Barcelonę można różnie oceniać jeśli chodzi o ostateczne efekty jej działań na rynku transferowym w ostatnich latach. Ile osób, tyle opinii, nawet w samym klubie, bo mówi się, że chociażby praca dyrektora sportowego, Roberto Fernandeza, ma wśród zarządu zwolenników oraz przeciwników. Co jednak w tej chwili wzbudza więcej kontrowersji, to bardziej sposób w jaki właściwie Duma Katalonii przeprowadza kolejne operacje. Od pewnego czasu bowiem wątpliwości stwarza etyka pracy działaczy Blaugrany.
Ostatnio ten temat znów powrócił wraz z dalszym rozwojem sytuacji Griezmanna. Francuza łączy się z przenosinami na Camp Nou od dawien dawna, lecz przez ostatni miesiąc plotki wyraźnie „przybrały na wadze” – w tym sensie, że kiedy pojawiają się kolejne informacje na ten temat, nikt nie macha ręką z politowaniem. Temat faktycznie musi istnieć, bo dostaliśmy na to zbyt wiele dowodów, aby traktować go w kategorii dziennikarskiej kaczki. Nawet, gdy pisze o tym Mundo Deportivo.
W tym kontekście warto jednak przytoczyć treść oświadczenia, jakie niedawno opublikowało Atletico Madryt i które w pewnym sensie oddaje jak skomplikowana jest ta sprawa. W imieniu wszystkich Robijblancos mówił Gil Marin, jeden z dyrektorów Rojiblancos:
„Mamy dość zachowania Barcelony. Prezydent, piłkarz i dyrektor tego klubu wypowiadają się o przyszłości zawodnika, choć ten wciąż ma ważny kontrakt i za kilka dni zagra w finale Ligi Europy. Wydaje się to być przejawem absolutnego braku szacunku wobec Atlético Madryt oraz jego kibiców.
Stanowisko Atlético Madryt w związku z tym jest jasne. Ponadto było wielokrotnie przedstawiane publicznie – nigdy nie negocjowaliśmy w sprawie Griezmanna, a w przyszłości nie mamy zamiaru tego robić. Kilka miesięcy temu osobiście rozmawiałem z prezydentem Barcelony o tym, iż ten zawodnik nie jest na sprzedaż. Wykazałem mu, że jego niewłaściwe zachowanie było sprzeczne z integralnością rozgrywek, ponieważ w trakcie sezonu walczyliśmy o mistrzostwo kraju, a w tym samym czasie Barcelona bez przerwy wywierała presję na jednego z najważniejszych zawodników naszego zespołu. Zakomunikowałem mu także, że jeżeli piłkarz wykorzysta swoje prawo do rozwiązania kontraktu w konsekwencji presji wywieranej przez cały ten sezon, Atlético Madryt będzie domagać się przed właściwymi organami odszkodowania od Barcelony, przysługującego mu za jej niewłaściwe zachowanie.
Mam nadzieję, że powyższa deklaracja sprawi, iż Katalończycy pozwolą Atletico przygotowywać się do finału Ligi Europy w spokoju.”
Brzmi to trochę jak desperacki lament i uciekanie przed nieuchronnym, choć w pewnym sensie da się zrozumieć postawę Rojiblancos. Nikt nie lubi, gdy w ważnych momentach wokół jego zespołu tworzy się taka burza. Łatwo wtedy o dekoncentrację, a w związku z Griezmannem to już nie pierwszy raz w tym sezonie zdarza się, że medialny szum powstaje mniej więcej w tej samej chwili, co zbliża się jakiś ważny mecz z jego udziałem. To samo było kilka miesięcy temu, kiedy oba zespoły miały zmierzyć się ze sobą w lidze, więc i wówczas rozpisywano się na temat przyszłości Francuza.
Nie da się też ukryć, że postawa Barcelony w związku z potencjalnym transferem Antoine’a jest dość „ofensywna” o czym świadczą liczne wypowiedzi jej przedstawicieli na temat chęci pozyskania napastnika. Wszyscy opowiadają o tym otwarcie, nawet przeważnie stonowany w swoich osądach Ernesto Valverde. – Zobaczymy co się stanie, lecz nie mam wątpliwości co do tego, że Griezmann to wielki piłkarz. Musimy być ostrożni – mówił, bynajmniej nie mając na myśli obaw przed tym, czy strzeli on Barsie gola w najbliższej potyczce z Atleti.
