Majówka w myślach, browary w bagażniku, gorzoła w przenośnej lodówce. Ligowcy jednak dostarczyli nam całkiem niezłej kolejki. Może nie takiej, którą będziemy wspominać latami, ale przynajmniej będzie o czym pogadać podczas posiadówki na działce. Kiks Halilovicia, zapasy Dilavera, parady Cuesty…
Mieliśmy ze Śląska bekę, kręciliśmy szyderkę tydzień po tygodniu z ich wyjazdowej formy i z serii meczów bez zwycięstwa Tadeusza Pawłowskiego. Po 30. kolejce widzieliśmy ich nawet w gronie kandydatów do spadku. Tymczasem Śląsk jako jedyny zespół w rundzie finałowej zanotował komplet zwycięstw. Ten sam Śląsk, który na finiszu rundy zasadniczej irytował kibiców niczym nawalone nastolatki DJ-a w barze z karaoke. Wygrana z Sandecją, wygrana z Termalicą i wygrana z Lechią – może nie są to zwycięstwa, które znajdą się w kronice stulecia Wrocławia i okolic, niemniej godnym zauważenia jest fakt, że to nie Legia, Lech czy Jaga przeszły przez trzy ostatnie kolejki suchą stopą, a właśnie Śląsk Wrocław. Zdrówko!
Joona Toivio. Widzieliśmy już wielu parodystów w tej lidze, ale Fin zdaje się wysuwać na jedno z czołowych miejsc w tej klasyfikacji. Chętnie zobaczylibyśmy o nim odcinek w teleexpresowej “Galerii Ludzi Pozytywnie Zakręconych”. Termalica nie wyglądała tragicznie w Krakowie, ale Toivio skutecznie walczył o to, by Bi-Bi nie wywiozło ze stadionu choćby punktu. Gdybyśmy mieli wybierać na WF-ie składy na haratanie w gałę, to przed Toivio wolelibyśmy kij od szczotki, panią Grażynkę z recepcji, tablicę z sali od chemii i tego kulawego nauczyciela historii.
Wybór mógł być tylko jeden:
Halilovic jak tu nie kochać tej ligi? #JAGWISpic.twitter.com/L21D2rK5il
— Marcin Kuźnia (@m_kuznia) 29 kwietnia 2018
Swoją nogą podziwiamy chirurga, który zajmuje się Haliloviciem. Gość kopnął naprawdę mocno, a proteza utrzymała się na miejscu. Szacun.
Tutaj też bez wątpliwości. Emir Dilaver to generalnie fajny gość. Inteligentny, z ciekawym spojrzeniem na piłkę, wygadany. Dlatego tym bardziej trudno nam zrozumieć jego kretyńskie zachowanie w meczu z Górnikiem. To był taki wrestling, tylko bez udawania. Najpierw niepełny punkt za waza-ari, a później klasyczny ippon. Sędzia Frankowski wycenił ten efektowny rzut na żółtą kartkę. Naszym zdaniem to powinny być jakieś trzy-cztery tygodnie w gnieźnieńskiej Dziekance.
Julian Cuesta. Każdy klub w mieście chciałby mieć takiego bramkarza. I nie mówimy tu tylko o klubach piłkarskich. Cuesta bronił po prostu wszystko – wyciągnął karnego, odbijał centrostrzały, parował bomby z dystansu, blokował strzały z bliska. T-800 w ludzkim wydaniu. Julian, pijesz na nasze!
Wypadałoby dać ponownie Toivio, ale dla odmiany nagrodźmy Nikolę Vujadinovicia, który był zamieszany niemal we wszystkie gole dla Górnika. Najbardziej absurdalne było jego zachowanie przy trafieniu na 0:2, gdy postanowił odtworzyć układ taneczny z YMCA – mocno oparł się nogami na podłożu i wyciągnął ręce w górę. Sędziowie jednak uznali, że to za mało, by anulować prawidłowego gola Wieteski. Nikola, może na boisku było słabo, ale w sobotę musiałeś być królem parkietu!
Sebastian Szymański. Chociaż jemu do pikolaka dorzucilibyśmy miarkę odżywki białkowej i ze dwie kapsułki z kreatyną. Siłowo i fizycznie to jeszcze nie ten pułap, natomiast smykałkę do gry Szymański niewątpliwie ma. I udowodnił to w starciu z Koroną, w którym zdobył piękną bramkę i wykreował akcję na 2:0. Wychowanek Legii bawił się z rywalami jak z dziewczynami z klasy biol-chem na studniówce.
Cytryna po tequili, czyli gol Macieja Gajosa w meczu z Górnikiem.
Legia Warszawa obejmująca pozycję lidera.
Box w loży dla Bartosza Frankowskiego. Niech przez jakiś czas popatrzy na wszystko z boku, byle tylko nie psuł zabawy na parkiecie.
Sławomir Peszko, który odmówił rozmówki Eurosportowi, ponieważ… dziennikarze go krytykują. Przypomina nam się jeden z piłkarzy Ekstraklasy, który obraził się na Weszło, bo “jak gram dobrze, to chwalicie, a jak źle, to krytykujecie“. Logika na pięć z plusem.
*
Więcej opinii o ostatniej kolejce ekstraklasy, znajdziesz w magazynie Weszłopolscy. Zapraszamy!