego sukcesu. Co jak co, ale głód zwycięstwa w trzeciej z rzędu edycji Champions League było widać po nim praktycznie przez cały sezon. To na te rozgrywki spinał się znacznie bardziej niż na Primera División, to w nich nigdy nie zatracił doskonałej formy i niczym mityczny Atlas na swych barkach zaniósł Real aż do półfinałów.
Ba, nawet wczoraj dało się dostrzec w nim tę samą ambicję co zwykle, a potwierdzały to jego liczne gesty – jak na przykład ten, gdy nie otrzymał podania od Garetha Bale’a, choć mógłby wówczas stanąć sam na sam z pustą bramką.
Zastanawiam się więc co kierowało napastnikiem, kiedy tuż po spotkaniu wyznał: – Było mi bardzo dobrze w Realu Madryt. BYŁO. Żegnał się? Zdębiałem w momencie wypowiedzenia przez niego tych słów. Czyżby chodziło o frustrację? Jeśli tak, po prostu nie najlepiej świadczy to o naszym bohaterze. Chciałbym napisać o tym w sposób, który nie obrażałby tego wybitnego piłkarza, lecz nie umiem wytłumaczyć tego racjonalnie. Inaczej niż za pomocą skrajnej niedojrzałości, jaką wykazał się w pomeczowej rozmówce.
Z wypowiedzi CR7 bije bowiem skrajny egoizm. Zaraz po triumfie powinna trwać huczna impreza do białego rana. Śpiewy, wino i pianino, tymczasem Cristiano zachował się jak spięty gospodarz domówki, który w najlepszym momencie podchodzi do bumboxa, ścisza muzykę i kończy spotkanie.
Hiszpańska prasa bardzo szybko doniosła o niezadowoleniu reszty szatni, w tym zawodników należących do tak zwanej rady drużyny. Głos w tej sprawie zabierał choćby Sergio Ramos, no a jeśli już Hiszpan się odzywa, to wiadomo, że sprawa jest bardziej niż poważna. Jeśli prześledzicie sobie newsy z bieżącego sezonu, informujące o jakichkolwiek problemach wewnątrz zespołu Królewskich, to prędzej czy później natraficie na wiadomości o zaangażowaniu hiszpańskiego stopera. Boiskowi kumple Ronaldo ponoć byli w szoku, kiedy usłyszeli jego słowa, a on sam miał zebrać w szatni porządny opieprz. – Gdyby strzelił gola, nie powiedziałby niczego – takie zdanie padło ponoć z ust jednego z Królewskich, choć media nie podały kto dokładnie pokusił się o to stwierdzenie.
Inna sprawa, że nie sposób się z nim nie zgodzić. Chciał zabłysnąć tego wieczoru? Nie udało mu się na murawie? No to trzeba było odpalić torpedę tuż po nim. Proste jak hulahop.
Sytuacja jest zatem kuriozalna, bo teraz więcej pisze i mówi się o całym tym zamieszaniu – o ironio, przecież sam to robię – niż o tym, czym powinniśmy się zająć. Zamiast analizować historyczny sukces Los Blancos, dostaliśmy wybitnie głośny temat zastępczy, który zepchnął właściwe wydarzenie na dalszy plan. Skalę absurdu pokazuje fakt, iż triumf Realu w Lidze Mistrzów stanowi tło dla tej chorej historii, a nie odwrotnie…
Jak to się mówi? Mamy do czynienia z klasycznym przykładem „fishing for attention”.
Moim zdaniem cała ta kampania, którą właśnie obserwujemy jest niczym innym jak tylko kolejnym odcinkiem opery mydlanej, rozpoczętej parę miesięcy temu. Cieszyliśmy się, iż została już zdjęta z anteny, a tu proszę, powróciła na wizję, fonię, papier i gdzie się jeszcze tylko da, uderzając nas prosto między oczy.
Musicie pamiętać jak to było na początku bieżącego roku kalendarzowego – Cristiano rozgrywał swój dramat w mediach, twierdząc iż jest wysoce niedoceniany przez Real. Że należy mu się podwyżka, bo właśnie większe pieniądze zmotywują go do lepszej gry i pozwolą mu przezwyciężyć ówczesny ligowy kryzys. Że nie jest gorszy od Messiego i dlatego powinien zarabiać równie dużo co on. Jak na moje to dość słaba argumentacja. Zresztą, wtedy chyba sam bohater tej opowieści zreflektował się po czasie, iż nie trafił w najlepszy moment co do takich żądań, a temat w końcu rozszedł się po kościach. No ale jak widzimy dziś, to była tylko cisza przed burzą. Portugalczyk ma wszak teraz kolejny argument na swoją korzyść, który uważa nawet nie za asa w rękawie, tylko jokera.
