Reklama

Klub monopolistów. Kto potrafił seryjnie wygrywać w Lidze Mistrzów?

redakcja

Autor:redakcja

27 maja 2018, 16:32 • 9 min czytania 5 komentarzy

Wczorajsza wygrana nad Liverpoolem dała piłkarzom Realu Madryt prowadzonym przez Zinedine’a Zidane’a przepustkę do elitarnego klubu. Członkostwo w nim zagwarantowane mają zawodnicy tylko pięciu innych ekip, więc grono jest naprawdę wąskie. Żeby tam trafić, Ronaldo, Bale i spółka musieli sięgnąć po trzeci z rzędu i czwarty w ciągu pięciu lat triumf w Lidze Mistrzów. W kronikach piłkarskich mieliśmy już do czynienia z drużynami, które potrafiły taśmowo sięgać po najcenniejsze trofeum w europejskiej piłce, ale lista jest wyjątkowo krótka. W dodatku połowę zajmują… trzy różne drużyny Realu Madryt.

Klub monopolistów. Kto potrafił seryjnie wygrywać w Lidze Mistrzów?

Jakie założenia przyjęliśmy? Przynajmniej trzy triumfy na przestrzeni maksymalnie pięciu lat. Wiemy, że w Lidze Mistrzów osiągnąć jest to o wiele trudniej, niż wcześniej, gdy kluby rywalizowały w ramach Pucharu Europy, ale taka dominacja to coś naprawdę niecodziennego niezależnie od epoki futbolowej.

REAL MADRYT 1956-1960

Seryjne wygrywanie zaczęło się wraz z początkiem Ligi Mistrzów, która wówczas nazywała się jeszcze Pucharem Europejskich Mistrzów Krajowych. Pierwsze pięć edycji zdominował bowiem Real Madryt. W latach 1956-1960 Królewscy po prostu nie mieli sobie równych, więc co sezon dokładali do gabloty kolejny puchar, o którym marzyła cała Europa. Wtedy właśnie narodziła się legenda madryckiego klubu, a jej najbardziej wyrazistym symbolem był Alfredo di Stefano, który do Realu przyszedł trzy lata przed pierwszym triumfem w PEMK. Genialny napastnik najpierw pomógł Królewskim odzyskać mistrzostwo Hiszpanii po dwudziestu latach posuchy, a następnie walnie przyczynił się do sukcesów klubu na arenie europejskiej.

Real w gruncie rzeczy wygrywał rozgrywki, które sam sobie stworzył. Santiago Bernabeu był bowiem wielkim orędownikiem pomysłu rzuconego przez Gabriela Hanota z L’Equipe, pomysłodawcy Pucharu Europy, i na spotkaniu przedstawicieli najlepszych klubów Starego Kontynentu przekabacił wszystkich na swoją i Hanota stronę. Później poszło już lawinowo. Na dobry początek sezonie 55/56 Real pokonał w finale Reims, choć niewiele brakowało, by w ćwierćfinale Królewscy potknęli się na Partizanie Belgrad. Rok później Realowi nie sprostała Fiorentina, nie poradził sobie też Milan (57/58), jeszcze raz smak porażki poznali zawodnicy Reims (58/59), a w ostatnim finale z pięcioletniej serii, Królewscy z łatwością odprawili Eintracht Frankfurt. Di Stefano strzelił w tym meczu trzy bramki, o jedną mniej niż Ferenc Puskas. Passę madrytczyków przerwała dopiero Barcelona, która w sezonie 60/61 wyeliminowała ich już w pierwszej rundzie rozgrywek.

Reklama

Warto też dodać, że prawdopodobnie właśnie wtedy kibice mieli okazję oglądać na murawach najlepszy atak w historii futbolu. Kopa, Gento, Di Stefano, Rial i Puskas wprawdzie nie wystąpili razem w ani jednym finale Puchar Europy, ale zdarzało im się to choćby w meczach wcześniejszych faz (np. z Besiktasem) czy w lidze. Nam najbardziej przypadł do gustu mecz z Sevillą wygrany przez Real 8:0. Trzy gole Di Stefano, dwa Puskasa, po jednym Gento, Rial i Kopa.

To chyba trochę tak, jakby połączyć słynne „MSN” i „BBC” z ligi hiszpańskiej, co?

AJAX AMSTERDAM 1971-1973

Początek lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku to okres triumfu futbolu totalnego. Autor koncepcji, Rinus Michels, swój eksperyment przeprowadził na piłkarzach Ajaksa Amsterdam i bardzo szybko dostał zadowalające rezultaty. W latach 1971-1973 jego zespół był wzorem dla całego piłkarskiego świata. Co prawda Michels zapisał ma na swoim koncie tylko jeden Puchar Europy wywalczony w roli trenera holenderskiego zespołu, ale nie ma choćby cienia wątpliwości, że dwa kolejne zwycięstwa odniesione już pod egidą Stefana Kovacsa, to w dużej mierze także jego zasługa. Jego i genialnego pokolenia holenderskich piłkarzy z Johanem Cruijfem na czele.

