Reklama

Adiós Cuco! To przykre, ale trudno będzie za tobą tęsknić

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2018, 17:26 • 7 min czytania 12 komentarzy

Jakiś czas temu stwierdziłem, że wymiękam. Napisałem na twitterze, iż bojkotuję każdy mecz Athleticu, dopóki jego trenerem pozostanie Cuco Ziganda. Wytrzymałem jedną kolejkę, bo to mniej więcej tak, jakbyś pokłócił się z kimś z rodziny. Niby jesteś zły, gdy zrobi coś nie po twojej myśli, ale przecież nie zerwiesz z nim kontaktu, prawda? Mimo tego z wielką ulgą przyjąłem wiadomość od Josu Urrutii – aktualny szkoleniowiec Lwów nie będzie prowadził ich w następnym sezonie.

Adiós Cuco! To przykre, ale trudno będzie za tobą tęsknić

Pierwsza reakcja: uff!

Tak po prostu.

Bałem się, kiedy Cuco obejmował zespół po Ernesto Valverde, ale bałbym się też, gdyby na jego miejscu znalazł się ktokolwiek inny. El Txingurri wykręcał z ekipą z Bilbao historyczne wyniki. Nie tak duże jak przed paroma dekadami, kiedy Los Leones zwyciężali w Primera Division, to oczywiste. Biorąc pod uwagę odpowiednie proporcje, rokroczne kwalifikowanie się do europejskich rozgrywek oraz zdobycie Superpucharu Hiszpanii, pierwszego trofeum dla tej drużyny od 31 lat, trzeba postrzegać jako złoty okres w najnowszej historii klubu. Nie ma co dyskutować z faktami.

Do czego jednak dążę – osiągając to wszystko obecny trener Barcy zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że ktokolwiek nie odziedziczyłby drużyny po nim, musiałby zmierzyć się z duchem jego sukcesów, a 99% nie dorównałaby mu wynikami. Żeby to ująć bardziej obrazowo, posłużę się przykładem Guardioli i Barcelony. Pep również zbudował drużynę niedoścignioną pod wieloma aspektami, trafiając jednocześnie na prime time wybitnego pokolenia, a tym samym tworząc wzór, do którego wszyscy potem pragnęli dążyć, ale nikt nie potrafił. Także ze względu na multum okoliczności i przeszkód, jakich przeskoczyć się po prostu nie dało.

Reklama

Dokładnie to samo stało się w tym roku w zespole z Bilbao. Dlatego też trudno mi nie upatrywać w Zigandzie kogoś, kto po prostu był skazany na porażkę. Jest to jakiś argument na obronę szkoleniowca, wszak ocenia się go przez pryzmat poprzednika. Można tu postawić pytanie, czy słusznie, biorąc pod uwagę ogólny potencjał ekipy oraz każdego z piłkarzy z osobna. Być może Ernesto po prostu świetnie przewidział moment, w którym warto było ewakuować się z San Mames, wiedząc doskonale, iż nie jest w stanie wykrzesać ze swych podopiecznych tyle samo mocy w kolejnych latach? Lwy są bowiem drużyną bardzo specyficzną, pełną ograniczeń, a brak świadomości wobec tychże to właśnie klucz do właściwej oceny tego, jak w kończącym się właśnie sezonie wyglądał Athletic.

Zastanawiam się zatem jak odnieść do kadencji Cuco. Czy to na pewno on jest jedynym powodem marazmu, w jaki popadli Los Leones? Czy jednak drużyna, którą przejął po El Txingurrim naprawdę jest aż tak jednowymiarowa, przez co wykręcenie z nią jakiegokolwiek lepszego wyniku było niemożliwe? Z jednej strony to oczywiste, że jeśli twoją drugą linię tworzą San Jose, Raul Garcia i – dajmy na to – Mikel Rico, to nie możesz oczekiwać finezyjnego futbolu od zespołu opartego na tych graczach. Zwłaszcza, że w ataku nie jest lepiej, bo ani Aduriz czegoś takiego nie jest w stanie zaoferować, ani Inaki Williams, bazujący głównie na szybkości i niczym więcej. Z drugiej strony jednak poszczególni gracze przecież nie mogli z dnia na dzień zapomnieć jak się prosto kopie piłkę.