Jeszcze jaśniej w kontekście zaistniałej sytuacji wypowiedział się z kolei Luis Suarez, co dodatkowo obruszyło opinię publiczną. No bo jakim prawem on w ogóle zabiera głos? Jest od grania, a nie załatwiania kwestii instytucjonalnych, tym bardziej tak delikatnych jak zakupy klubu, w którym występuje. Urugwajczyk jednak mocno dorzucił do pieca. – Przyszli już Coutinho i Dembele… To świetna sprawa, że do Barcy sprowadza się graczy tak znakomitych jak oni czy Griezmann. To prawdziwy lider Atletico. Jest u nas mile widziany. Chce się rozwijać i wygrywać trofea. Nie przychodzi po to, by zabierać komuś miejsce – opowiadał Luisito.
Akurat względem tych słów nie ma się co dziwić, iż madrytczycy się oburzyli. Suarez wypowiedział się o tej kwestii tak, jakby została ona już dawno zamknięta, a transfer był przyklepany. Tryb dokonany, dlatego fala ogromnych spekulacja jeszcze dodatkowo znacznie się zwiększyła. Jedni uznali to za przejęzyczenie, ale wiele osób odniosło wrażenie, jakby zawodnik Barcy właśnie zarzucił nam spoilerem co do tego, co wydarzy się latem na rynku transferowym. A jeszcze parę dni temu wydawało się, że nic tu nie jest pewne.
Choć równie dobrze mogło być tak, że po prostu nikomu nic nie powiedział, lecz decyzję już podjął. To też zresztą jest kolejny aspekt, o który wielu fanów Rojiblancos ma pretensje do napastnika – że nie potrafi się określić względem tego, czego szczerze pragnie. Mają prawo czuć nieprzyjemne deja vu, bo bardzo podobnie wyglądała jest sytuacja przed rokiem, kiedy ciągle pisało się o transferze Francuza do Manchesteru United, co irytowało dosłownie wszystkich dookoła, poczynając od fanów klubu aż na jego zarządzie kończąc. Teraz sytuacja się powtarza.
Josep Maria Bartomeu również niedawno zabrał głos a propos Antoine’a. – Już w październiku spotkałem się z jego agentem oraz rodziną. Wpadliśmy na siebie na Balearach. Od tamtego czasu nie rozmawiałem z nikim z jego otoczenia – stwierdził. Zaznaczył jednak, iż pozostaje w bliskim kontakcie z prezydentem Atletico, Enrique Cerezo, podkreślając ich dobre relacje. Czyli generalnie zaprzeczył temu, co zostało zawarte we wcześniej przytaczanym oświadczeniu. A to wszystko z kolei ciekawie ma się w odniesieniu do słów Guillermo Amora, dyrektora ds. instytucjonalnych Barcelony, który w grudniu 2017 roku otwarcie chwalił się toczonymi rozmowami pomiędzy Dumą Katalonii i zawodnikiem wraz z jego przedstawicielami. – Jesteśmy wręcz zobligowani do tego, by utrzymywać kontakt z poszczególnymi piłkarzami. To się dzieje – opowiadał.
Griezmann zobowiązał się do transferu do Barcelony, po czym miał wątpliwości. Myślał o rezygnacji, ale w tej operacji istnieje kara finansowa jeśli nie dotrzyma słowa Barcelonie. Cope
O tej karze niedawno podawali też w CatRadio.
— ■neurophate (@neurophate_) 8 maja 2018
Teraz mówi się sporo o tym, iż Blaugrana nie zamierza się dłużej patyczkować się w kwestii Griezmanna i po prostu wpłaci klauzulę wynoszącą 100 milionów, co miała zresztą ogłosić klubowi z Madrytu. Ba, w związku z okolicznościami oraz postawą Rojiblancos, czyli niechęcią do negocjacji to właściwie może stać się jedyną opcją dla Katalończyków, aby go pozyskać.
