Lechia jest bezpieczna dzięki słabości Termaliki i Sandecji. A pewnie nawet często parodystyczna gra ekip z Gminy Żabno nie uchroniłaby jej przed wegetacją w strefie spadkowej, gdyby nie derbowa niemoc ciążąca na Arce. Sezon 2017/18 w wykonaniu gdańszczan to jedno wielkie niepowodzenie, okres, który trzeba spisać na straty. Dziś dostaliśmy potwierdzenie teorii, że w tej drużynie – poza pojedynczymi przebłyskami – nie funkcjonuje absolutnie nic.
Bezpieczeństwo jest o tyle pozorne, że już za tydzień Lechia zmierzy się z Termaliką. W razie porażki ekipa sympatycznej pani prezes Danuty Witkowskiej zbliży się do niej na dwa punkty. A naprawdę nietrudno nam sobie wyobrazić, że drużyna, która ostatni raz pokonała kogoś innego niż Arka 1 grudnia (!), nie poradzi sobie na jakże gorącym terenie w Niecieczy. Czyli znów zacznie się robić ciepło, po raz kolejny o wszystkim będzie w stanie zadecydować pojedyncze potknięcie.
O postawie Lechii, z problemami organizacyjnymi w tle, pisaliśmy już wielokrotnie. I naprawdę, trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź, dlaczego tej drużynie idzie tak słabo. Aż chce się zapytać w taki oto sposób:
O co chodzi z Lechią oni maja naprawdę zajebistych piłkarzy!?
— Jakub Rzeźniczak 25 (@JakubRzezniczak) April 30, 2018
Kto wie, czy problem nie siedzi w głowach, bo powiedzmy sobie szczerze – jeżeli drużyna prezentuje się tak marnie, piłkarze powinni zrobić wszystko, żeby przełamać złą serię. A gdańszczanie – zbytnio się nie patyczkując – jak zawsze starają się iść pod prąd, na opak. Idealnie zobrazował to drugi gol strzelony przez Jakuba Koseckiego. Doceniamy kunszt, to było ładne, techniczne uderzenie, ale nie zapominajmy o “zaangażowaniu” jego rywali. “Kosa” popisał się piękną, solową akcją, minął Borysiuka i natrafił na żelbetonowy mur w osobach Daniela Łukasika i Patryka Lipskiego. Wyobraźcie sobie, jak trudno było mu przymierzyć, jak musiał czuć się osaczany, naciskany z każdej możliwej strony, skoro obaj zawodnicy splamili się delikatnym podniesieniem nogi. Chapeau bas! Jeszcze trochę i udałoby się go zatrzymać. Niestety pech chciał inaczej.
No właśnie, pech. Lechia w pierwszej połowie nie istniała, ale nie możemy zapominać, że przy stanie 0:0 należał jej się rzut karny. Dankowski faulował w polu karnym Mladenovicia, ale gwizdek Pawła Gila milczał. Według wytycznych – jedenastka. Ale też ciężko określić tę sytuację mianem oczywistego błędu.
https://twitter.com/h_demboveac/status/990993820035796999
Trudno przewidywać, jak potoczyłyby się losy tego spotkania, gdyby Lechiści objęli prowadzenie, ale faktem jest, że przez znaczną część pierwszej połowy nie istnieli. Zostali kompletnie zdominowani przez Śląsk, który postraszył już na samym początku, gdy po pięknej akcji (utkanej między innymi z dwóch zagrań piętą!) w poprzeczkę trafił Pich. W końcu jednak gospodarze dopięli swego. Wrzut z autu, główka Tarasovsa, zagranie ręką Flavio i tym razem ewidentna jedenastka, zamieniona na bramkę przez Marcina Robaka, dla którego było to setne trafienie w Ekstraklasie.
Kilka minut później Pich zagrał idealnie między obrońców rywali do wbiegającego Koseckiego, który nie dał szans Kuciakowi. Wydawało się, że Śląsk zabił mecz, ale Lechia obudziła się przed przerwą. Najpierw Flavio wypuścił Peszkę, a skrzydłowy Lechii skrzętnie wykorzystał swoją sytuację, po chwili Portugalczyk obsłużył podaniem Haraslina, ale Słowak – w naprawdę bardzo dobrej sytuacji – uderzył w boczną siatkę. Śląsk szybko jednak uciął wszelkie zapędy przyjezdnych, w czym przysłużyli się Łukasik i Lipski (sytuacja, którą opisywaliśmy na początku).
Wrocławianie już przed przerwą osiągnęli dobry wynik, później dwie szanse miał Pich, ale raz świetnie obronił Kuciak, a w kolejnej sytuacji słowacki skrzydłowy nie potrafił trafić do pustej bramki z kilku metrów. Gorąco zrobiło się, gdy sędzia podyktował rzut karny po faulu Celebana na Paixao. Atak łokciem, wyraźne przewinienie, lecz piłka wcześniej opuściła boisko (wyszła na aut bramkowy), więc sędzia po wideoweryfikacji nakazał rozpocząć grę Słowikowi.
Lechia starał się nacierać, ale cały czas nie przekonywała. Nawet jak Flavio znalazł się w bardzo dobrej sytuacji w doliczonym czasie gry, to i tak jego uderzenie wyjął bramkarz. Za gdańszczanami kolejna porażka, a ich problemy się nawarstwiają. Jeżeli pokonają w piątek Termalikę, będą o krok od utrzymania, no ale właśnie – Termalikę trzeba najpierw pokonać. Śląsk po tej wygranej dołącza do drużyn, które w praktyce mają już spokój.
[event_results 453583]
Fot. Newspix.pl