Zwycięstwa w sezonach 70/71 i 71/72 Ajax odniósł w bardzo dobrym stylu, ale szczytowym okresem dla tej drużyny był sezon zakończony trzecim triumfem. Holendrzy w pokonanym polu zostawili wówczas bardzo mocny Bayern Monachium i mający jak zawsze ogromne aspiracje Real Madryt. W finale nie dali z kolei szans Juventusowi Turyn i jako druga drużyna w historii zgarnęli Puchar Europy trzeci raz z rzędu. Sezon później ich marsz po czwarte zwycięstwo już w drugiej rundzie nieoczekiwanie zatrzymało CSKA Sofia. Inna sprawa, że Ajax nie był już wtedy tym samym Ajaksem. Do Barcelony przeniósł się Cruijff, rok później dołączył do niego Neeskens, za nimi w świat podążyli kolejni zawodnicy i wielki zespół po prostu się rozpadł. Nie zmienia to jednak faktu, że Ajax napisał naprawdę piękny rozdział w długiej klubowego futbolu w Europie.

Reklama

BAYERN MONACHIUM 1974-1976

Scheda po schodzących ze sceny Holendrach przeszła w ręce Bayernu Monachium. Bawarczycy, którzy w swoim składzie mieli kilku mistrzów świata z 1974 roku, zdominowali rozgrywki na przestrzeni trzech kolejnych sezonów, powtarzając sukces amsterdamczyków. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że jeśli w jednej drużynie spotykają się tacy zawodnicy, jak Sepp Maier, Franz Beckenbauer, Gerd Muller, Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge, to zwycięstwa oraz wielkie triumfy są naturalną koleją rzeczy.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych stężenie talentu w Bayernie było tak duże, że wydawało się, iż Die Roten europejski futbol zdominują na znacznie dłużej niż trzy lata. Najlepszym dowodem na to był ostatni triumf w Pucharze Europy, kiedy Bayern z łatwością eliminował Benfikę Lizbona i Real Madryt, by w finale rozprawić się z bardzo mocnym wówczas Saint-Etienne. Z czasem jednak nasycona sukcesami i wielką sławą drużyna zaczęła się rozkładać od środka. Zaczęło się kręcenie nosami, gwiazdorzenie, nieustanna obecność na pierwszych stronach gazet i FC Hollywood. Piękna era dobiegła końca, ale trzy Pucharu Europy z rzędu pamiętane będą już zawsze.

Co ciekawe – ten wielki Bayern miał za sobą finał niemal bliźniaczo podobny do niedawnego triumfu Realu Madryt nad derbowym rywalem. Punkty styczne? Proszę bardzo: w 1974 roku, przeciwnikiem Bawarczyków było Atletico Madryt, które jako pierwsze zdobyło bramkę w meczu – w 114. minucie prowadzenie Hiszpanom dał Luis Aragones. Dalej – Bayern wyrównał dosłownie w ostatnich sekundach, w 120. minucie na 1:1 trafił Schwarzenbeck. Wtedy nie grało się rzutów karnych, zamiast tego powtórzono mecz – i wówczas niemiecki zespół nie pozostawił już żadnych złudzeń, wygrywając 4:0. Ta słynna mentalność zwycięzców? Tak czy owak – współczujemy trochę Atletico, które ma stanowczo zbyt wiele tego typu kart w historii klubu.

LIVERPOOL 1977-1978 i 1981

Bayern, który panowanie w Europie przejął od Holendrów, miano najlepszej drużyny w Starego Kontynentu w podobny sposób przekazał Liverpoolowi. Wprawdzie The Reds sięgnęli „tylko” po dwa Puchary Europy z rzędu, ale po również dwuletnich rządach Nottingham Forest, udało im się wrócić na tron. Seria zespołu z miasta Beatlesów nie była może tak imponująca, jak w przypadku wcześniejszych imperatorów, ale i tak warto ją zauważyć. Szczególnie dziś, gdy cały Liverpool płacze po wczorajszym mleku rozlanym przez Lorisa Kariusa.

Twarzą sukcesów Liverpoolu był trener Bob Paisley. Pracując na Anfield, Paisley wygrał wszystko, co tylko było do wygrania, najpierw bardzo sprawnie budując potęgę The Reds, a potem przez wiele lat potwierdzając supremację klubu w kraju i za granicą. Było to o tyle prostsze, że do swojej dyspozycji miał grupę świetnych piłkarzy. Kenny Dalglish, Graeme Souness, Ray Kennedy albo Ray Celmence gwarantowali najwyższy poziom, co znalazło swoje odzwierciedlenie w wynikach. Zwieńczeniem wspaniałej ery był ostatni triumf w PEMK, w którym Liverpool zostawił w pokonanym polu Real Madryt, odbierając Królewskim marzenia o pierwszym zwycięstwie w rozgrywkach od 1966 roku. Na kolejny triumf biała część Madrytu musiała zresztą czekać jeszcze długo – bo aż do 1998 roku. Ale gdy już się udało…

REAL MADRYT 1998, 2000 i 2002

…to poszło taśmą, kończąc myśl z poprzedniego akapitu. 32 lata przerwy w rozgrywkach skrojonych pod Real Madryt to stanowczo zbyt długo. I choć nie udało się tutaj stworzyć serii zwycięstw, to wyjściowe założenie – trzy zwycięstwa w pięć lat – udało się spełnić.