O Mikelu Rico wspomniałem jednak nieprzypadkowo, ponieważ to on całkiem niedawno wyszedł przed szereg, wypowiadając się poniekąd przeciwko przyszłemu ex-trenerowi Athleticu. – Szanuję jego dokonania oraz pracę, jaką wykonał u nas w ciągu ostatnich kilku lat. Prowadząc pierwszy zespół nie potrafił jednak wydobyć z poszczególnych piłkarzy maksimum ich możliwości – przekonywał pomocnik. Choć jest to w pewien sposób obrazoburcze, nie potrafię się też z nim nie zgodzić. Bo gdyby chociaż Ziganda próbował zaproponować swoim podopiecznym jakieś nowe rozwiązania i one by nie wypalały, wtedy ok, byłbym w stanie zaakceptować aktualny kryzys w znacznie większym stopniu. Zrozumiałbym go, widząc, iż faktycznie szkoleniowiec próbował z niego wyjść. Natomiast w chwili, kiedy praktycznie przez cały sezon nie został wykonany nawet malutki krok w kierunku udoskonalenia gry – sorry, tego się po prostu nie da tolerować. Wiele o jego postawie mówi jednak to, że podczas konferencji prasowej praktycznie potwierdził tezę Mikela, niemalże parafrazując wypowiedź swojego podopiecznego.

To tym smutniejsza historia, wszak Cuco wcześniej zdążył zapracować sobie na bardzo dobrą opinię wśród fanów Athleticu, ze względu na pracę jaką wykonywał w rezerwach. On, prowadząc drugą drużynę, oraz Valverde za sterami pierwszej, to były dwie bardzo dobrze funkcjonujące organizmy, napędzające klub niczym tandem. Często przecież chwalono obecnego trenera Barcy za wprowadzanie wychowanków Lezamy do seniorów Los Leones, ale już rzadziej dostrzegano, iż to właśnie Ziganda doskonale przygotowywał tych chłopaków do przeskoczenia na najwyższy poziom. Dlatego też naturalny wydawał się wybór właśnie tego szkoleniowca na następcę Txingurriego, ponieważ miał zagwarantować ciągłość projektu. Dziś już wiemy, że na San Mames stabilizację pomylono ze stagnacją, a Cuco próbował jechać na tym, co zostało wypracowane jeszcze za Valverde. Liczył na siłę rozpędu, ale kiedy droga zaczęła wieść pod górę, okazało się, iż za słabo pedałuje.

Wielu hiszpańskich dziennikarzy dowodziło, że Athletic przegrywał swoje mecze jeszcze przed wyjściem na boisko, w głowach. Obserwując jednak samego trenera – nawet pod kątem mowy ciała – jestem niemal pewny, że również i u niego ta kwestia miała największe znaczenie. Im dłużej trwały bieżące rozgrywki, tym bardziej wydawał się przytłoczony zaistniałą sytuacją. W kuluarowych rozmowach potwierdzały to zresztą osoby dość blisko z nim związane. Panika, która przejawiała się w jego decyzjach personalnych oraz szeroko rozumiane zmęczenie pracą wynikało właśnie z nieumiejętności radzenia sobie z presją. Chciał czy nie, kibice przyzwyczajeni byli do stosunkowo wysokiego poziomu, a że Ziganda nie potrafił go zapewnić, czym bardzo się przejmował, to wpadł samonapędzające się koło problemów. Stres ponoć zżerał go do tego stopnia, iż podczas pracy w Athleticu znacznie stracił na wadze.

Co dziś w tym wszystkim jest teraz najważniejsze, to to, aby Josu Urrutia oraz jego współpracownicy wyciągnęli wnioski z zaistniałej sytuacji i wybrali dla Cuco odpowiedniego następcę, który będzie potrafił przezwyciężyć tego typu mentalne problemy.

