To oczywista oczywistość, że Real wszystko już podporządkowuje finałowi Ligi Mistrzów. A jeżeli Zidane sprawdza jeszcze coś innego, to przydatność niektórych rezerwowych względem następnego sezonu. Francuz ponoć niektórych już skreślił, choćby Mayorala czy Llorente. Inni jeszcze walczą, w tym na przykład Gareth Bale, który dziś, zwłaszcza w pierwszej połowie, zrobił „one man show”.
Naprawdę dało się zauważyć, że temu gościowi zależy i nie chciałby opuszczać Madrytu. Podkreśla, że dobrze mu się tam żyje, choć o komforcie na boisku często może tylko pomarzyć. Dziś akurat ewidentnie go miał, bo też styl gry Celty – ofensywny, z wysoko wysuniętą obroną, by zakładać pressing – sprzyjał wykorzystaniu największych atutów Walijczyka. Zarówno stoperzy jak i boczni obrońcy oraz minimalne wsparcie ze strony pomocników sprawiło, że były gracz Tottenhamu wjeżdżał w obronę gości jak Conrado Moreno na skuterze do studia „Europa da się lubić”. Efekty? Już w 13. minucie wyskoczył zza pleców Jonny’ego, przebiegł z piłką naście metrów i z łatwością umieścił ją obok Sergio Alvareza. Po pół godziny historia się powtórzyła, choć tym razem skrzydłowy minął Hiszpana niczym pachołek, a potem… Sami zobaczcie:
A parting gift from Bale…
— Steve Trendall (@stevetrendall) 12 maja 2018
Nic dziwnego, że gdy schodził z boiska 70. minucie Bernabeu pożegnało go brawami.
Ogólnie jednak kibice Los Blancos powinni dziś być w pełni usatysfakcjonowani tym, jak przebiegało to spotkanie. Zero nerwówki – dwa trafienia Bale’a załatwiły sprawę – dużo luzu, technicznych kombinacji i różnych innych atrakcji wizualnych. W pewnej chwili można było odnieść wrażenie, że chłopakom Zizou wychodziło wszystko, co tylko sobie wymyślili. Oczywiście z czasem to się zacierało, wszak próbowali akcji tak koronkowych, że mogliby reklamować sieć sklepów Intimissimi, co oczywiście momentami było aż przesadne. No ale skoro dobrze się na to patrzyło, to nie zamierzamy za bardzo narzekać. W spotkaniach o pietruszkę zawsze lepiej jest oglądać goleady niż nudne spacerki a’la Barcelony z tegorocznej zimy.
Real robił z Celtą co chciał, choć celne byłoby także stwierdzenie, iż to ona była bezradna wobec nieobecności Pione Sisto oraz Iago Aspasa. Ten drugi co prawda pojawił się na boisku w samej końcówce, lecz wtedy już było dawno pozamiatane. Tak czy siak – nie ma wątpliwości, że z nimi na boisku Galisyjczycy mogliby chociaż odgryźć się Królewskim raz czy dwa, ale bez nich nie było o tym mowy. Mało tego, niektórzy podopieczni Juana Carlosa Unzue bardziej pomagali dzisiejszym gospodarzom. Na przykład Sergio Alvarez swoimi absurdalnie niepewnymi interwencjami. Albo Sergi Gomez trafieniem samobójczym. Pojedynczych błędów indywidualnych jego, Jonny’ego, Roncagli i reszty nie będziemy wymieniać, bo nie chce nam się siedzieć nad tym tekstem do rana.
Nic dziwnego, że madrytczycy z łatwością zdobywali kolejne bramki. Najpierw Isco zdjął pajęczynę z bramki, potem Hakimi wykorzystał dziurawe rękawice Alvareza, a na dokładkę Kroos – klasycznie – podał futbolówkę do siatki, nawet pomimo tego, że na torze jej lotu stał Jonny. To jedna rzecz dobrze podsumowująca dzisiejszy występ Galisyjczyków – gdyby w trakcie spotkania zeszli z boiska, Real nawet by tego nie zauważył. Nie byłoby różnicy. A druga sprawa? Sędziemu nawet nie chciało doliczać się paru minut do drugiej połowy, bo i tak nic by to do dzisiejszego widowiska nie wniosło. Od dzisiaj pan Fuertes powinien nosić przydomek „litościwy”.
To aż dziwne, że drużyna Zidane’a potrafi z takim luzem przejechać się po rywalu, a przez większość sezonu miała problemy z nawet ze słabszymi od Celty ekipami. Niezbadane są wyroki futbolu. Zizou jednak nie ma prawa być niezadowolony, bo raz, że Cristiano znów odpoczął, a drużyna nawet nie odczuła jego braku. Dwa – rezerwowi spisali się na medal, pokazując, iż może na nich liczyć. Trzy – jak punkty, niby nic nie znaczące, ale podnoszące morale przed finałem Ligi Mistrzów. A to też ważna rzecz, by podejść do niego z odpowiednim nastawieniem, strasząc w ten sposób Liverpool. Po dzisiejszym meczu jesteśmy jednak niemal pewni – o głowy Królewskich martwić się nie trzeba. Mają flow.
Real Madryt 6:0 Celta Vigo (3:0)
1:0 Bale 13′
2:0 Bale 30′
3:0 Isco 32′
4:0 Achraf 52′
5:0 Sergi Gómez (sam.) 74′
6:0 Kroos 81′
Fot. NewsPix.pl