Choć przy okazji warto zauważyć też, że Hiszpanie od jakiegoś czasu alergicznie reagują na tego typu transakcje i to nie tylko w przypadku operacji tak dużych jak ta. Równie wielkie burze wywołuje chociażby podkupowanie młodych talentów pomiędzy klubami, co kilka miesięcy temu stało się chociażby przy udziale Athleticu oraz Osasuny. Poprzedniego lata Baskowie wykupili niejakiego Jesusa Areso, ponoć bardzo utalentowanego prawego obrońcę, za 450 tys. klauzuli, na co Nawarczycy obruszyli się niemiłosiernie, wszak w ten sposób transfer został przeprowadzony za ich plecami. Efektem było zerwanie całkiem niezłych stosunków pomiędzy tymi zespołami oraz deklaracja, według której Los Rojillos nie będą w ogóle zasiadać do ewentualnych negocjacji z Los Leones.
Kto wie, czy nie staniemy się świadkami podobnego oziębienia relacji w przypadku Dumy Katalonii oraz Atletico. Bo choć tym razem w grę wchodzą znacznie większe pieniądze, to jednak zasada pozostaje ta sama. A wykupywaniu graczy za pomocą odpowiednich zapisów w kontraktach sprzyja także fakt, iż jakiś czas temu zniesiono ogromny podatek, jakie kluby musiały płacić przy tego typu transakcjach.
Pytanie, czy naruszenie zasad etycznych to na tyle mocny argument, by żądać kar od potencjalnych kupców? W kwestii klauzul wydaje się, że nie. Po co w takim razie hiszpańskie prawo piłkarskie narzucałoby wymóg umieszczania takowych w dosłownie każdym profesjonalnym kontrakcie zawodniczym?
Inaczej sprawa ma się w związku z tym jak prowadzone są negocjacje. Atletico już w grudniu złożyło do FIFA doniesienie na Barcę. Spekulowano nawet, iż ekipie z Katalonii groziłby nawet kolejny ban transferowy!
W tej sprawie często nawiązywano do innej, która dotyczyła przejścia Mexesa z Romy do Auxerre. Francuzi wykazali, iż stoper podpisał nowy kontakt zanim uzyskał do tego prawo, w związku z czym Rzymianie musieli zapłacić Auxerre 8 milionów euro kary, a także zmagali się z zakazem latem 2005 oraz zimą 2006 roku. Ale czy to słuszne porównanie? Otóż nie. Przepisy, na które powołało się Atletico (artykuły 17.4, 17.5 i 18.3) dotyczą bowiem transferów międzynarodowych, a w tym wypadku nie mielibyśmy do czynienia z takim przypadkiem. A zatem, krótko mówiąc, interwencja FIFA byłaby tu niemożliwa. Jej jurysdykcja nie sięga aż tak daleko. Natomiast transfery wewnątrz Hiszpanii reguluje RFEF oraz Dekret Królewski stanowiący właśnie o konieczności stosowania wcześniej opisywanych klauzul.
Gdyby to chociaż był pierwszy raz, ale nie… Z Coutinho przecież w pewnej chwili sytuacja stała się dla Liverpoolu równie irytująca, żeby nie powiedzieć wręcz obrzydliwa. Pamiętacie na pewno kampanię, którą rozkręciło Nike – gdy z oficjalnego sklepu można było zamówić koszulkę Barcelony z nazwiskiem Cou, choć transfer wówczas jeszcze nie został ogłoszony. A było to tylko apogeum działań oraz – chyba można tak powiedzieć – lobbingu Blaugrany na rzecz sprowadzenia Brazylijczyka na Camp Nou za plecami Liverpoolu, co miało skłaniać pomocnika do prezentowania nieprofesjonalnej postawy podczas zajęć oraz szeroko rozumianego buntowania się.
Takie zachowanie można nazwać po prostu „pójście drogą po trupach do celu”, nad którą zarząd Barcelony raczej nie zamierza się pochylać. W dłuższej perspektywie jednak sternicy Dumy Katalonii powinni przemyśleć sposób działania na rynku transferowym oraz prowadzenia negocjacji, bo wkrótce inne kluby będą z góry traktowały ją nie jako równorzędnego partnera do rozmów, lecz irytującego pasożyta, lubiącego grać nieczysto. Problem w tym, że każdy kolejny przypadek, w którym taka strategia odniesie sukces, raczej nie skłoni Bartomeu i jego świty ku refleksji.
Fot. NewsPix.pl