Reklama

Nie siedzę jednak ani w głowie Toto Berizzo, ani Asiera Garitano, ani żadnego innego kandydata, aby móc ocenić ich predyspozycje pod tym względem. Nad dalszymi losami Athleticu zastanawiam się więc tylko pod kątem stricte piłkarskim. Wcześniej pisałem już o dość mocno ograniczonym potencjale Lwów i właśnie tę kwestię uznaję za kluczową w kontekście wyboru następnego trenera. Na San Mames powinien bowiem pojawić ktoś, kto byłby w stanie wykorzystać danych mu zawodników w możliwie najlepszy sposób – w tym sensie, że musiałby dopasować taktykę do piłkarzy, a nie odwrotnie.

Początkowo szczerze podobała mi się wizja zatrudnienia Toto, ale teraz im dłużej o tym myślę, tym mniej przekonania mam do Argentyńczyka. Eduardo wywodzi się z bielsistowskiej szkoły trenerskiej, lubi futbolu ofensywny, w którym aspekt techniczny odgrywa niezwykle ważną rolę. Istnieje więc spore ryzyko, czy aby na pewno potrafiłby wykazać się na tyle dużym pragmatyzmem, by z Athleticu zrobić drużynę będącą w stanie walczyć o coś więcej niż tylko środek tabeli. W innym wypadku wyglądałoby to jak wciskanie klocka w kształcie sześcianu do okrągłego otworu w popularnej zabawce dla małych dzieci. Bo nawet jeśli latem na San Mames przyjdą Dani Garcia, Ander Capa czy też Mikel Merino, to i tak kłopotu braku polotu oraz finezji żaden z nich nie rozwiąże.

Dlatego dziś lepszym kandydatem wydaje się być właśnie były szkoleniowiec Leganes. Dziennikarze szukają podtekstu w tym, że w podobnym czasie Los Pepineros oraz Los Leones ogłosiły zakończenie współpracy odpowiednio z Garitano oraz Zigandą, chociaż trudno to traktować jako poważny argument. Jednak już praca, jaką wykonał na Estadio Butarque nie podlega jakiejkolwiek dyskusji – z jednego z najsłabszych kadrowo zespołów stworzył bowiem ekipę, której znakiem firmowym jest solidna obrona. Z przodu z kolei nie szukał kwadratury koła, nie wymyślał na nowo żadnego zawodnika, tylko starał korzystać z największych atutów każdego z nich. Nic więc w tym dziwnego, że dziś interesuje się nim nic tylko Athletic, ale również kilka innych klubów z Espanyolem czy Celtą Vigo na czele. Czyli wszystkich na podobnym poziomie, z większymi ambicjami, przeżywających większe lub mniejsze kryzysy.

Niezależnie jednak od tego, kogo ostatecznie przekona Josu Urrutia, mam nadzieję, że będzie znacznie lepiej przygotowany merytorycznie do prowadzenia Basków niż Cuco. Liczę zatem na to, iż po raz kolejny Lwy poszły śladem Bayernu, przygotowując się do kolejnych rozgrywek już w momencie, gdy jasne było, że w tym sezonie niczego specjalnego nie osiągną. Swego czasu z dość dużym wyprzedzeniem udało im się zaplanować zatrudnienie Ernesto Valverde, dzięki czemu ten miał mnóstwo czasu na wstępną pracę analityczną. Przykład Zigandy, z którym postąpiono podobnie, dowodzi oczywiście, iż takie rozwiązanie wcale nie gwarantuje sukcesu, ale tym bardziej nie dałoby go działanie na wariata dopiero za kilka tygodni lub miesięcy.

A że przez ostatnie 10 miesięcy naoglądałem się sporo boiskowej prowizorki w wykonaniu Athleticu, to nie ukrywam – chciałbym, aby już na poziomie organizacyjnym/instytucjonalnym spróbowano zapobiec powtórzeniu się tego scenariusza.

Mariusz Bielski

Najnowsze

Felietony i blogi

Hiszpania

Ancelotti: Naszą Złotą Piłką jest Liga Mistrzów, którą wygraliśmy

Patryk Stec
4
Ancelotti: Naszą Złotą Piłką jest Liga Mistrzów, którą wygraliśmy

Komentarze

12 komentarzy

Loading...