Zaczęło się od zwycięstwa nad faworyzowanym Juventusem po bramce Predraga Mijatovicia. Następnie przyszedł sukces w meczu z Valencią i pamiętny gol Steve’a McManamana oraz fenomenalny wolej Zidane’a w wygranym finale z Bayerem Leverkusen. Real z przełomów wieków był naprawdę mocny, wszedł w erę Galacticos, więc trzy triumfy w Lidze Mistrzów w ciągu pięciu sezonów nie mogą dziwić. Jedyne, czego zabrakło ówczesnemu Realowi, to postawienie kropki na i w postaci obrony tytułu. Dwa razy było całkiem blisko – w sezonach 00/01 i 02/03 Królewscy dochodzili do półfinału, ale za każdym razem byli minimalnie gorsi od Bayernu i Juventusu. Niemniej, utrzymanie się na szycie lub w jego okolicach przez kilka sezonów to też całkiem przyjemna passa.

Od tej pory w Realu obowiązywały dwie obsesje. Decima – czyli dziesiątego triumfu, oraz obrony trofeum dwa lata z rzędu, po raz pierwszy w historii zreformowanej Ligi Mistrzów. Obie udało się zaspokoić najświeższemu Realowi.

REAL MADRYT 2016-2018

Mediolan, Cardiff, Kijów – niezależnie od tego, w której części kontynentu rozgrywany jest finłał Ligi Mistrzów, od trzech lat nie zmienia się jedno. Efektowne trofeum za zwycięstwo jako pierwszy w górę wznosi Sergio Ramos. Zinedine Zidane stworzył w Madrycie maszynę po prostu zaprogramowaną na wygrywanie LM. Nieważne, co dzieje się w trakcie sezonu, nieważne, z jakimi problemami zmaga się Real. Na koniec Królewscy i tak najlepiej poradzą sobie z presją, wytrzymają napięcie w kluczowych momentach, zameldują się w finale, a tam opędzlują przeciwnika. Tak było z Atletico Madryt, tak było z Juventusem Turyn, tak było wczoraj z Liverpoolem, który nie poradził sobie z ciężarem finału. Dla kontrastu piłkarze Realu wyglądali, jakby mecz o takim charakterze był dla nich codziennością. Ot, kolejny dzień w biurze. Nic więcej.

Seria zespołu Zidane’a jest najbardziej imponująca ze wszystkich. Realowi z lat pięćdziesiątych, Ajaksowi czy Bayernowi udało się dokonać wielkich rzeczy, ale schemat najważniejszych rozgrywek w piłce klubowej, był wówczas zdecydowanie inny i o seryjne wygrywanie było po prostu łatwiej. Żeby sięgnąć po puchar wystarczyło wygrać – jak chociażby w przypadku Bayernu w sezonie 75/76 – raptem siedem meczów. Po reformie rozgrywek z 1992 roku droga do sukcesu bardzo się wydłużyła, przez co stała się też trudniejsza. Na obrońcę trofeum czeka więc dużo więcej pułapek w związku z czym dużo trudniej jest zachować powtarzalność. A gdy dodamy do tego galopujące płace w najsilniejszych klubach? Gdy dodamy, że konkurencję tworzą już nie tylko mistrzowie z innych, często dość słabych piłkarsko państw, ale cała czołówka ligi angielskiej, hiszpańskiej czy niemieckiej? Zresztą, nie bez powodu serie zwycięstw zdarzały się dość często w Pucharze Europy, ale w Lidze Mistrzów przez ponad 20 lat nikt nie potrafił wygrać dwa razy z rzędu.

Real Zidane’a nie tylko wygrał dwa razy z rzędu, ale jeszcze dołożył trzecie zwycięstwo, praktycznie monopolizując najbardziej prestiżowe rozgrywki świata.

Czy trzy zwycięstwa z rzędu w przypadku Królewskich okażą się górną granicą, jak miało to miejsce w przypadku Ajaksa i Bayernu? Wyrokować i stwierdzić, że to niemożliwe jest łatwo, ale przecież nie tak dawno w głowach kibiców nie mieściła się ewentualna obrona tytułu. Jeśli zatem Królewscy nie zatrzymają się na trójce, wcale nie będziemy zdziwieni. W długiej historii Ligi Mistrzów, uwzględniającej także PEMK, nie było do tej pory lepszej drużyny. I piszemy to ze świadomością geniuszu Realu lat pięćdziesiątych i gwiezdnego blichtru madryckiego klubu z przełomu tysiącleci.

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

5 komentarzy

Loading...