Tottenham nie był ostatnio w zbyt dobrej formie. Porażka z Manchesterem City – ok, to jeszcze dało się wkalkulować w straty całego sezonu, natomiast remis z Brightonem sprawił już, że na Wembley skończył się sielski nastrój. W tym samym czasie bowiem piąta w tabeli Chelsea wygrała dwa spotkania i zbliżyła się znacząco do TOP4. Dlatego tak ważna była pozytywna reakcja Spurs i zachowanie koncentracji do samego końca sezonu.
Początek poniedziałkowego spotkania londyńczycy mieli jednak stosunkowo dziwny, ponieważ znacząco dominowali – około 20. minuty statystyki pokazywały ponad 80% posiadania piłki – ale to Watford kreował sobie lepsze sytuacje. Szybko refleksem musiał wykazać się Hugo Lloris, który wygrał pojedynek z Andre Grayem, czym uratował zespół od skomplikowania sobie sytuacji już na dzień dobry.
Im dłużej jednak trwało spotkanie, tym Tottenham zyskiwał większą przewagę i bynajmniej nie mamy tu na myśli tylko wrażeń optycznych. Po prostu gospodarze zaczęli stwarzać sobie groźne sytuacje, choć otwierający gol, którego autorem został Dele Alli, padł nie po jakiejś koronkowej akcji, lecz po absurdalnym błędzie Karnezisa. Grek wyszedł do dośrodkowania Trippiera, powinien był złapać je w koszyczek, ale okazało się, iż rękawice miał bardziej dziurawe od swetra Kanye Westa. Eriksen zachował czujność, bo kiedy golkiper wypuścił futbolówkę z rąk, szybko zagrał do Anglika, a ten skutecznie uderzył na pustą bramkę.
Wtedy jeszcze Szerszenie żądeł nie złożyły. Skoncentrowane na kontrach parę razy zagroziły Llorisowi, ale ten za każdym razem stawał na wysokości zadania, od czego w ostatnim czasie nieco nas odzwyczaił. Inna sprawa, że Watford na przestrzeni półtorej godziny marnował takie sytuacje, że aż ręce nam opadały. Weźmy na przykład sytuację Richarlisona – futbolówka spadła mu pod nogi, stał kilka metrów od bramki i mógł zapytać Francuza, w którą część bramki strzelić. Zamiast tego postanowił jednak spełnić marzenie kibica z 47. rzędu, bo zamiast do siatki posłał piłkę właśnie w tamtą okolicę. To fascynujące i przerażające zarazem, co stało się z Brazylijczykiem w tym sezonie. Chłopak wszedł bowiem do Premier League bez kompleksów, strzelał gola za golem, notował sporo asyst, a od połowy grudnia nie dodał sobie ani jednego punktu do klasyfikacji kanadyjskiej, choć cały czas grał regularnie.
Watfordowi niewiele pomogli także Gerard Deulofeu oraz Troy Deeney, wprowadzeni przez Javiego Gracię mniej więcej po godzinie gry. Szczególnie Hiszpan pozostawał aktywny, ale jak to on – nonszalancją zaprzepaszczał sytuacje. A to źle się ustawił przy wyprowadzaniu ataku i nie dało mu się dograć piłki, a to nie kontrolował linii spalonego w akcji, po której mógł wyjść sam na sam z Llorisem. Cóż, w taki sposób nie da się gonić wyniku. Czego innego jednak mogliśmy spodziewać się po drużynie, która od ponad 10 godzin nie strzeliła gola w lidze na wyjeździe?
Tym bardziej, że równocześnie Watford podejmował ryzyko i odkrywał się w obronie, chcąc wprowadzić klątwę Czesława Michniewicza w życie. Wcześniej bowiem to właśnie Spurs po raz kolejny trafili do siatki. Gola strzelił Harry Kane, pakując piłkę do siatki po podaniu Trippiera. Chwilę wcześniej natomiast napastnik Kogutów wyrżnął orła, że aż miło, nie trafiając w futbolówkę dośrodkowywaną przez Sona. Musimy przyznać – wyglądało to całkiem zabawnie.
Natomiast z poważniejszych rzeczy warto odnotować ciekawostkę dotyczącą bocznego obrońcy – rzućcie okiem na tę statystykę:
Kieran Trippier has one goal & five assists in his last six Premier League games against Watford.
Can you name a PL full-back with a better delivery? https://t.co/IuXYZCUYV5 pic.twitter.com/EZiVH7UbaM
— Match of the Day (@BBCMOTD) 30 kwietnia 2018
Musimy jednak przyznać, iż wynik 2:0 to był stosunkowo niski wymiar kary dla Gracii i spółki. W drugiej połowie bowiem gospodarze marnowali dogodne sytuacje jedna za drugą. Najpierw w słupek trafił Vertonghen po strzale głową. Za chwilę Belg prawię zaliczył asystę do Harry’ego Kane’a, który co prawda trafił do siatki, ale wcześniej znalazł się na pozycji spalonej. W samej końcówce natomiast klarowną okazję zmarnował Sissoko po podaniu od angielskiego napastnika.
Po końcowym gwizdku na Wembley spaść musiał deszcz kamieni z serc wszystkich osób związanych ze Spurs – Mauricio Pochettino, piłkarzy, kibiców… Wszyscy będą mogli spokojnie spać przed ligowym finiszem, ponieważ Tottenham zachował pięciopunktową przewagę nad Chelsea. Jeszcze jeden mały kroczek i londyńczycy będą pewni udziału w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie, a to dla nich prawie jak trofeum.
Tottenham 2:0 Watford (1:0)
1:0 Alli 16′
2:0 Kane 48′
Fot. NewsPix.pl