Nie zdziwiłbym się jednak w ogóle, gdyby ostatecznie CR7 osiągnął efekt odwrotny do oczekiwanego. To, iż jest jednym z najlepszych zawodników w historii nie zmienia faktu, że nie powinien stawiać własnego ego ponad dobro klubu, w którym występuje. Słusznie więc czynił Perez przez ostatni rok, wstrzymując się z negocjacjami w sprawie renowacji umowy napastnika. Kto jak kto, ale akurat on nie powinien – i wie o tym doskonale – uginać się pod naciskiem zawodnika oraz jego reprezentantów.
Dziennik Marca donosi co prawda o negocjacjach wznowionych mniej więcej miesiąc temu, mówi się o potencjalnych zarobkach rzędu 30-33 milionów euro dla niepokornego Portugalczyka. Z perspektywy osoby trzeciej wygląda to jednak na pat. Albo nawet klincz, gdzie każda ze stron broni przede wszystkim swojej pozycji i na dystans trzyma drugą. Bo o ile fani Królewskich oraz sami zawodnicy byli zaskoczeni ostatnimi wydarzeniami, o tyle na sternikach Los Blancos ponoć nie zrobiło to wszystko większego wrażenia. Spodziewali się tej sytuacji, choć akurat nie w tym momencie.
Pochodzący z Madery legendarny piłkarz ponoć szybko zreflektował się co do swojej postawy, zaraz po opieprzu zebranym od drużyny. Pytanie, na ile ta refleksja była szczera. Trop prowadzący do chęci wywalczenia lepszego kontraktu skłania mnie bardziej ku teorii, iż zachowanie naszego bohatera zostało zaplanowane. Wszystko działo się według dokładnie obmyślonego planu, w którym Cristiano jest zarówno reżyserem, scenarzystą oraz pierwszoplanowym aktorem. A skoro tak to zachowanie samego CR7 i jego reprezentantów wskazuje raczej na sytuację odwrotną, niż się ją przedstawia. Jeśli ktoś tutaj kogoś nie szanuje, to właśnie Ronaldo Realu, a nie w drugą stronę.
Wierzycie w prawdziwość skruchy napastnika? Przyznam szczerze, że mam z tym problem, skoro to wszystko zaszło aż tak daleko. Przez pół roku nie zmienił nastawienia co do stanowiska klubu, a teraz nagle miałby to zrobić ot tak, bo naskoczyły na niego niektóre media oraz drużynowa starszyzna? Śmiem wątpić. Po prostu nie za bardzo współgra mi to z wizerunkiem Ronaldo, wszak nie potrafi on odpuszczać zarówno na boisku, jak i poza nim. Mało tego, przeczyłoby to nawet nieco erystycznej postawie jaką przyjął w tym… Hmm, konflikcie?
Nie wiem czy jest dobre rozwiązanie w tej sytuacji. Pójście na warunki piłkarza nadszarpnęłoby wizerunek klubu, a ten, zdaniem Florentino Pereza i Zinedine’a Zidane’a, pozostaje daleki od oczekiwanego. Sportowo zaś byłoby to wyjście raczej krótkoterminowe. Pamiętamy, iż Portugalczyk wciąż pozostaje wybitnym graczem, ale równocześnie, że ma już 33 wiosny na karku. Stąd żywe zainteresowanie Realu Neymarem, a zatem otrzymujemy także kolejny zgrzyt pomiędzy CR7, a klubem. Bo niby napastnik zauważa konieczność odświeżenia królewskiej szatni, lecz z drugiej strony obawia się zachwiania własnej pozycji w hierarchii kadry Los Blancos. Z drugiej strony, gdyby porozumienie nie zostało osiągnięte, madrytczycy straciliby żywą legendę, wciąż będącą w znakomitej formie. Bez gwarancji, że potencjalny następca jakkolwiek by mu dorównał.
Współczuję sternikom Realu konieczności decydowania w tej sprawie.
Pytanie – czy człowiek zachowujący się tak egoistycznie jest godny tego zaufania i klubu, i drużyny? Nawet pomimo, a może właśnie przez słowa „do następnego sezonu” do kibiców, którymi poniekąd wycofał się z poprzedniego stanowiska.
Abstrahując od sfery piłkarskiej – Cristiano jako osobę przestałem kupować już kompletnie.
Mariusz Bielski